sobota, 22 listopada 2014

IM:AA: Część 4

Witam was serdecznie w tym wyjątkowym dla mnie dniu. Otóż...
Shija: Dziś mija równy rok od założenia tego oto bloga.
Miałaś się nie wcinać. Zresztą. Dziękuje serdecznie wszystkim, Którzy kiedykolwiek  tu weszli i czytali. Specjalne podziękowania kieruje do:
1. Uli- za wsparcie i wiarę we mnie od samego początku.
2. Weronice- za wysłuchiwanie moich bzdur i ustawianie mnie do pionu.
3. Pieguskowi- za ocenianie szczerze tych moich wypocin i cierpliwość
4. TonyPepper- za cudownego bloga i ciepłe słowa.
5. Pepper- za wspaniałe opowiadania i nasze krótkie dyskusje na GG.
6. Annie Katari- za genialne teksty, mam szczerą nadzieje, że odezwiesz się na GG: 50999911
7. Pep Pots- za nowiutką historie i wenę.
8. Wszystkim anonimowym- za ciepłe słowa.
Shija: Dużo tych podziękowań.
Cicho być. To przecież pierwszy rok. Musiałam podziękować za okazane wsparcie. A oto rozdział










Część 4


# Star #


            Otworzyłam szeroko oczy i próbowałam zrozumieć, co on do mnie mówi. Niestety, mój mózg udał się chyba na spoczynek, bo przyswojenie tego zajęło mi dobre pięć minut. Przycisnęłam palce do skroni.


Star: Musimy się z nią pogodzić. I to szybko.


            Tony tylko kiwnął głową. Problem polegał na tym, że kompletnie nie miałam pomysłów. Zazwyczaj mi ich nie brakowało, a teraz pustka. Nagle doznałam olśnienia. Niemal słyszałam w głowie anielskie chóry śpiewające „Alleluja”. Zanuciłam pod nosem i zaklaskałam w dłonie. Jestem geniuszem, jestem geniuszem! Ignorując szokowane spojrzenia kuzyna, odtańczyłam taniec zwycięstwa. Jego wzrok mówił jasno, że waha się czy nie zamknąć mnie w psychiatryku.


            Przecież za dwa dni Pep ma urodziny. Wtedy też ściągnę ją do zbrojowni, jeśli będzie trzeba siłą, i Tony da jej Rescue. Ja będę musiała potem pomyśleć nad jakimś prezentem. Najważniejsze, że rozwiążemy problem zbroi i ruda nam wybaczy. Chyba. Mam nadzieje. Przedstawiłam pomysł Tony’emu.


Tony: Może zadziała. Ale żeby wyrobić się z poprawkami, będę musiał pracować 24 godziny na dobę.


Star: Przepraszam ja cię bardzo. Przy jednym z projektów nie spałeś dwa tygodnie, więc dwa dni to nie problem. Poza tym pomogę ci.


Tony: Chyba ci jednak za pomoc podziękuje.


Fuknęłam na niego, jak obrażona kotka. On tylko wzniósł oczy ku niebu i wziął się do pracy. Ja natomiast wróciłam do zabawy fotelem.


& 2 dni później &


# Pepper #


            Wracałam ze szkoły, smutna, zła i osamotniona. Dziś kończę osiemnaście lat, a wszyscy najwidoczniej zapomnieli. Tata wyszedł zanim wstałam, a Gene mnie bezczelnie unikał. Zaczęłam nawet żałować, że pokłóciłam się z kuzynostwem i Rhodey’m. Weszłam do domu, a cisze przerwał dzwonek telefonu stacjonarnego. Niechętnie podniosłam słuchawkę.


Pepper: Tak?


- Pepper? Dzięki Bogu, cię złapałam. Mówi Star. Błagam pomóż nam! Są kłopoty! Duża grupa z Magi! Tony potrzebuje pomocy, a Rhodey’ego wcięło. Pomożesz?


            Star wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, a w jej głosie brzmiał strach. Wahałam się tylko przez sekundę.


Pepper: Leć do niego. Będę w zbrojowni za minutę.


            Wybiegłam z domu i pędem rzuciłam się w kierunku zbrojowni. Po chwili wpadłam do środka. Zatrzymałam się, zaskoczona. Otaczała mnie ciemność, żadnego nawet najmniejszego światełka.


Pepper: Hej! Jest tu ktoś?!


            Nagle wszystkie światła rozbłysły.


- Wszystkiego najlepszego, Pepper!


            Zamrugałam kilka razy. Tony, Star i Rhodey stali na środku pomieszczenia, z szerokimi uśmiechami. Brunetka rzuciła mi się na szyje.


Star: Sto lat, Sto lat, rudzielcu!


Pepper: Okłamałaś mnie.


            Próbował udawać obrażoną, ale szeroki uśmiech dziewczyny upewniał mnie, że kompletnie mi to nie wychodzi.


Tony: Gdyby tego nie zrobiła, nie przyszłabyś.


Star: Nie wcinaj mi się!


            Spojrzałam na niego strapiona, ale ciepły błysk w jego niebieskich oczach dodał mi otuchy.


Pepper: Tony, Star, ja… Ja… Tak bardzo was przepraszam.


            Stark podszedł, odsunął kuzynkę i przytulił mnie. Star wyglądała, jakby miała mu za moment wydłubać oczy.


Tony: Nie przejmuj się tym. Było- minęło. Wszystkiego najlepszego.


Star: Odsuń się, Tony! Ja pierwsza daje jej prezent!


            Wręczyła mi nieduże pudełko i ponownie uściskała. Zważyłam prezent w dłoni, zastanawiając się, co jest w środku. Szybko zerwałam ozdobny papier i z zaskoczeniem wyjęłam malutki odtwarzacz w barwie fiołków.


