piątek, 30 grudnia 2016

Ao no Exorcist: Rozdział 5


Rozdział 5

-Jestem genialny!- Ayato, chociaż blady i wyraźnie zmęczony, wparował do biura przydzielonego Rei, a zajmowanego obecnie przez pozostałą dwójkę poruczników. W dłoni trzymał fiolkę z mętnym żółtym płynem i wyraźnie był z tego powodu bardzo dumny.

- Twój geniusz to wciąż kwestia sporna.- zauważyła Mara, nie podnosząc wzroku znad dokumentów.- Co z panią kapitan?

- Żyje i śpi. Podałem jej silne leki przeciwbólowe i kilka ziół znieczulających. Nawet z jej tolerancją na ból bardzo cierpi.- odparł, siadając na brzegu ogromnego biurka. Jako, że w pomieszczeniu była tylko kobieta, mógł pozwolić sobie na zdjęcie maski wesołka.- Udało mi się wyizolować truciznę i opracować odtrutkę. Do końca tygodnia dojdzie do siebie.

- To bardzo dobrze.- brunetka, przetarła oczy i upiła łyk czarnej kawy.- Dostaliśmy cztery nowe wezwania, więc im szybciej skończymy tutaj tym lepiej.

- A gdzie jest Hideki?- zapytał przywoływacz, biorąc kilka kartek i przeglądając je pobieżnie.- Nie widziałem go od kolacji.

- Wziął Okumurę i poszli się rozejrzeć.- Mara podniosła się, rozciągając mięśnie.- Miałam iść z nimi, ale ktoś musiał zając się tym bałaganem. Pani kapitan jest mało zorganizowana.

-A czegoś się spodziewała?- Ayato roześmiał się szczerze, dopijając kawę współpracowniczki.- Ta dziewczyna to jeden wielki chaos. Cud, że jeszcze funkcjonuje.

Pogrążeni w luźnej dyskusji, ruszyli wprost do sali chorych, gdzie zastali Rei, która chwiejnym krokiem próbowała dostać się do drzwi, mordując wszystkich wzrokiem.

- Nie będę leżeć.- warknęła na jednego z Doktorów.- Muszę wracać do pracy.

Nagle runęła do tyłu i gdyby nie Ayato, rozbiłaby sobie głowę, o kant niskiego stolika.

A gdzież to się wybierasz, kapitanku?- wyszczerzył się uwodzicielsko, ale ona tylko odepchnęła jego twarz, próbując ponownie stanąć o własnych siłach.- Jakim cudem ty żeś wstała?- zainteresował się nagle.- Podałem ci środki przeciwbólowe w dawce, która powaliła by konia!- dziewczyna w odpowiedzi prychnęła i zaprotestowała głośno, kiedy zaniósł ją z powrotem na jej posłanie.- Dziecko wraca spać.

-Co tu się wyprawia?- zapytał Hideki, wchodząc do środka i strasząc swoim wyglądem kilku młodzików. I on i Rin, stojący obok, byli mocno poturbowani, ale nie wydawało się, żeby odnieśli jakieś większe obrażenia.- Powinnaś leżeć, Rei. Ja z Marą zajmiemy się wszystkim.

- Matko Bosko, coście ze sobą zrobili?!- jęknął blondyn, łapiąc się za głowę.- Kto was tak załatwił?

- Waląca się jaskinia.- wyjaśnił krótko Rin, szczerząc kły.

- Znaleźliśmy kryjówkę tego ścierwa i chłopak odesłał wszystkich do Gehenny.- uzupełnił porucznik.- Te jego płomyczki są naprawdę imponujące.

- Czyli uważasz je za niebezpieczne?- zainteresowała się jego przełożona, mimo protestów Ayato siadając na posłaniu.

- Póki je kontroluje ani trochę.- ogolony mężczyzna oparł wielką dłoń na ramieniu chłopaka.- Dzieciak wie co robi.

- Interesujące.- mruknęła jakby do siebie Ketsuki, a potem dodała głośniej.- Rin, jak tylko Ayato skończy robić ze mnie umierającą stoczymy krótki pojedynek.




- Co planujesz, kapitanie?- zapytała Mara, kiedy zostały same.

Po wielu godzinach jęczenia, grożenia i błagania, Rei w końcu przekonała Ayato, że nie zamierza jeszcze umierać i może spokojnie zająć się papierami. Oponował dopóty, dopóki Mara nie obiecała, że będzie jej pilnować. Dopiero wtedy zgodził się, wcześniej udzieliwszy kobiecie długiego wykładu, podczas którego dwa razy oberwał w głowę i ponad dziesięć musiał unikać posiekania. W końcu jednak skończył dramatyzować i jeszcze przed obiadem Rei znalazła się we własnym biurze, na wielkim fotelu, opatulona ciepłym kocem i z kubkiem kakao pod ręką.

- Polubiłam go.- Rei nawet nie uniosła głowy znad raportów. Zawsze szczyciła się podzielną uwagą i jeśli tylko sprawa nie dotyczyła jej ulubionej muzyki, często robiła kilka rzeczy naraz.- Wyników oczekują na za tydzień. Poobserwuje go trochę, wystawię opinie i zakończę sprawę.

- Pani już wystawiła tę opinię, prawda?- brunetka nie ustępowała, wwiercając wzrok w przełożoną.- Podjęła pani decyzję, a teraz po prostu szuka wszelkich argumentów by ją poprzeć.

- Za dobrze mnie znasz, Mara.- fioletowowłosa postawiła na kartce zamaszysty podpis i odsunęła ją od siebie.- Masz rację. Podjęłam decyzję i będę się jej trzymać. Choćby i ojciec mnie za to wydziedziczył, chcę Rina w swoim oddziale.




- Siostra, on jeszcze nie ukończył szkolenia!- wytknął jej Tobias, kiedy następnego dnia odwiedził ją i został poinformowany o pomyśle.

- Co za problem?- prychnęła lekceważąco.- Wezmę go ze sobą do Watykanu i załatwię przyśpieszony kurs.

- Czy ty jesteś poważna?!- walnął dłońmi o stół, ale jego młodsza siostra wciąż skupiała wzrok na gazecie przed nią.- Doskonale wiesz, kim jest.

- Oczywiście, że wiem.- wyszczerzyła zęby.- I jeśli pominąć pewne fakty niewiele różni się ode mnie. Od ciebie zresztą też.

- Nie jestem taki, jak wy!- krzyknął oburzony, zrywając się na nogi.- Ja nie traktuję tego… Tego czegoś jako nagrody. To przekleństwo.- Rei przewróciła oczami, ale nie skomentowała postawy brata. Długie wspólne lata nauczyły ją, że akurat w tym temacie niewiele obchodzi go zdanie innych.

- Robisz z igły widły, braciszku.- dziewczyna w końcu skupiła na nim wzrok, a w czerwonych tęczówkach błysnęło jakieś dziwne światło.- Ani Rin, ani ja, ani, tym bardziej, ty nie jesteśmy potworami. Różnica między nami jest taka, że o naszej dwójce mało kto wie.

- Jest ich dużo więcej, Rei.- brat wbił w nią oczy tak bardzo podobne do jej własnych.- My dwoje mamy powody, aby być lojalni wobec Watykanu. On nie. Skąd możesz wiedzieć,że nie zwróci się przeciw nam? Nie był przygotowywany do tej wojny. Nie wiesz po której stronie się opowie.

- Dosyć!- młodsza Ketsuki zmrużyła powieki, opierając się o biurko. Dumnie uniosła głowę, mierząc brata przepełnionym pewnością spojrzeniem.- Mylisz się, Tobias. Może nie wiedzieć co się tak naprawdę zaczyna, ale ma powody, by nienawidzić demonów tak samo jak my. Ja mu ufam.- uśmiechnęła się lekko,a w czerwonych tęczówkach błysnęły psotne iskierki.- A jeśli ty ufasz mi, przestaniesz marudzić i mnie poprzesz. Prawda, braciszku?

- Wstrętna manipulantka.- westchnął ciężko, ponownie opadając na krzesło.- Dlaczego ja ci zawsze ulegam?

- Bo jestem twoją ukochaną, młodszą siostrzyczką.- zrobiła niewinna minkę i zatrzepotała rzęsami.- A poza tym zazwyczaj wiem co robię.

- Czekaj, czekaj. Jak to się mówi?- posłał siostrze rozbrajający uśmiech.- Głupi ma zawsze szczęście. Czyż nie, szaleńcu?

- A udław się.- prychnęła, wracając do dokumentów.




- Widział ktoś Rei?- zainteresował się nagle Rin.

Kolacja trwała już od dobrej pół godziny, ale ani Rei ani jej starszy brat nie pojawili się w stołówce. Siedział przy stoliku z Marą, Ayato i Hidekim, wypatrując rówieśniczki. W jej oczach było coś, czego nie znał. Miał wrażenie, że planuje coś co nie do końca się wszystkim spodoba. Może i nie znał jej długo, ale wiedział jedno. Rei jest do niego podobna i to bardziej niż oboje chcą przyznać.

- Kapitanek wpadła na głupi pomysł i próbuje przekonać do niego brata.- blondyn napchał sobie policzki jedzeniem i już pakował sobie kolejną porcje na talerz.

- Wyglądasz jak chomik.- zauważyła Mara jak zawsze bezuczuciowym tonem.- A pani kapitan wie co robi.

- Przynajmniej powinna.- Hideki upił łyk gorącej herbaty i wielką łapą klepnął siedzącego po jego prawicy współpracownika w plecy, kiedy ten zakrztusił się, próbując połknąć zbyt wiele naraz.- Zachowuj się, Ayato.- pouczył go, na co tylko przewrócił oczami.

Nagle w progu ukazało się rodzeństwo Ketsuki. Rei wciąż jeszcze osłabiona, opierała się o brata, krocząc z dumnie uniesioną głową. Szybko zajęła miejsce przy ich stoliku i chwyciła za słoik kremu czekoladowego, który zaraz zabrał jej najstarszy spośród poruczników.

- Pamiętasz jeszcze co powiedział ci Pietro?- zapytał, unosząc brwi.

- Nie samą czekoladą żyje człowiek. Zjedz czasem coś innego.- odpowiedziała, przewracając oczami i sięgając po chleb.- Powtarza mi za każdym razem, jak jestem w Watykanie.

- A skoro o siedzibie głównej mowa.- wtrącił się Doktor.- To pochwal się, kapitanku, coś wymyśliła.

- Nawet nie pytam, skąd ty wiesz,że coś wymyśliłam.- upiła łyk dziwnego, zielonego napoju i skrzywiła się.- Ile jeszcze muszę pić to świństwo?

- Nie zmieniaj tematu.- obruszył się blondyn.

- Rin.- zaczęła Rei, zwracając wzrok na chłopaka.- Mam dla ciebie propozycje.- wzięła głęboki oddech i patrząc mu twardo w oczy oznajmiła.- Chcę, abyś ze mną pracował. Jako jeden z członków mojego oddziału.

wtorek, 29 listopada 2016

IM:AA: Część 8


# Pół godziny później #

* Tony *

Leżałem na łóżku z głową zwisającą z krawędzi i nogami założonymi na ścianie. Na podłodze leżał IPod Star, a ja uparcie przerzucałem piosenki, szukając czegoś, co nie opowiada o nieszczęśliwej miłości. Nie sądziłem, że jest tyle rockowych kawałków w tej tematyce. I że moja kuzynka tego słucha.

A skoro o niej mowa, zacząłem się zastanawiać, gdzie przepadła. Przecież jeszcze niedawno słychać ją było na zewnątrz. Ale od jakiejś godziny cisza. Jakby zapadła się pod ziemie. Albo znowu zaatakowały ją pszczoły i schowała się w jakiejś dziupli. W dzieciństwie utknęła w takiej dziurze i siedziała tam dwa dni zanim ją znaleźliśmy i wyciągnęliśmy.

Jakby czytając mi w myślach do pokoju wpadła moja kuzynka, zwyczajowo robiąc wokół siebie dużo huku. Bezceremonialnie ściągnęła mi słuchawki i uwaliła mi się na brzuchu.

Star: Jesteś kompletnym idiotą!

Tony: Możesz jaśniej? Wpadasz tu sobie, jak gdyby nigdy nic i na mnie wrzeszczysz.

Star: Bo kretynom należy się kara. Dlaczego nie złapałeś Pepper?! Masz ty coś w ogóle w tej makówce?!

Spróbowała mnie walnąć, ale uchyliłem się i po chwili tarzaliśmy się po łóżku, co musiało skończyć się upadkiem na podłogę. Star zepchnęła mnie z siebie i usiadła opierając się plecami o łóżko. Przycupnąłem obok, rozmasowując bark. Niby mała, a siłę ma.

Star: Gadaj. Wiem, że coś cię męczy.

Tony: Po prostu martwię się o was. Gdybym nie zaczął z tym Iron Manem nic by się nie działo. Pepper i Rhodey nie byli by zagrożeni. Star, przecież jeśli ktoś się dowie, oni ucierpią! Oni i wszyscy nasi bliscy!

Star: Ej, ej, ej! Panie geniusz! Zapomniałeś o jednej ważnej sprawie. Przy naszym poziomie zabezpieczeń nikt się nie dowie, dopóki sami nic nie powiemy.

Tony: Ale Duch...

Star: Duch to Duch. Inny temat. Uszkodzę go kiedyś tak, że się nie zbierze. Wiesz, że mogę to zrobić. Poza tym zbroje ochronią ciebie, Rhodey'ego i Pepper, a mnie już i tak nawet Szatan w piekle nie chce. Przeżyjemy wszystko. Gdyby nie Iron Man, War Machine i Dark Angel zginęła by masa ludzi. Robimy co możemy, aby ich ratować. Poza tym Dark Angel ma wielkie poparcie ludzi.

Tony: Co wielka gwiazda marzy o większej sławie?

Dźgnąłem ją w bok, a Star odskoczyła z piskiem i w odwecie spróbowała zadusić mnie poduszką. Znowu się szamotaliśmy, aż w końcu rzuciłem ją w stertę porzuconych projektów. Przez chwilę śmialiśmy się jak opętani, aż w końcu podniosła się i przeciągnęła, aż jej kości strzeliły.

Star: To ja wracam do siebie. Branoc.

Tony: Śpij dobrze.

Wyszła, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Dobrze jednak mieć przy sobie kogoś takiego jak ona. Zawsze poprawiała mi humor, nieważne jak zły był on wcześniej. Nawet jeśli bywała męcząca i głośna. Znała mnie jak mało kto i wiedziała jak pomóc. Ociężale podniosłem się z podłogi i poszedłem do łazienki się ogarnąć, by po powrocie do pokoju walnąć się na łóżko i odpłynąć.

# Około 2 w nocy #

* Star *

Ślęczałam przy moim wysłużonym laptopie, przeglądając uważnie raport podesłany mi przez J.A.R.V.I.S.'a. Zaciskając usta czytałam informacje, że mimo dokładnych badań nadal nic nie mamy. Dowiedziałam się tylko, że udało się dopasować naszą kradzież do kilku innych podobnych i paru morderstw. Oczywiście to drugie natychmiast skupiło moją uwagę.

Ofiar nie łączyło nic. Zupełnie. Kolor skóry, pochodzenie, status społeczny, styl życia, historia, miejsca pracy, regiony, dzielnice, majątek. Nic się nie zgadzało! Nawet podobne nie było. Chciałam czegoś jeszcze poszukać, ale procesor postanowił zrobić mi kolejny chamski numer i po prostu wyłączył cały program. Spróbowałam restartować, ale nic z tego.

Star: Zdechł.

Westchnęłam i wstałam z łóżka i, łapiąc bluzę, wymknęłam się oknem i pognałam do laboratorium. Wstukałam kod i wpadłam do środka. Wszystkie światłą natychmiast się zapaliły, a ja wróciłam do przerwanego zajęcia. Jeszcze raz przeanalizowałam życiorysy wszystkich ofiar, ponownie nie znajdując śladów. Nagle coś wpadło mi do głowy.

Star: J.A.R.V.I.S.! Sprawdź, czy któraś z ofiar miała jakieś powiązania z mutantami.

Pięć minut później miałam już trop. Trzy trupy były mutantami, a pozostała piątka walczyła o równouprawnienie. Czyli już coś. Nasz morderca-złodziej może mieć coś do nas i polować. W historii było już paru takich. Kilku nawet próbowało wysadzić Instytut. Zagryzając dolną wargę, poprosiłam sztuczną inteligencje, żeby znalazł jeszcze coś powiązanego z tymi sprawami i ułożyłam się na kanapie. Prześpię się jeszcze przez parę godzin i powinnam wyjeżdżać. Zasnęłam zanim położyłam głowę na oparciu.

# Tego samego dnia. Południe #

Obudziłam się na podłodze, zmarznięta i obolała. Przeciągnęłam się i usiadłam, zastanawiając się dlaczego wszystko jest nagle takie duże. Podniosłam się i spróbowałam podejść do komputera, ale zahaczyłam o coś nogami i runęłam jak długa. Spojrzałam na swoje nogi i pisnęłam, widząc, że są chudsze i mniejsze niż powinny, a to, przez co się przewróciłam to moje spodenki od piżamy. Dłonie też miałam zdecydowanie bardziej dziecinne, a koszulka, która wieczorem zasłaniała mi biodra, teraz sięgała kolan.

Star: J.A.R.V.I.S.!

Głos też miałam inny. Wyższy i bardziej dziecięcy.

J.A.R.V.I.S.: O co chodzi, panno Stark?

Star: Pokaż mi mój obecny wygląd.

Przede mną pojawił się hologram z twardego światła, przedstawiający… Małą dziewczynkę! Dopiero po dłuższym przyglądaniu się, przypomniałam sobie, że tak wyglądałam lata temu. Obeszłam postać, czując jak twarz pokrywa mi rumieniec. Co jest, do cholery jasnej?!

Star: Dzwoń po Tony'ego. Potrzebna mi pomoc!

Dwadzieścia minut później mój kuzyn wpadł do zbrojowni i, widząc moją obecną postać, wybuchnął śmiechem. Spojrzałam na niego wilkiem, siedząc na podłodze z resztkami mojego laptopa dookoła. Jeszcze przez chwile dusił się ze śmiechu, a ja wydęłam policzki i podniosłam się na nogi.

Star: Pomóż mi, draniu!

Tony: Okey, okey. Najpierw powiedz co się stało?

Star: A bo ja wiem?! Obudziłam się taka.

J.A.R.V.I.S.: Przepraszam, że się wtrącę, ale przeprowadziłem wszelkie badania i panna Strak jest obecnie na poziomie 6-letniego dziecka. Wskazuje na to chociażby stan jej szkieletu i gospodarka hormonalna.

Tony: To mamy problem.

Star: No co ty nie powiesz, cholero?! Cofnęło mnie do przedszkola!

Cały gniew, który się we mnie skumulował, znalazł ujście, dopiero kiedy zaczęłam przeklinać. Zawsze kiedy byłam wściekła, klęłam. Bardzo dużo, bardzo głośno i bardzo brzydko. Tony wpatrywał się we mnie z wytrzeszczonymi oczami, gdy zaczęłam rzucać przedmiotami.

Tony: Star?

Star: Hm?!

Tony: Nie klnij tyle. To dziwnie wygląda, kiedy jesteś dzieckiem.

Posłałam mu ciężkie spojrzenie.

Star: Jeśli ty jesteś geniuszem, zaczynam martwić się o przyszłość świata.

Fairy Tail: 4 lata: Rozdział 3


Rozdział 3

Siedziała na jednym z wysokich krzeseł oparta plecami o bar i, z mieszaniną czułości i dezaprobaty, obserwowała swoich nakama. Znowu cieszyła się razem z nimi i wraz z nimi cierpiała. Ponownie była członkinią rodziny, walczącej ramie w ramie z wszelkimi przeszkodami.

Przesunęła spojrzeniem po członkach gildii, zauważając u niektórych więcej znamion walki niż zapamiętała. Nab, dla przykładu zapłaciła za całą ta wojnę prawą ręką, a Gajeel stracił lewe oko. Kiedy Żelazny Smoczy Zabójca zorientował się, że mu się przygląda, posłał jej swój zwyczajowy, sarkastyczny uśmieszek i skinął krótko głową. W odpowiedzi pogroziła mu żartobliwie pięścią.

Z rozbawionym prychnięciem obróciła się z powrotem do baru i, opierając głowę na dłoniach, zaczęła studiować wszystkie sęki i rysy, które pojawiły się na drewnianej powierzchni podczas lat użytkowania. Jej myśli mimowolnie odpłynęły do lat jej nieobecności. Wspominała ludzi, którzy pomagali jej, kiedy z głodu słaniała się na nogach, lub dawali dach nad głową i ciepłą herbatę w deszczowe dni. Szybkie odejścia bez pożegnania i wyjazdy z miasta na wozach kupieckich. W pewnym sensie, nawet jeśli nie raz miała problem ze zorganizowaniem sobie zajęcia lub typowych przedmiotów, czuła się dobrze. Była wolna i to czyniło ją szczęśliwą.

- Długo zamierzasz się chować?- uniosła głowę, a Mira posłała jej szeroki, pokrzepiający uśmiech.- Wszyscy cieszą się, że wróciłaś.

- Nie chowam się.- prychnęła, odgarniając kilka kosmyków z czoła.- Po prostu mi dziwnie. Powinniście mnie nienawidzić! Wyrzucić, pozbyć się! Chociaż zwyzywać!- łzy zebrały jej się w oczach, więc znowu opuściła głowę.- A wy przyjęliście mnie jak gdyby nigdy nic, Jakbym po prostu wróciła z długiej misji.- w gardle pojawiła się gula utrudniająca mówienie, a na policzkach pojawiły się pierwsze mokre ślady.

- Głupia.- usłyszała za sobą i poczuła dużą ciepłą dłoń na głowie.- Najważniejsze, ze wróciłaś, bekso.- Laxus lekko potarmosił jej włosy, drugą ręką opierając się o blat. Obrócił ją do siebie i podniósł jej podbródek.- Długo będziesz ryczeć, dzieciaku?

- Zgiń, przepadnij.- wyszlochała, ocierając twarz i walcząc z uśmiechem.- Dzięki, draniu.

- Hm?- tuż obok pojawił się Kai i jednym spojrzeniem ocenił stan przyjaciółki.- Coś jej zrobił, cholerny draniu?!- złapał blondyna za koszulę, próbując zasłonić sobą Nemu.- Dlaczego płacze?!

Zanim którekolwiek zareagowało wokół baru zebrał się spory tłumek, próbujący zrozumieć powód płaczu Smoczej Zabójczyni i jakoś ją pocieszyć. Widząc to przejęcie i ciepło z jakim do niej podchodzą, mimo tego co im zrobiła, rozbeczała się znowu. Tym razem na dobre.

- Kocham was ludzie!- krzyknęła jękliwie.- Tak bardzo was wszystkich kocham!

Przez chwile panowała między nimi cisza, ale w końcu ktoś zaczął się śmiać, a za nim poszli następni. Juvia i Erza przepchnęły się przez tłum i zaczęły uspokajać zapłakaną, co na niewiele się zdało, bo same ryczały jak bobry.




- A tak nie będzie szybciej?- zapytała wskazując na inną linie, niż ta wybrana przez chłopaka.- Co prawda czeka nas przesiadka w Omnibus, ale i tak będziemy na miejscu prawie półtorej godziny szybciej.

- Weź pod uwagę, że między przyjazdem jednego pociągu i odjazdem drugiego mamy tylko dwie minuty.- zauważył, ruchem głowy dziękując Mirze, która doniosła jemu piwo, a dziewczynie duży kubek gorącej czekolady.- Wystarczy minuta spóźnienia i po nas.

- Jesteś pesymistą, Laxus.- wytknęła mu, upijając łyk napoju i sięgając po pocky z talerza, stojącego na jednym z rogów mapy tras kolejowych.

- Realistą.- poprawił ją, powtarzając jej ruch.- Zresztą, skoro jedziesz ze mną, na pewno coś pójdzie nie tak.

- Twój pesymizm nie zna granic.- skwitowała, odchylając się do tyłu i zauważając szybko zbliżającą się postać.- Twoja dziewczyna tu idzie. Wygląda jakby miała mnie zabić. Spadam. Dogadamy wszystko jutro. I Tak nie odjedziemy dopóki Raijinshu nie wrócą.- czym prędzej ulotniła się, zabierając ze sobą czekoladę i pocky. Podeszła do baru i usiadła między Lucy a Biscą.

- O czym gadałaś z Laxusem?- zapytała blondynka, wolno sącząc sok pomarańczowy.- Byliście tym tak zajęci, ze nawet nie zauważył, że Cana wypala mu dziurę w plecach spojrzeniem.- zachichotała, widząc jak para zaczyna ostrą wymianę zdań.

- Jadę z nim i jego gwardią przyboczną na misje. Będzie ciekawie.- uśmiechnęła się , obracając się kilka razy na krzesełku.- Próbujemy ustalić trasę, ale jest mój optymizm kontra jego realizmo-pesymizm. Czyli bez Freeda do niczego nie dojdziemy, bo się będziemy wzajemnie wykluczać- stwierdziła z głośnym westchnieniem.- A Cana mnie chyba nie lubi.- dodała po chwili.

- No wiesz, dopóki nie wróciłaś nie miała żadnej poważnej konkurencji.- zaśmiała się snajperka, a Nemu posłała jej zaskoczone spojrzenie.- Nie mów, że nie wiesz, o czym mówię.- wytknęła, ale widząc zagubienie na jej twarzy, wytrzeszczyła oczy.- Weź nie żartuj!

- Ale ja poważnie nie wiem.- broniła się Smocza Zabójczyni.- Co ja mam do jej związku?

- To, ze Laxus obchodzi się z tobą delikatnie.- wtrąciła się Mira.

- Delikatnie?- prychnęła, krzyżując ręce na piersiach.- Moje siniaki mówią co innego.

- Ale nie zaprzeczysz, że nie walczył na poważnie.- poparła białowłosą Lucy.

- Mów co chcesz on jest w stosunku do ciebie miękki jak masło w piekarniku.- dołączyła Laki, a reszta pokiwała zgodnie głowami.

- Wszystkie macie omamy, moje panie.- różowowłosa przewróciła oczami.- On traktuje mnie tak jak wszystkich.

- Proszę cię!- Levi też wtrąciła swoje trzy grosze.- Masz z nim lepszy kontakt niż Cana. Tylko przy tobie zachowuje się tak…- przez chwilę, szukała odpowiedniego słowa.

- Opiekuńczo.- poddała Erza, dosiadając się do towarzystwa.- Bądź co bądź, tylko obecność Nemu aktywuje w nim instynkt opiekuńczy.

- Płacz Cany by zignorował, a jak Nemu zachlipała zaraz znalazł się obok.- dodała barmanka. Reszta od razu gorliwie jej potaknęła.

- Dosyć!- wrzasnął nagle jeden z obiektów dyskusji.- Znajdźcie sobie inny temat, co?- poprosiła je.- Na przykład Natsu i Lucy, albo Gray z Juvią.- obie wspomniane gwałtownie oblały się rumieńcami,a uwaga damskiego zbiorowiska przeniosła się na nie.

Nemu zadowolona z chwili wolności, wymknęła się z gildii i ruszyła do miejsca, którego od powrotu jeszcze nie odwiedziła, mimo że minęły już prawie dwa tygodnie. Zahaczywszy jeszcze o kwiaciarnie, ruszyła na cmentarz, a tam alejkami, do części wydzielonej dla ich gildii. Od reszty przybytku oddzielał ją niski murek i kamienna brama z wyblakłym godłem i wyrytą nazwą. Najpierw skierowała się do największego pomnika, symbolizującego miejsce pochówku ich starego Mistrza. Położyła na kamiennej płycie kilka kwiatów i w milczeniu utkwiła wzrok w płycie. Poczuła, jak wypełnia ją smutek i żal, wymieszane z gniewem i tęsknotą.




Makarov Dreyar

X696-X793

Umarł w walce, chroniąc tych, którzy sami ochronić się nie mogli.

Wspaniały Mistrz, mag i opiekun. Twoja gildia dziękuję Ci, za wszystko, co dla nas zrobiłeś!




-Wróciłam, dziadku.- wyszeptała, przełykając dławiącą gule.- Przeprasza,że odeszłam bez pożegnania i że odwiedzam cię dopiero teraz. Po prostu jestem tchórzem. Ale to już wiesz. Jetem pieprzonym tchórzem, który zamiast ponieść odpowiedzialność za swoje winy ucieka. Zabawne, prawda?- zaśmiała się bez krzty wesołości.- Zawsze myślałam, że jestem odważna, ale byłam po prostu głupia. Dopiero tyle złego musiało się zdarzyć, żebym uświadomiła sobie, jak wielkim śmieciem byłam i jestem.- przerwała na chwile, biorąc jeden, głęboki oddech.- Przyszłam ci podziękować, dziadku. Dziękuję za wszystko, co zrobiłeś dla mnie i Natsu. Że przyjąłeś nas do rodziny i dbałeś o nas. Teraz kiedy wiem wszystko, jestem pewna, że było to cięższe niż się wydaje. Przepraszam i dziękuję.- pokłoniła się przed pomnikiem i ruszyła dalej.

Odwiedziła kolejno groby Jeta, Maxa, Wacaby, Kinany, Warrena i kilkunastu innych. Na koniec zatrzymała się przy małej mogile, która stała tam już od dawna. Najpierw zupełnie niepotrzebnie, ale od czterech lat upamiętniając kolejną ofiarę wojny.

- Przepraszam, Lissano.- wyszeptała, kładąc ostatni kwiat i ruszając ku wyjściu. Taki przynajmniej miała zamiar, ale uniemożliwił jej to ogromny mężczyzna, stojący za nią.- Wybacz, Elfmanie.- wyminęła go i opuściła cmentarz w bramie natykając się na brata.- A ty co tu robisz?

- Czekam na ciebie.- wyciągnął do niej ręce i objął siostrę pozwalając jej się wypłakać.- Wiedziałem, że w końcu będziesz musiała tu przyjść. Poczucie winy cie zmusi.- odsunął ją lekko i spojrzał prosto w oczy.- Ale to nie twoja wina. Zrobiłaś co uważałaś za słuszne. Każdy popełnia błędy, a tylko dzięki tobie dowiedzieliśmy się prawdy. Więc nie obwiniaj się.

- Wiem.- mruknęła, ocierając oczy i pociągając nosem. Nagle na jej głowę spadła kropla, a za nią poleciały następne. Rozpętała się ulewa, zmywając z twarzy dziewczyny ślady łez i poczucia winy, które męczyło ją od tych czterech długich lat. Uśmiechnęła się i stali tak, dopóki zimno nie zaczęło dawać się jej we znaki. Dopiero wtedy wrócili do domu. Przemoknięci, ale szczęśliwi i spokojni.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Shaman King: Rozdział 2

Heja! Przepraszam za długą nieobecność, ale teraz wracam z nowym rozdziałem i kilkoma kolejnymi już u bety, czekającymi na sprawdzenie. Także nie przedłużając...





 
Lin

- Czy to nie narzeczona mojego, małego braciszka?- obróciłam się gwałtownie, słysząc znajomy głos. Na widok dziewczyny zerwałam się na nogi.

Jun nic się nie zmieniła przez te dwa lata. Zielone włosy nadal upinała do góry, chabrowe oczy nadal były pełne pewności siebie. Nadal ubierała czarne sukienki z chińskim wzorem. I, co najważniejsze, nadal towarzyszył jej Lee Pylong, a właściwie jego, pozbawione własnej woli, truchło.

- Jun!- z wrzaskiem zerwałam się na nogi i w dwóch susach pokonałam pokój, rzucając się przyjaciółce na szyje, wcześniej narzuciwszy na siebie byle jaką sukienkę.

Jun była o wiele milsza w obejściu od brata. Ona odwzajemniła uścisk, a Ren najpewniej odepchnął by mnie i zdzielił w głowę za głupie zachowanie. W sumie bardzo się od siebie różnili. Doushi nie miała takiej manii zwycięstwa jak on. I w ogóle ona się jakoś mniej złościła.

Kiedy w końcu się od niej odkleiłam, rozsiadłyśmy się na moim łóżku, nadrabiając dwa lata niewidzenia. Niestety, a może i stety, musiało w końcu zejść na temat Rena.

- Unika mnie jak tylko może!- poskarżyłam się, podciągając kolana pod brodę.

- Nie przesadzaj, Lin.- Jun trzepnęła mnie lekko w głowę.

- Nie przesadzam.- burknęłam.- Chyba wolałby zerwać zaręczyny.- ku mojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu, Tao wybuchnęła śmiechem.- Tak, tak, śmiej się z moich dylematów.- oparłam brodę na nogach, zwijając się w ciasny kłębek i czekając aż minie jej atak wesołości.

- Prze-prze-przepraszam.- wykrztusiła między salwami śmiechu.- Ale tok rozumowania twój i mojego brata jest cholernie zabawny.- zmrużyłam oczy, zastanawiając się co ma Ren do tego.

- I miej tu, człowieku, przyjaciół.- wymamrotałam pod nosem, zastanawiając się, czy nie powinnam przypadkiem przyłożyć doushi.

- Oj, już, już.- kobieta usiadła obok i objęła mnie ramieniem.- Musisz być bardziej pewna siebie. Ren nie należy do jakichś mega-uczuciowych ludzi, zresztą sama go znasz. Wuj byłby naprawdę szczęśliwy, gdybyście zerwali zaręczyny, nawet proponował to Renowi. Tylko on wzbrania się, jak może. Jesteś dla niego ważna. Bardzo ważna. Tylko, że wiesz jaki ma charakter.

Pokiwałam głową, prostując nogi. Doskonale wiedziałam, jaki jest Ren. Szorstki, spokojny. Był trochę jak dzikie zwierze, trzeba było umieć z nim postępować. Trochę mi zajęło zrozumienie jego charakteru i niektórych zachowań. ,,Zniszcz, albo zostań zniszczonym" wpajali mu to od najmłodszych lat. Tak samo jak to, że Duch Stróż to tylko narzędzie szamana.

To nadal próbowałam zmienić. Duch Stróż był, przynajmniej według mnie i paru innych osób, dopełnieniem szamana. Miał zapewniać wojownikowi wsparcie, być jego ostoją, powiernikiem sekretów, a nieraz też najlepszym przyjacielem. Sama utrzymywałam ze swoimi duszkami relacje przyjacielskie, ale to nie była więź, którą buduje się z Stróżem. Nie taka, jaka łączyła Ryoku i Lancelota. Chociaż nigdy bym się do tego nie przyznała, była to jedna z niewielu rzeczy, jakich zazdrościłam bratu. W zamyśleniu zaczęłam bawić się bandażami na prawej dłoni.

- Po co ci to tak w ogóle?- Jun chwyciła za jeden i pociągnęła lekko. Panicznie szarpnęłam ręką i poprawiłam luźny materiał.- Więc?

- Ani słowa Renowi.- zastrzegłam i powoli odsłoniłam skórę. Całe moje dłonie nadgarstki i przedramiona pokrywały białe, wypukłe blizny. Jedne większe, drugie mniejsze, ale wszystkie widoczne.

Jun

Wydałam z siebie zdławiony jęk, wpatrując się w ślady. To tak bardzo nie pasowało do pewnej siebie, niezależnej Lin. Boże w niebiosach, co ona sobie robiła?! Chwyciłam ją mocno za ramiona, zaciskając na nich palce, na tyle mocno, że pisnęła.

- Co to ma być?!- zapytałam ostro, patrząc jej twardo w oczy.

- A jak myślisz?- uśmiechnęła się przemądrzale, ale dostrzegając w moim spojrzeniu panikę, roześmiała się.- Spokojnie. Rany, kobieto. Te na dłoniach mam od wachlarzy. Kaleczą mi skórę, kiedy są rozłożone.

- A te?- zwróciłam jej uwagę na przedramiona, przesuwając po jednym ze śladów palcem.

- Moja babka jest kapłanką, a ja mam ją zastąpić.- wyjaśniła spokojnie.- W naszej świątyni jest paręset obrządków, wymagających kapłańskiej krwi. Uczę się ich powoli. A bandaże noszę, żeby ludzie nie posądzali mnie o to, że zgrywam jedną z tych emo-nastolatek.

Wpatrywałam się w nią przez chwilę, ogłupiała, a potem odetchnęłam z ulgą i objęłam ją, dusząc w uścisku. Puściłam ją dopiero, kiedy zaczęła wierzgać jak ryba wyjęta z wody. Odsunęła się na drugą stronę łóżka, oddychając łapczywie. Chichocząc, podniosłam się i poprawiłam włosy. Pylong stanął u mojego boku, niby milcząca statua i, kiedy ruszyłam do drzwi, szedł za mną.

- Idź potrenować. Niedługo turniej.- rzuciłam na odchodne, do przyjaciółki.- Widzimy się na kolacji.

Ren

Zniszczyłem kilku kolejnych zombie i obróciłem się do drzwi. Lin wsadzała do pomieszczenia głowę, obserwując mnie uważnie swoimi ogromnymi, oliwkowymi oczami. Kilka popielatoszarych kosmyków wymknęło się z kucyka i opadło jej na twarz.

- Mogę wejść?- zapytała cicho, a kiedy skinąłem głową, wsunęła się do środka, zamykając za sobą drzwi. Jej strój jasno wskazywał, po co przyszła. Miała na sobie lekką zbroje z czarnej skóry i wysokie, wojskowe buty. Do pasa nosiła przypięte cztery pomniczki, a ponad ramionami wystawały uchwyty dwóch wachlarzy. Obróciłem Huan-Do celując w nią ostrzem, a ona w odpowiedzi wyciągnęła biały sensu i i rozłożyła, odsłaniając tylko jedno z trzech czarnych kół. Wprawnie obróciła nim w palcach, mimo że jeśli oparła by go na ziemi sięgałby jej powyżej bioder.

Zaatakowałem szybko, ale zasłoniła się i odtrąciła ostrze, obracając się wokół własnej osi. Zawsze poruszała się z gracją, więc nawet podczas walki, wyglądała jakby tańczyła, unikając czy samej wyprowadzając ataki. Spróbowałem ciąć ją w nogi, ale przeskoczyła nad bronią, obracając się w powietrzu i samej atakując. Jej wachlarz rozciął mi skórę na ramieniu, a ona oddaliła się poza mój zasięg. Zakręciła bronią nad głową i cisnęła nim w moją stronę. Odskoczyłem, a sensu wrócił do jej dłoni jak bumerang.

- Fussan, forma ducha.- biała istotka, symbolizująca wiatr, zatańczyła wokół niej i w formie małej kuli wylądowała na jej palcach.- Do wachlarza.- broń rozjarzyła się, a Lin rozłożyła ją do końca i obróciła przed sobą, rozpływając się w powietrzu.

Spiąłem się i rozejrzałem uważnie, szukając jej sylwetki i nasłuchując kroków. Poczułem podmuch powietrza na twarzy, ale dziewczyna nadal pozostawała nieuchwytna. Dopiero szelest nad moją głową uświadomił mi, gdzie jest. Kiedy uniosłem wzrok, chwyciła się jedną ręką belki przy której się unosiła i wzięła szeroki zamach wachlarzem. Potężna ściana wiatru uderzyła w moje ciało odrzucając mnie daleko w tył. Lin zeskoczyła na ziemię i zawirowała na palcach. Trzy wiry powietrzne pomknęły w moją stronę, ale uniknąłem ich i doskoczyłem do dziewczyny. Prostym ruchem wytrąciłem jej wachlarz. Z triumfem przyłożyłem jej czubek ostrza do gardła, a pokonana uniosła ręce. Cofnąłem się, a Fussan przysiadła na ramieniu szamanki.

- Dobra walka.- szarowłosa uśmiechnęła się do mnie wesoło.

- Musisz się poprawić. Masz za dużo luk w obronie.- pouczyłem ją, podając jej sensu, a w zamian odbierając butelkę wody.

Usiedliśmy pod ścianą, sącząc wodę, a duszki obsiadły ramiona dziewczyny. Nie wyglądała na niezadowoloną tym faktem. Nigdy nie potrafiłem jej zrozumieć. Traktowała swoje duchy, jak przyjaciół, ale była w stanie wykorzystać pełnie ich możliwości. Mimo to jej styl walki wciąż pozostawiał wiele do życzenia, a już zwłaszcza obrona.

- Ren?- jej głos ściągnął moje myśli z powrotem.- Czemu tak mi się przyglądasz? Zrobiłam coś złego?

- Nie, nic nie zrobiłaś.- odwróciłem szybko głowę.- Która godzina?- zapytałem nagle, zdając sobie sprawę, że straciłem poczucie czasu.

- Słońce zachodzi.- nie pytałem skąd to wie. Zawsze bezbłędnie określała porę dnia, nawet jeśli nie znała godziny czy nie widziała nieba. Wstałem i pomogłem zrobić to samo zaskoczonej nastolatce. Ruszyłem do drzwi, wciąż nie puszczając jej dłoń i zaprowadziłem na dach.

Wyglądała na oczarowaną, skąpanymi w zachodzącym słońcu ogrodami Twierdzy i równinie za nimi. W oddali majaczyły światła Pekinu, ledwie odcinając się na tle fioletowego nieba. Lin wpatrywała się w to wszystko, roziskrzonymi ze szczęścia oczami i szerokim uśmiechem.

- Jak pięknie.- wyszeptała, splatając swoje palce z moimi i opierając głowę na ramieniu.- Dziękuję.

- Do usług.- odparłem cicho, zwalczając wspinający się na moją twarz uśmiech.

wtorek, 16 sierpnia 2016

Ao no Exorcist: Rozdział 4

Beta: Piegusek




Rozdział 4

Czarny jeep powoli piął się wąską, krętą drogą w górę zbocza, a siedząca na tylnym siedzeniu Rei zacisnęła zęby i, nieco panicznie, sprawdziła, czy pas na pewno da się odpiąć. Kiedy auto podskoczyło na kolejnym wyboju, chwyciła się uchwytu i zacisnęła palce tak mocno, że knykcie jej pobielały, a plastik zatrzeszczał w proteście.

- Co z tobą?- zapytał, siedzący po drugiej stronie, Rin.

- Nic.- wycharczała przez zaciśnięte zęby, zamykając powieki i oddychając głęboko przez nos.

- Rei panicznie boli się jazdy samochodami nawet po mieście.- wyjaśnił kierowca. Młody brązowowłosy egzorcysta, który przedstawił się jako Sakuya, kiedy odbierał ich z dworca.- Przynajmniej tak mówił kapitan.

- Jesteś z oddziału Tobiasa?- Młoda egzorcystka włączyła się do rozmowy, nie zmieniając jednak pozycji.- I co to w ogóle za zmiana lokalizacji? Nie podoba mi się to ani trochę.- oznajmiła zrzędliwie, a Rin ledwie zdławił uśmiech. Odkąd rozpoczęli podróż Rei upodobniła się do jakiejś wyjątkowo niezadowolonej z życia staruszki.

- Nic na to nie poradzę. Kapitan wolał informować dowództwo przez Kioto.- Kierowca spojrzał na nich w lusterku.- Swoją drogą sądziłem, że wyślą kogoś więcej niż dwójkę nastolatków.

- Mój oddział też jest w drodze.- oznajmiła dziewczyna i pisnęła głośno kiedy autem szarpnęło.- Jeśli się nie mylę dotrą dzisiaj, najpóźniej jutro. Ewentualnie ktoś zapłaci głową.- oznajmiła spokojnie, odzyskując rezon, chociaż w obecnych warunkach nie było to dla niej łatwe.

- Jesteś okropna, wiesz?- jej towarzysz uśmiechnął się wesoło, a ona zmiażdżyła go ostrym spojrzeniem czerwonych oczu.- I masz niepokojące oczy.

- Odwal się od moich oczu!- wrzasnęła oburzona, chwile później kuląc się, kiedy samochód zahamował nagle.

- Jesteśmy.- Sakuya przerwał tę wymianę zdań, a fioletowowłosa wystrzeliła jak z procy i zatrzymała się dopiero dobre dziesięć metrów od maszyny.- Ta to ma tempo.

Rei nawet nie spojrzała na samochód, pochylona, z rękoma opartymi o kolana i wielkimi haustami pochłaniając czyste górskie powietrze.

- Nigdy więcej.- wydyszała, a słysząc znajomy śmiech poderwała głowę. Nawet nie zauważyła kiedy podeszły do niej trzy osoby w mundurach.- Już tu jesteście?

- Dobry, kapitanku.- jako pierwszy przywitał się chłopak, z długimi do pasa włosami farbowanymi na platynowy blond, upiętymi w luźnego kucyka na karku. W jego brązowych, jak karmel oczach czaiły się wesołe iskierki, a usta wykrzywione miał w sarkastycznym uśmieszku.

- Ayato, szacunku trochę.- obsztorcowała go kobieta z ciemno-brązową czupryną i chłodnymi zielonymi oczyma. Przy pasie nosiła długą katanę.- Proszę wybaczyć spóźnienie, pani kapitan.

- Tylko, że tym razem to my byliśmy wcześniej, Mara.- zauważył wyraźnie najstarszy, ogolony na łyso, mężczyzna z blizną, biegnąca tuż pod spokojnymi szarymi oczami.- Miło cię widzieć, Kapitanie.

- Was tez bardzo dobrze znowu zobaczyć, Hideki.- uśmiechnęła się i wyprostowała plecy, ściskając dłoń każdemu ze swoich podwładnych- Muszę wam kogoś przedstawić.- rozejrzała się, po chwili marszcząc brwi.- Rin!- wrzasnęła na tyle głośno, że stojący najbliżej wzdrygnęli się, a Ayato przyzwyczajony, że to on zazwyczaj pada ofiarą wrzasków swojej kapitan odskoczył w tył.

- Jestem. Rany Rei, niezłe masz płuca.- stwierdził z uznaniem chłopak podchodząc do towarzystwa.- Okumura Rin.- przedstawił się.

- To moi porucznicy. Zajmują się oddziałem pod moją nieobecność.- wyjaśniła dziewczyna, zakładając ręce na piersiach.- Przedstawcie się.

- Takamura Ayato. Miło cię poznać, młody.- blondyn doskoczył do Okumury i objął ramieniem, szczerząc zęby w uśmiechu tak szerokim, że jego twarzy groziło rozszczepienie.- Coś czuję, że się dogadamy.

- Ty się ze wszystkimi dogadujesz, kretynie.- wtrąciła brunetka, mrużąc oczy.- A teraz zostaw tego biednego chłopaka. Anatsu Mara.- ukłoniła się formalnie, oceniając go swoim niezmiennym spojrzeniem.

- Oboje dajcie mu żyć.- Hideki odgonił towarzyszy i sam zamknął dłoń młodzieńca w mocnym uścisku.- Kawaki Hideki. Przepraszam za nich. Mam nadzieje, że nasza urocza kapitan pokazała się z dobrej strony.- uśmiechnął się ciepło, a pozostała dwójka nagle rozejrzał się szybko.

- Swoją drogą to gdzie ona poszła?- zainteresował się Ayato, wlepiając pytający wzrok w Marę.

- Zapewne udała się do kapitana Tobiasa. W końcu to on nas tu wezwał.- zauważyła kobieta.- Chodźmy może do środka.

- Dobry pomysł.- zgodził się Hideki.- Może uda nam się uprosić kucharki o coś do jedzenia dla oddziału.

- Zawsze ja mogę coś ugotować.- wtrącił się Rin, a cała trójka wlepiła w niego zaskoczony wzrok.

- Potrafisz gotować?- upewnił się łysy, a kiedy ten potwierdził roześmiał się szczerze.- Rei musi być nieziemsko zazdrosna.

- A ona nie potrafi?- zaciekawił się brunet, po chwili znów znajdując się w uścisku ramienia Takamury.

- Nasz kapitanek…- zaczął konspiracyjnym szeptem.- W kuchni staje się jedną z najgorszych katastrof znanych ludzkości. Poważnie. Ta kobieta nawet kanapki spartaczy.- zaraz wyprostował się i rozejrzał czujnie, a potem odetchnął z wyraźną ulgą.- A tak poza tym to ma bardzo bolesne ciosy.




- I co sądzisz?- zapytał mężczyzna z czerwonymi oczami i brązowymi włosami, wygodniej rozpierając się na fotelu.

Siedząca po drugiej stronie biurka, Rei zmarszczyła brwi pochylając się nad dokumentami i jeszcze raz uważnie przestudiowała dokumenty. Wszystko wskazywało na ghule oprócz jednego drobnego szczegółu. Trucizny, którą wtłaczały w ciało ofiary przy najdrobniejszym cięciu.

- Nie rozumiem.- jęknęła, nawet nie podnosząc wzroku na brata.- Z tego co mi opowiadasz wychodzi na to, że to powinny być ghule. Śmierdzą jak ghule, wyglądają jak ghule, brzmią jak ghule.

- Ale to nie ghule.- westchnął Tobias.- Ta cholerna trucizna rozłożyła mi już dwie trzecie oddziału. Medycy robią co mogą, szukając odtrutki.

- Poproszę Ayato, żeby też na to zerknął.- obiecała.- Nieważne jak się zachowuje, to wciąż jeden z najlepszych Doktorów w Zakonie i potrafi być poważny.

- Dzięki, młoda.- chwycił dłoń siostry i uścisnął lekko.- Ja mam już powoli dosyć. Potrzebuję kawy.

- Na moje oko to potrzebujesz snu.- oceniła przyglądając się jego podkrążonym oczom i poszarzałej cerze.- Idź się zdrzemnij, ja zajmę się resz…- przerwał jej odgłos gwałtownie otwieranych drzwi. Do pokoju wpadł jakiś młody chłopak.

- Kapitanie! Atakują od wschodu!- wrzasnął na jednym wdechu.

- Cholera!- przeklęło równocześnie rodzeństwo, zrywając się na równe nogi i ruszając do drzwi.

- Poinformuj zdolnych do walki, żeby stawili się na dziedzińcu.- poinstruował go Tobias.- Nici z mojego odpoczynku.- dodał już do siostry, kiedy młody oddalił się wzdłuż korytarza.

- Niekoniecznie.- zaprotestowała, zamaszyście otwierając drzwi. Rzeczywiście, do świątyni zbliżała się spora grupa demonów, z wyglądu uderzająco podobnych do ghuli.- Odpoczniesz, jak odeślemy tę bandę do Gehenny.- przegryzła kciuk i ochlapała krwią ziemie.- Oto wiążący nas pakt krwi! Winnyście odpowiedzieć na me wezwanie! Przybywajcie z piekielnych otchłani strażnicze ogary! Przekroczcie bramę, Houkou, Akuma!- z kłębów dymu wyłoniły się dwa potężne psy zajmując swoje miejsca po obu stronach dziewczyny i obnażając potężne zębiska.- Zmiana! Zbroja Czarnych Skrzydeł.

Całą sylwetkę Rei okryło światło, a kiedy znikło miała na sobie czarny pancerz z parą ogromnych nietoperzowych skrzydeł. Włosy zostały związane w ciasny koński ogon z tyłu głowy. Oblizała usta, wyciągając do przodu prawą dłoń, a jej palce zacisnęły się na, pojawiającym się znikąd, potężnym mieczu, którego ostrze po bokach miało masę przypominających kolce wypustek. Uśmiechnęła się i zakręciła ostrzem młyńca, sprawdzając wyważenie. Co było zresztą zupełnie nie potrzebne. Każde ostrze, które posiadała było idealnie dla niej wyważone.

- Kapitanie!- usłyszała z tyłu i dojrzała szybko zbliżających się poruczników i młodego Exrive. Rin i Mara obnażyli katany, Hideki odbezpieczył pistolety, a Ayato przyzwał swoich sługusów.- Gotowi do działania.- zameldował przywoływacz, a dziewczyna skinęła mu tylko głową.

- Przygotować się do obrony.- rozkazała.- W środku są ranni, których mamy chronić. I nie dajcie się zadrasnąć. Wydzielają jakąś dziwną truciznę, na którą nie mają odtrutki. Ayato, chcę potem z tobą porozmawiać..- zakończyła i obruciła się do przeciwników. Znajdowali się już dostatecznie blisko.- Zaczynamy!- krzyknęła i zanim ktokolwiek zareagował pomknęła do przodu. Mara i Hideki westchnęli tylko ciężko, powtarzając to kiedy za nią ruszył Rin. Ayato w tym czasie rozlokował oddział i z szerokim uśmiechem dołączył do nich, meldując, że wszystko już gotowe. Już z daleka mogli dostrzec jak ich kapitan tworzy wyrwę w oddziałach nieprzyjaciela.




Rei okręciła się uderzając demona w kark płazem miecza i szybkim cięciem pozbywając się kilku kolejnych. Gdzieś na granicy pola widzenia zamajaczyły jej niebieskie płomienie, ale zaraz dwa kolejne stwory ściągnęły jej uwagę. Zastosowała szybki wypad i płaskim, szerokim cięciem pozbyła się trzech. Zatrzymała się na moment przerzucając miecz do drugiej ręki. Ledwie zdołała przyzwać kolejny, musiała zastosować znany blok, kiedy szpony bestii, opadły na nią z góry. Spróbowała odsunąć go kopniakiem, ale chwycił ją za nogę i rzucił na ziemię. Miecze wypadły jej z dłoni i, kiedy demon szykował się do potężnego ciosu, odrzuciła go od siebie wielką maczugą nabijaną kolcami. Poderwała się i zręcznie zakręciła się z kilkudziesięciu kilogramową bronią. Talent i lekkość z jaką posługiwała się nią, ukazywały, że wie co robi i nie pierwszy raz trzyma ją w dłoni. Uśmiechnęła się szeroko, mrużąc oczy, które wręcz lśniły jakimś niebezpiecznym blaskiem.




Koniec końców udało się pozbyć wrogów, a Rei i Rin oboje nieco zziajani wrócili do świątyni. Mara starannie czyściła ostrze, a Ayato krążył między rannymi. Kiedy ujrzał Rei doskoczył do niej i przyjrzał się uważniej. Nastolatka była blada, a po twarzy spływał jej pot. Utykała lekko na prawa nogę i kiedy ją obejrzał odkrył drobne rozcięcie, od którego odchodziły zielone żyły, pnąc się coraz dalej i dalej. Przeklął szpetnie, wyciągnął bandaż i owinął ranę.

- Zanieś ją do sali z rannymi.- poinstruował Rina.- Zaraz do was dołączę.

Rei spróbowała zaprotestować, ale przez jej ciało popłynęła fala potwornego bólu. Zachwiała się i gdyby nie Okumura upadła by na ziemię. Ledwie widząc przez łzy, zacisnęła zęby i dłonie wbijając paznokcie, aż do krwi. Zanim chłopak dotarł z nią do sali chorych zbawcza ciemność otoczyła ją, odgradzając od bólu.

niedziela, 7 sierpnia 2016

Istoty: Rozdział 6


- Natsu? Możemy pogadać?- wsunęła się do pokoju brata, ale w środku nie zastała nikogo. Z głośnym westchnieniem podeszła do biurka i oderwała jedną z żółtych, samoprzylepnych karteczek. Chwile zajęło jej odnalezienie działającego długopisu pośród masy szkiców i mniej lub bardziej ukończonych rysunków. Z gniewną rezygnacją wypisała pięć słów i z impetem przykleiła wiadomość do ich rodzinnego zdjęcia stojącego na biurku. Ostatni raz omiotła spojrzeniem luźne kartki i opuściła pokój.
Leżący na wierzchu, portret pięknej, długowłosej kobiety zsunął się bezszelestnie na podłogę.



Wybił północ, kiedy w końcu wrócił do domu. W całym mieszkaniu panowała cisza, tylko telewizor cicho pogrywał w salonie. W jej pokoju paliło się światło, ale, kiedy wsadził do środka głowę, odetchnął z niejaką ulgą. Jego siostra siedziała na podłodze, oparta o łóżko, z głową nienaturalnie wspartą na mostku i starą oprawioną w skórę księgą na kolanach, ciągle ubrana w jego czarną koszulkę i za długie dresowe spodnie. Spała.
Po cichu wślizgnął się do pokoju, zabrał książkę i, odłożywszy ją na biurko, delikatnie przeniósł dziewczynę na posłanie. Okrył ją ciepłym, czerwonym kocem w białe plamki i obrócił się do wyjścia.
- Na...tsu...- usłyszał, będąc już na progu i obejrzał się gwałtownie. Nadal spała, ale teraz skulona, przyciskając do piersi jaśka. Westchnął przeciągle, zgasił światło i udał się do swojej sypialni. Marzył tylko o tym, by móc położyć się na łóżku i zasnąć. Wziął szybki prysznic i wszedł do siebie, ubrany w spodnie od piżamy, małym ręcznikiem wycierając włosy. Podszedł do biurka, by podnieść z podłogi rysunek, kiedy w oczy rzuciła mu się karteczka z doskonale znanym pismem, przyklejona do zdjęcia.


Czemu mnie ignorujesz? To boli.”


Zmiął liścik w dłoni i wrzucił do stojącego w kącie kosza na śmieci. Spuścił głowę pozwalając, by oklapłe włosy zasłoniły mu oczy.
Jeszcze nie teraz.



- Już nie wiem, jak mam z nim rozmawiać.- jęknęła, przemierzając korytarz w drodze na pierwszą lekcje.- Minął tydzień! W domu go nie ma, a w szkole mnie unika. Jak tak dalej pójdzie to o-sza-le-je!- przesylabizowała, zatrzymując się przy swojej szafce, wyciągając książki i z hukiem zamykając drzwiczki.
- Może nie tak gwałtownie, co?- poprosiła niebieskowłosa dziewczyna, biorąc swoje książki.- Juvia uważa, że Nemu zbytnio się przejmuje.
Nemu tylko przewróciła oczami. Z Juvią poznała się dopiero kilka dni temu, ale niemal od razu przypadły sobie do gustu. Loxar była rok starsza i chodziła do tej samej klasy, co Gajeel i Laxus. Nawet przyjaźniła się z tym pierwszym. A poza tym również należała do Istot.
- Jesteś kochana, wiesz?- zapytała młodsza, podpinając spinką grzywkę, żeby nie wchodziła jej do oczu.
- Przesadzasz.- starsza klepnęła ją tylko w ramię i ruszyła po schodach na górę.- Juvia i Nemu spotkają się na lanchu!- zawołała jeszcze na pożegnaniu.
Nemu westchnęła przygnębiona i ruszyła do swojej klasy. Sting już siedział w środku, z zbolałą miną, wpatrując się w podręcznik od chemii. Usiadła obok niego i zajrzała przez ramię.
- Co jest?- zapytała, opierając o niego głowę. Zazwyczaj na taki gest, zacząłby się do niej łasić i przytulać, ale tym razem tylko jęknął żałośnie.
- Nie zdam.- pacnął głową o ławkę, a Nemu tylko zmarszczyła brwi.- Nic a nic nie rozumiem. To chore!
- Nie dramatyzuj. Rogue ci przecież pomógł. Na pewno coś umiesz!- z determinacją zacisnęła pięści, ale, widząc jak blondyn zaciska usta i ucieka wzrokiem w bok, zwiesiła głowę w akcie rezygnacji.- Ale że zupełnie nic?
- Nawet jednej, cholernej definicji.- potwierdził, a potem wbił z nią pełne nadziei oczy.- Nemuś...- zaczął przymilnie.
- Nie, Sting. Doskonale wiesz, że mi nie wolno.- zdławiła jego zapał, skacząc wzrokiem po pomieszczeniu. Byle tylko nie patrzeć na jego minę zbitego psa.
- Proszę, Nemuś! Błagam.- chwycił ją za policzki i zmusił, by spojrzała mu w twarz.- Proooooooszę!
- Ale tylko ten jeden raz, jasne?!- westchnęła, wyrywając się i poprawiając spinkę.- Jak rada się o tym dowie...- jęknęła boleśnie, przymykając oczy.



Przerwa na lunch przebiegała prawie tak, jak powinna. Do ich standardowego składu dołączyły dziewczyny, które niemal od razu odcięły Nemu od brata i przyjaciół.
- Gadaj.- rozkazała Erza, powoli delektując się ciastem.- Co jest między tobą a Laxusem?
- A co ma być?- nastolatka odgarnęła włosy z czoła, przegryzając pocky i częstując nimi Wendy.- To tylko kumpel. Większość życia spędzam z tymi o tam.- ruchem głowy wskazała chłopców.
- Mówiłam, że Mira przesadza.- Cana rozsiadła się wygodniej.- Laxus nie umówi się z młodszą dziewczyną.- oznajmiła, a Wendy nie udało się stłumić parsknięcia.
- Przepraszam!- pisnęła, czerwieniąc się jak szalona, kiedy wszystkie, nie licząc Nemu, spojrzały na nią. Różowowłosa była zbyt zajęta próbą wydostania pocky z pustej paczki. Mimo iż było to zajęcie z góry skazane na porażkę, za każdym razem próbowała tak samo. W końcu jednak odrzuciła pudełeczko, podciągnęła kolana pod brodę i owinęła je rękoma. Zacisnęła powieki tylko po to, by po chwili ponownie je unieść i zobaczyć tuż przed swoją twarzą nowe pudełko jej ukochanych przekąsek. Odchyliła głowę, ale widząc, pochylającego się nad nią, brata odwróciła głowę i nadęła policzki, niczym obrażone dziecko.
- Możemy pogadać?- zapytał cicho.
- Niet.
- Ej no, mała!- jęknął płaczliwie.- A to za co?!- krzyknął, kiedy Nemu nagle kopnęła go w głowę na tyle mocno, że się wywrócił.
- Za tydzień bez słowa.- oznajmiła z złośliwym uśmieszkiem i pokazała mu język. Natsu również wyszczerzył się szeroko, czując jak ogromny kamień spadł mu z serca. Bał się, że obraziła się na dobre czy coś.

środa, 22 czerwca 2016

Smoczy Strażnicy: Rozdział 10

Ohayo!
Dzisiaj mamy bardzo szczególną okazje, więc wstawiam kolejny rozdział opowiadania, które zapoczątkowało istnienie tego bloga.
Rozdział ze specjalnymi życzeniami zdrowia, szczęścia i spełnienia marzeń dla ZielonyTygrys, czyli tutejszego wspaniałego grafika. Sto lat!





Rozdział 10

Na miejsce dotarli dwa dni później. Haru i Vivierna, wyczerpani nieprzerwanym, wielogodzinnym lotem, ciężko opadli na trawę, miażdżąc ogonami kilka drzew. Podróżnicy, równie zmęczeni, zsuneli się z grzebietów.

-Ale zdrętwiałem!- jęknął Nezumi, przeciągając się i krzywiąc z powodu bólu w plecach.- To jak zejdziemy do podziemi?

Zatrzymali się u stóp potężnego łańcucha górskiego, gdzie według wiadomości Vivierny znajdował się kwiat. Niestety, skalne ściany były gładkie jak szkło i nic nie wskazywało na to, żę znalezienie dalszej drogi będzie takie proste. Risa z przeciągłym westchnieniem oparła palce na chłodnym kamieniu. Tyle podróży już za nimi, a teraz czekał ich kolejny etap, zapewne jeszcze trudniejszy. „I co teraz?” zapytała samą siebie w myślach.

- Risa! Uważaj!- wrzask Astry z powrotem ściągnął ją na ziemie.- Na górze!

Marszcząc brwi uniosła głowę i poczyła, jak krew odpływa jej z twarzy. Z górskich szytów leciały w jej stronę tysiące ton chropowatych głazów. Wszystko działo się w zwolnionym tępie. Słyszała ryk swojej smoczycy, przerażone krzyki przyjaciół i, pobrzmiewające w głowie słowa Nexusa: „Uważaj na siebie, mała”. Instynkt samozachowawch przejął kontrole nad ciałem, zanim rozum zdążył przeanalizować sytuacje. Rzuciła się do tyłu. Kamienie gruchneły o ziemię, wzbijając w powietrze chmurę pyłu i pichu.

Nezumi poczuł jak serce podchodzi mu do gardła, a kończyny nie chcą drgnąć. Pierwszy raz w życiu czul się na tyle przerażony, że nie panował nad własnym ciałem. Jego myśli zmieniały się w zawrotym tępie, ale wszystkie one sprowadzały się do jednego. A mianowicie: Co z Risą?. W końcu pokonał paraliż i kilkoma susami pokonał odległość dzielącą go od rumowiska.

- Risa! Żyjesz?!- wrzasnął, ile sił w płucach i zacisnął zęby, nie słysząc odpowiedzi.- Błagam nie.- jęknął rozpaczliwie.- Risa! Risa!

- Nezumi!- usłyszał w końcu spomiędzy kamienie. Kilka z nich upadło tak, że stworzyły pod sobą małą komorę, w której to skuliła się dziewczyna.- Wyciągnij mnie stąd!

Kiedy w końcu odało im się znaleźć sposób i wprowadzić go w życie, chłopak porwał przyjaciółkę w objęcia i, chowając twarz w jej włosach , pozwolił, aby dała upust emocją poprzez urywany szloch. Kilka minut zajęła je uspokojenie rozszalałego serca i myśli.

Nagle tuż obok nich na ziemie upadł z hukiem nieznajomy mężczyzna.

- To on spowodował lawine.- oznajmiła Astra, unosząc się kilka metrów nad ziemią z miną zawodowego zabójcy.- I powinnien za to zapłacić.

Po plecach Strażniczki i zmiennokształtnego przebiegły dreszcze, a mężczyzna zaczął się wycofywać. Daleko jednak nie zaszedł, natrafiając po drodze na smoczą łapę. Vivierna spojrzała na niego z nieskrywaną nichęcią i dmuchnęła mu prosto w twarz. Człowiek krzyknął,odtoczył się i, w akcie czystej głupoty, cisnął w ogromne, złote oko garscią piachu i małych kamyków. Smoczyca zawyła z bólu i z ściekłą zaciętością rozpoczęła próbe zadeptania szkodnika.

Sparaliżowany strachem leżał na plecach, wpatrując się w szybko zbliżającą się śmierć pod postacią smoczej łapy, kiedy nagle białowłosa dziewczyna stanęła przed nim i rozpostarła szeroko ręcę. Bestia zatrzymała się i zawarczała cicho, ale nastolatka jedynie pokręciła głową. Ponowny charkot i zprzeczenie.

- Więc przestań.- usłyszał i spojrzał na dziewczynę.- Jeśli nie chcesz mnie skrzywdzić, przestań. Vivierno, nie mamy na to czasu. Już sama podróż w tę stronę pochłonęła jego ogromną ilość, a czekają nas jeszcze przeprawa przez podziemia i powrót do legowiska. Dlatego błagam cię, przestań. Musimy znależć to lekarstwo bo inaczej Nexus…- w jej gardle pojawiła się ogromna gula, która nie pozwliła jej mówić dalej. Zacisnęła więcy tylko usta, przełykając łzy.

Vivierna uspokoiła się i czule polizała ogromnym jęzorem swoją młodą podopieczną. Risa miał całkowitą racje. Jeśli się nie pośpiszą, ten młodzieiec straci życie, a Kuro oszaleje z rozpaczy lub całkowicie odetnie się od wszystkich. Może i udawał twardego, ale ona i Haru zdawali sobie sprawę, jaka więź łączy strażnika i jego smoka.

Risa tymczasem uspokoiła się i obruciła zamaszyście do mężczyzny. Wyglądał na góra 40 kilka lat, miał krótkie rude wlosy i zielone oczy. Jego ubiór i zmęczona twarz wskazywały na wiejskie pochodzenie oraz lata pracy na roli.

- Znasz te okolice?- zapytała, przyklękając obok.

- Wychowałem się tu.- odparł krótko, siadając powoli i obserwując białowłosą. Zmarszczył brwi, zastanawiając się po co jej ta wiedza i dlaczego miałby jej pomóc.

- Potrzebujemy twojej pomocy.- zaczęła jakby czytając mu w myślach.- Ja i moi przyjacile musimy dostać się do podziemia, inaczej ktoś bardzo mi drogi umrze. Gdzieś tu jest jedyne lekarstwo i jedyna szansa.- patrzyła w jego oczy z jawna rozpaczą i błaganiem.- Błagam cię, pomóż nam.- pochyliła się, niemal dotykając czołem ziemi.

Stojący w pobliżu Nezumi odwrócił wzrok, nie mogąc patrzeć na stan przyjaciółki. Astra w ciszy przyglądała się sytuacji, czując jak szklą jej się oczy.

- Zrobię to.- mężczyzna sam nie wiedział, czemu zgodził się na to. Może zmusiła go rozpacz i cierpienie w tych ogromnych, fioletowych oczach.

sobota, 14 maja 2016

IM:AA: Część 7

# Następnego dnia #
* Tony *
Ze snu wyrwało mnie gwałtowne dźgnięcie w ramie. Zignorowałem je, ale powtórzyło się. Niechętnie uchyliłem powieki i zmierzyłem wzrokiem kurdupla z brązową szopą loków na głowie.
Tony: Czego?
Star: Wstawaj.
Tony: Nie.
Przewróciłem się na drugi bok, obracając się do niej plecami, z głupią nadzieją, że sobie pójdzie. Niestety, z nią nie ma tak łatwo.
Star: Tony! Tony! TONY!
Tony: Znajdź sobie inną ofiarę. Może Rhodey'ego pomęczysz.
Star: Ale zaraz przychodzi Pepper.
Usiadłem niechętnie na łóżku, a Star wyszczerzyła wszystkie ząbki w szerokim uśmiechu, który znaczył tyle co głośne ,,wygrałam".
Tony: Rhodey wstał?
Star: Nie sam. Troche się nakombinowałam, bo mamrotał coś o jakiś jednorożcu. Wyspany?
Tony: Ani troche. A teraz za drzwi.
Jakieś 5 minut później siedziałem w kuchni, wraz z kuzynką i przyjacielem, i zawzięcie maltretowałem jajecznice. Tuż obok siedziała Star, z uporem maniaka rozkręcając suszarkę. Wolałem nie pytać. Roberta pojechała do kancelari z samego rana, obiecując, że nie wróci późno.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Obaj spojrzeliśmy na Star, która jako jedyna kobieta powinna otworzyć. Z furią cisnęła śróbokrętem o stół i wstał, mamrocząc coś o dyskryminacji i, że nam jeszcze pokaże. Potem był już tylko pisk przy drzwiach. Po chwili wróciła do kuchni w towarzystwie Pepper i ponownie zajęła się suszarką.
Pepper: Straszne dzisiaj upały. Już się boje co będzie w wakacje. Przy okazji macie może jakieś plany.
Star: Ja proponuje wypad do Californi. W sobotę rano.
Tony: Jednak masz coś w tej makówce.
Rhodey: Ja się piszę.
Pepper: Nie stać mnie na opłacenie hotelu.
Tony: To akurat najmniejszy problem.
* Pepper *
Pepper: Nie będziecie za mnie płacić!
Star: On nie o tym. Mamy tam po prostu dom.
Tony: A dokładniej Star ma. W spadku po ojcu.
Słysząc to spojrzałam na szatynkę błyszczącymi oczami, ale ta nie oderwała się od kokejnego urządzenia. Wolałam nie wiedzieć, co majstruje.
Pepper: W takim razie zgoda. Ile moglibyśmy tam siedzieć? I co z Iron Manem?
Tony i Star wymienili krótkie spojrzenia, a dziewczyna odsunęła dłubanine.
Tony: Zbroje można wziąść ze sobą.
Star: Droga nimi zajmie coś około 5 minut. 6 zbroją War Machine.
Rhodey: Nie da się wzmocnić sliników?
Tony: Tłumaczyłem ci już, że ta zbroja powstała dla dużej siły ognia.
Star: Najszybsze są Mark 1 i Rescue. Mam racje?
Tony tylko kiwnął głową, wyrzucając zmaltretowaną jajecznice do śmieci. Klasnęłam w ręce z szerokim uśmiechem, a Star tylko przewróciła oczami, kwitując w ten sposób moje podekscytowanie.
Pepper: Czyli lecimy zbrojami?
Tony: Wzbudzą zbyt wielkie zainteresowanie. I Star zostanie w tyle.
I tyle było ze spokoju. Przez kuchnie przeleciał śrubokręt, ciśnięty z taką siłą, że wbił się w ściane. Razem z Rhodey'm, wycofałam się po za zasięg mojej drobnej przyjaciółki. Tony trafił w jej czuły punkt.
Star: Jak śmiesz, ty...! Jestem szybsza niż ta twoja cholerna, zardzewiała kupa złomu!
Tony wciągnął gwałtownie powietrze i spojrzał na krewniaczkę z mordem w oczach.
Tony: Co powiedziałaś o mojej zbroi?!
Rhodey: Znowu się zaczyna? Naprawde musicie kłócić się o takie głupoty?
Gdyby wzrok mógł zabijać nasz czarnoskóry kumpel już leżałby na podłodze w kałuży krwi i własnych wnętrzności.
Pepper: A może urządzicie sobie wyścig? Jeśli Star wygra, Tony przyzna, że jego zboja to nie cud nowoczesnej techniki, tylko zwykła zabawka. Ale jeśli to Tony okaże się szybszy, Star przez miesiąc nie tknie się technologi, a przez trzy zbroi.
Tony, Star: Stoi.
Pepper: Przy remisie stawiacie lody.
Ruszyliśmy do zbrojowni. Kiedy oboje  byli gotowi, poczekałam jeszcze chwile, aż Star rozrusza te swoje, ogromne, czarne skrzydła.
Pepper: Kto pierwszy okrąży Nowy York, wygrywa. J.A.R.V.I.S. będzie pilnował, czy nie oszukujecie. Prawda?
J.A.R.V.I.S.: Wedle życzenia, panno Pots.
Pepper: Skoro wszystko jasne, można zaczynać. Na miejsca! Gotowi! Start!
Wystrzelili w powietrze, jak torpedy, a gigantyczna skrzydła wywołały podmuch, który zmusił mnie do cofnięcia. Kiedy zniknęli, przeczesałam włosy, wyjmując z nich kilka piór i obracając je w dłoniach. Wrócili szybciej niźli się spodziewałam. Wylądowali i odsłonili twarze, a ich oczy niemo pytały werdykt.
Pepper: J.A.R.V.I.S.? Kto wygrał?
J.A.R.V.I.S.: Panna Stark, w kostiumie Dark Angel, i pan Stark, w zbroi Mark 1, wrócili do zbrojowni w tym samym momencie.
Pepper: Czyli idziemy na lody.
Star zamiast pozbyć się stroju, rozwaliła się na podłodze, opatulając się skrzydłami jak kokonem. Kaptur zsunął się jej z głowy, pozwalając, by, przypominające gorzką czekolade włosy, rozsypały się dookoła jej głowy.
Star: Ja mam dość. Jeszcze nigdy tak nie zasuwałam. Idź z Tony'm.
Spojrzałam na przyjaciółke i dostrzegłam w jej oczach ten podstępny błysk. Tony pozbył się zbroi i wyszliśmy.
* Rodey *
Spojrzałem na leżącą na podłodze Star.
Rodey: Wcale nie jesteś zmęczona. Co?
Star: Nie jestem. Ale jak nie wezme spraw w swoje ręcę to będą do końca życia tylko przyjaciółmi. Pepper szaleje za Tony'm.
Rodey: A Tony też lubi ją bardziej niż przyjaciółke. Ale w życiu się do tego nie przyznają.
Star: Właśnie dlatego im pomoge. I przed naszym powrotem z Kaliforni będą już parą.
Rodey: Tylko mnie w to nie mieszaj.
Star: Ej! Troche mi chyba pomożesz?
Zerknąłem na nią i to był błąd. Siedziała na podłodze z miną zbitego psa. Oczy jej błyszczały jakby miała się zaraz  rozpłakać. I jak jej odmówić, jak wlepia w człowieka te fantazyjnie niebieskie gały?
Rodey: Dobra. Ale jak przez to Tony mnie znienawidzi to cie zabije.
Star: Prędzej on mnie zabije, ale tym się będę martwić później. Poza tym jak mój plan się uda to będzie mi jeszcze dziękował. A uda się.
Pokręciłem głową. Żeby się przypadkiem nie przeliczyła. Znów wbiłem spojrzenie w ekran i w tej samej chwili rozległ się alarm. Star poderwała się na nogi.
Star: Kto tym razem?
Rodey: Mandaryn. W końcu Tony ma pierścień.
Star: Ale zbroi to już nie wziął, geniusz od siedmiu boleści. Dobra. Lece.
* Star *
Wsunęłam maske, rozłożyłam skrzydła i ruszyłam na spotkanie z tym dziwakiem. Po co myśmy mieszali się w całą tą sprawe z pierścieniami? I co z tego, że to ja ich w to wciągnęłam? Zawsze można zwalić wine na Tony'ego. Nie obrazi się na mnie. Chyba... Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie wiem, gdzie mam tak właściwie lecieć. Nawiązałam połączenie ze zbrojownią.
Star: Gdzie ja mam lecieć?
Rodey: Myślałem, że nie zapytasz. Wschodnia 71.
Dobra. To Wschodnia 71. Ej, chwila! To kompletnie nie w tą strone. Dlaczego, do jasnej ciasnej, Rodey mnie nie zawrócił? Jak wróce do zbrojowni, to go normalnie powiesze! Po kilku minutach dotarłam na miejsce i, rzeczywiście, kilka metrów nad ziemią wisiał Mandaryn, trzymając szamoczącą się Pepper. Ej! Bez takich! Ty tam na górze mniej go lepiej w opiece! Tony starał się chyba negocjować. Ja tam się w to bawić nie będe.
Obróciłam się w powietrzu i obiema nogami kopnęłam przecienika w plecy. Puścił Pepper i zaczął strzelać do mnie z tych pierścionków. Oczywiście, nie pozostałam mu dłużna i ciskałam wniego sztyletami.
Mandaryn: Nie mam czasu się z tobą bawić. Ja tu wróce!
I odleciał. Pomachałam mu na pożegnanie i poleciałam z powrotem do zbrojowni. Pora rozpocząć operacje ,,Uprzykrzanie życia Rodey'emu''.
* Pepper *
Wracałam do domu obok Tony'ego. Przeklęty Mandaryn! I durna Star. Po co pakowała nas w tą sprawe z pierścieniami?! Jakby nie miała dość problemów. Nawet nie zauważyłam jak dotarliśmy na miejsce.
Tony: To... Widzimy się jutro?
Pepper: Pewnie.
Wspiełam się na palce i lekko pocałowałam go w policzek. Zaraz potem pobiegłam do domu, żeby nie mógł zobaczyć moich rumieńców. Jakie licho kazało mi to zrobić? Zbyt długie przebywanie ze Star mi nie służy. Zaczynam działać jak ona. Czyli szybko i bezsensu. To, że jest genialna, wcale nie oznacza, że czesto myśli. Ona raczej liczy na fart. Wspiełam się po schodach, weszłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko. Wypadałoby odrobić lekcje. O Boże! Jutro mamy dwie fizyki. Nie! Ja tego nie przeżyje! Tony i Star to mają szczęście. Nie muszą słuchać nauczyciela, bo opanowali to wszystko jako dzieci. Na szczęście to ostatni tydzień. Sięgnęłam po zeszyt od angielskiego, kiedy w okno coś uderzyło. Podniosłam się i wyjrzałam na zewnątrz. Na chodniku stała Star z szerokim uśmiechem. Gestem kazałam jej wejść. Chwile później kopnięciem otworzyła sobie drzwi i wparowała do środka. Nie zdążyłam się nawet przywitać.
Star: Oddasz za mnie referat z fizyki jutro?
Pepper: A co? Nie będzie cie?
Star: Właśnie nie. Jade zacząć ogarniać ten domek. Musze zaktualizować komputer, sprawdzić oprogramowanie, zainstalować J.A.R.V.I.S.'a. I jeszcze pare innych dziwnych rzeczy.
Pepper: Zdążysz na zakończenie?
Star: Czy kiedykolwiek się spóźniłam?
Pepper: Tak. Nawet półtorej godziny.
Star: Cicho. Nikt nic nie wie. Nikt nie pamięta. A tak z innej beczki... Jak randka?
Posłałam jej złe spojrzenie. Po co się głupio pyta?
Pepper: Żadna randka. Poza tym pojawił się Mandarynka i zaliczyłam twarde lądowanie.
Star: Wiem. Przepraszam. Liczyłam, że Tony ruszy głową i  cie złapie. Niestety, zapomniałam, że to Tony. To oddasz?
Pepper: Zrób za mnie prace domową a oddam.
Star: Stoi. To co było zadane?

Istoty: Rozdział 5

Ohayo! dzisiaj wyjątkowo pojawią się dwa rozdziały. Istoty i IM:AA. A to tylko dlatego, że równo o 12 skończyłam !7 lat. Staro się czuje, oj staro.




Rozdział 5
Siedziała po turecku na łóżku, wpatrując się w telefon. Zastanawiała się, czy powinna powiedzieć Natsu i pozostałym o spotkaniu z matką. Wiedziała, że brat był bardzo przywiązany do Hany i to, jaka się stała, sprawi mu ból. Potargała włosy i zagryzła wargi, tłumiąc pełen frustracji krzyk.
Nagle drzwi uchyliły się, a do pokoju zajrzał ojciec. Zmrużył oczy, wypatrując w panującym półmroku córkę. Westchnął cicho i wszedł do środka, zamykając drzwi. Podszedł do dziewczyny i potarmosił jej włosy siadając na krawędzi materaca.
- Co tak po ciemku siedzisz?- zapytał cicho, rozpalając na palcach mały płomyczek.
- Myślałam o mamie.- mruknęła w odpowiedzi, kładąc nogi na kolanach ojca.
- Och...- wyrwało mu się. Czasem zapominał, że dzieciaki ją pamiętają.- Rzadko ją wspominasz. Wszystko w porządku? Masz jakieś problemy w szkole? Może mógłbym ci pomóc.
- Nie trzeba, tato. W szkole wszystko gra. Tylko...- zawiesiła się na chwile, szukając wymówki.- Widziałam dzisiaj dwójkę małych dzieci z mamą, jak wracałam ze szkoły i tak mnie jakoś naszło.- skłamała, bawiąc się włosami.
Igneel przez chwile wpatrywał się smutno w córkę, a potem wyciągnął rękę i usadowił ją na swoich kolanach. Przycisnął jej drobne ciało do siebie, głaszcząc długie różowe włosy.
- Przepraszam cię, malutka. Wiem, że, cokolwiek zrobię, nie zastąpię wam matki. Starałem się, ale nie potrafię. Mam świadomość, że jestem okropnym ojcem i sobie nie radz...
- Przestań!- wrzasnęła, odsuwając się od ojca.- Przstań, przestań, przestań! Dosyć! Nigdy więcej tak nie mów.- krzyknęła, łamiącym się głosem i wtuliła w tatę.- Nie potrzebuję mamy. Ty jesteś lepszy, tatku.
Po dobrych kilkunastu minutach,  ojciec ponownie zostawił ją samą, a Nemu porwała telefon i wstukała wiadomość do pozostałych.
Od: Nemu
Za 20 minut w warsztacie. Mamy do pogadania. WAŻNE!
Leżał na desce, naprawiając przewody w starym Audii. Słyszał dochodzące z góry głosy ojca, różowego pokurcza i Levi. We troje walczyli z bałaganem administracyjnym, zostawiając cały warsztat na jego głowie. Westchnął wkurzony, kiedy kolejny klient wkroczył do środka. Wyjechał spod samochodu i wytarł ręce o kombinezon mechanika. Odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że to tylko Sting i Rouge. Czyli brakowało tylko Salamandra.
- Gdzie Nemu?- blondyn uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu.
Gajeel bez słowa wskazał na schody, po których zbiegły dwie dziewczyny.
- Dobrze się spisałyście!- zawołał za nimi Metalicana, zatrzaskując drzwi biura.
- Wszystko załatwione.- zameldowała Levi, zakładając czarną kurtkę i słuchawki.- Widzimy się w szkole.
- Ta. Dzięki.- potarmosił jej lekko włosy.- Wiszę ci kawę.
Niebieskowłosa pożegnała się z resztą i wyszła, zderzając się w drzwiach z Natsu, za którym szła Wendy.
Po pięciu minutach siedzieli na blatach w pomieszczeniu gospodarczym, a Nemu relacjonowała ostatnie wydarzenia, obracając w dłoniach kubek herbaty. Pozostali słuchali w ciszy, nie przerywali, wiedząc, że to tylko utrudni jej powiedzenie wszystkiego. W końcu zamilkła, niepewnie unosząc wzrok na przyjaciół. Gajeel i Rouge nie wyglądali na szczególnie poruszonych, Sting ze smutkiem kiwał głową, Wendy przyglądała się koleżance ze współczuciem, a Natsu... A Natsu wpatrywał się w siostrę z takim bólem, że ścisnęło ją serce. Wyciągnęła ręce, próbując objąć brata, ale ten odepchnął ją, z hukiem wybiegając z warsztatu. Patrzyła za nim bez słowa, zaplatając palce. Poczuła jak czyjeś palce zaciskają się na jej ramieniu.
- Będzie dobrze.- pocieszył ją Rouge, lekko wzmacniając uścisk.- On tylko potrzebuje czasu.
- Wiem.- kiwnęła głową, przełykając łzy.- Tylko się o niego boję. Mam złe przeczucia.
- Wróżką ty raczej nie jesteś.- prychnął Gajeel.- Ale ja też to czuję.
- Nadchodzi coś silnego.- potaknął Sting.
- I niebezpiecznego.- westchnęła Wendy zbolałym tonem.- Pójdę poszukać Natsu-san.- dodała, zeskakując z blatu i wychodząc.
Siedział na ławeczce, rzucając kamieniami w gołębie. W głowie wciąż odtwarzał opowieść siostry. Nieźle namieszała mu w myślach. Matkę pamiętał jako ciepłą, kochającą kobietę, gotową oddać wszystko za szczęście rodziny. Wspominał, jak chwaliła go, kiedy trenował z ojcem, jak dostrzegała nawet najmniejsze postępy i chwaliła go.
Nagle ktoś usiadł obok niego, opierając się o jego bok. Po zapachu rozpoznał Wendy, która klepała go po kolanie.
- Wszystko będzie dobrze, Natsu-san.- powiedziała cicho, spokojnie.
- Po co szłaś za mną?- warknął oschle, odsuwając dziewczynkę.
- Nemu-san bardzo się o ciebie martwi. Boi się, że jesteś na nią zły.- wyjaśniła.- Została z pozostałymi w warsztacie.
- Nic mi nie będzie.- przewrócił oczami i odsunął od siebie dziewczynkę.- Muszę tylko wszystko przemyśleć i ułożyć sobie w głowię. Wracaj do reszty i zaopiekuj się Nemu.
- Dobrze, dobrze.- westchnęła, zostawiając przyjaciela samego.
Patrzył jak odchodzi, samemu ruszając w drugą stronę. Pogrążył się w myślach, próbując zrozumieć o czym myśli jego siostra. Wierzył jej. A przynajmniej się starał. Niby byli bliźniętami i łączyła ich niecodzienna więź, ale teraz wszystko się sypało. Oddalali się od siebie, przestawali być nierozłączni.
Pogrążony w myślach, nie zauważył szybko zbliżającej się z naprzeciwka blondynki, pogrążonej w lekturze jakiegoś opasłego tonu. Zderzenie przypłaciła upadkiem na chodnik. Wściekła uniosła wzrok i rozpoznała sprawcę wypadku.
- Natsu?- pisnęła zdziwiona rozpoznając charakterystyczne różowe kudły.
- O! Hej, Luigi!- przywitał się, jakby dopiero wrócił na ziemie.
- Jestem Lucy.- pouczyła go, wzdychając ciężko. Znali się krótko, ale chyba wystarczająco, żeby zapamiętał jej imię. W końcu jego siostra nie miała z tym najmniejszych problemów.
Dopiero na te myśl zauważyła, że nigdzie w pobliżu nigdzie nie ma, nie tylko jego bliźniczki, ale również reszty tej stale towarzyszącej im bandy.
- Gdzie zgubiłeś siostrę i resztę paczki?- zapytała, rozglądając się dla pewności.
- Musiałem coś przemyśleć, więc ich zostawiłem.- przyznał, pomagając jej się podnieść.- W sumie... Dobrze, że na siebie wpadliśmy. Przejdziemy się gdzieś?
- Pewnie.- zgodziła się bez najmniejszego wahania. Naprawdę polubiła tego dziecinnego chłopaka, mimo jego wad.
Rouge po raz kolejny, pociągnął swojego przyjaciela za kołnierz, kiedy ten zatrzymał się przy jaskrawej witrynie. Kiedy Gajeel wykopał wszystkich z warsztatu, Sting zaproponował, żeby przeszli się po mieście. Nemu wykręciła się zmęczeniem i masą pracy domowej, ale on wykazał się szczytem głupoty i zgodził.
- Ej, zobacz!- wykrzyknął podekscytowany blondyn, przyklejając się do szyby.- To się rusza!
- Sting, błagam.- jęknął, próbując odciągnąć przyjaciela, jednak wszystkie jego wysiłki spełzły na niczym. Chłopak nie ruszył się nawet o milimetr, zapierając z całych sił.- Przestań zachowywać się jak dziecko.
- Bo wciąż jestem dzieckiem!- obruszył się, natychmiast tracąc zainteresowanie wystawą.- Nie postarzaj mnie!
- Ludzie się na nas gapią.- wytknął mu brunet, posyłając wrogie spojrzenie kilku, bezczelnym, rozchichotanym nastolatką.
- A niech się gapią!- Sting uśmiechnął się szeroko i obrócił do przyjaciela plecami.- Przecież niecodziennie mają okazję podziwiać kogoś tak pięknego i wspaniałego, jak ja!- oznajmił, Cheney tylko przewrócił oczami. Znowu się zaczyna.
- Tak, tak, tak. Oczywiście.- klepnął go w plecy i chwycił za kłaki, zaczynając ciągnąć do domu.- Skończ w końcu odstawiać te durne szopki, co?
- Ej, czy to nie Yukino?- blondyn zignorował wcześniejsze słowa przyjaciela, ruchem ręki wskazując na dziewczynę, wychodzącą ze sklepu z płytami.
- Tak, to ona.- puścił blondyna i wytarł dłoń o jego kurtkę. Cała lepiła się od żelu do włosów.- Tylko nie zrób nic głupiego, ok? Najlepiej w ogóle się nie odzywaj.
- Dobra, dobra.- Eficluf machnął lekceważąco ręką i pchnął przybranego brata w kierunku koleżanki.- Oi, Yukino!- wrzasnął, przywołując ją gestem. Zaraz potem jęknął z bólu, kiedy przyjaciel kopnął go w kostkę.