Star: Masz tam coś koło 250 piosenek. Tak, J.A.R.V.I.S.?


J.A.R.V.I.S.: Dokładnie 248 utworów.


Star: Możesz wgrać jeszcze coś około stu.


Pepper: Łał. Dzięki.


            Od Rhodey’ego dostałam perfumy i bransoletkę. Tony za to zasłonił mi oczy i poprowadził gdzieś. Krocząca obok, Star nuciła bezsensowną melodyjkę i co jakiś czas podskakiwała. Nagle zatrzymaliśmy się, a Tony zabrał dłonie z mojej twarzy. Przede mną w specjalnej komorze, stała zbroja, którą widziałam ostatnio.


Tony: Oto Rescue. Stworzona specjalnie dla ciebie. Nazwę możesz oczywiście zmienić.


            Z radosnym okrzykiem rzuciłam mu się na szyję. Obejmując mnie, obrócił się kilka razy. Kiedy się od niego odsunęłam, zobaczyłam na twarzy Star podstępny uśmieszek.


Star: Co powiesz na jazdę próbną? Oczywiście polecimy z tobą. W razie gdyby zbroja nawaliła.


Tony: Nic nie ma prawa nawalić. W końcu to mój projekt.


            Równocześnie zmrużyłyśmy oczy, patrząc na niego wilkiem, a Rhodey wymamrotał coś w stylu „znowu się zaczyna”.


Pepper: Zawsze coś może nie wyjść.


Star: Zbyt wierzysz swoim wynalazkom, kuzynie


Tony: Ja nie popełniam błędów.


Pepper: Twoje ego jest większe od zbrojowni.


Star: Poprawka, Pep. Ono jest większe niż cały Nowy York.


Tony: Przesadzacie. Ej, Rhodey! Może byś mi pomógł?


Rhodey: Sorry, stary. Twoja kuzynka to diabeł wcielony, Pepper jest niebezpieczna dla otoczenia, a ja chce jeszcze pożyć.


Star, Pepper: Ej! To było wredne!


            Kiedy wreszcie opuściliśmy zbrojownie, mogłam wreszcie zobaczyć, co Star miała na myśli, mówiąc o najwspanialszym uczuciu na świecie. Po raz pierwszy poczułam się tak wspaniale wolna. Kawałek przede mną leciał Iron Man, a za mną Dark Angel. Nagle Star zrównała się ze mną, zrobiła salto i poleciała do przodu. Jej wielkie, czarne skrzydła błyszczały w słońcu. Wylądowaliśmy na chwile na dachu Empire State Building. Usłyszałam głos Rhodey’ego.


Rhodey: Wracajcie. Pepper leci na rezerwie.


            Znów wzbiliśmy się w powietrze.




Jeszcze raz za wszystko dziękuje. Do następnego.

środa, 12 listopada 2014

Tora z Duchów: 4

Część, wszystkim! Dawno mnie tu nie było. Ale co poradzić. Trzecia gimnazjum tonie przelewki. Chociaż jak znam życie w liceum będzie jeszcze gorzej.
Shija: Skup ty się na rozdziale!
tak. Tak. A wiec dzisiaj kolejny fragment Tory. Zaczyna się prawdziwa historia. Przestałam bawić się wstępami.
Shija: Kończymy gadanie. Dziś rozdział dedykuje Uli i TonyPepper. Dzięki za pomoc w zmuszaniu jej do roboty.
Jesteś irytująca.






4

 

Ocknęłam się w sali szpitalnej. Spróbowałam usiąść, ale ktoś puknął mnie lekko w czoło i ułożył z powrotem. Ze zdumieniem odkryłam, że to mów starszy brat, Axel.

- Masz odpoczywać.- rozkazał.- Naprawdę. Nie rozumiem, co ci siedzi w głowie. To miejsce jest niebezpieczne. Dlaczego jeszcze nie odeszłaś? Rodzice mogą wysłać cie do najlepszej, prywatnej szkoły w kraju, ale ty wolisz gnieść się w tej dziurze. Doprawdy. Ja, na twoim miejscu...- dalej już go nie słuchałam. Wielki panicz. Nie potrafi zrozumieć, że dobrze się tu czuje.

Nagle coś do mnie dotarło. Rozejrzałam się zestresowana, ale nigdzie go nie widziałam. O kurcze, kurcze, kurcze! Zgubiłam! Jak można zgubić coś tak dużego?! Rozumiem wisiorek, ale miecz!

- Czego szukasz?- zwróciłam wzrok na brata.- Tego miecza?- pokiwałam energicznie głową. Axel wstał i wyszedł, by po chwili wrócić z moim partnerem. Porwałam miecz z jego rąk i mocno przytuliłam.

- Siva!- krzyknęłam radośnie.

- Część, księżniczko.- przywitał się.- Jak się czujesz?

- Dobrze jest. Martwiłeś się?- zapytałam z błyskiem w oku.

- Chyba wolałbym żebyś kopnęła w kalendarz.

W skrzydle szpitalnym spędziłam jeszcze dwa dni. Axel siedział ze mną 12 godzin na dobę i cały czas nadawał jaka to ja jestem głupia. Siva był przy mnie i powstrzymywał przed zabiciem braciszka.

Chwyciłam pierwszą lepszą książkę i zwinęłam się w fotelu. Mój partner w formie ostrza leżał na biurku, a brat siedział na łóżku, przyglądając się mojemu planowi zajęć.

- Masz zdecydowanie za dużo wolnego czasu.- stwierdził.- I gdzie lekcje etykiety? A jazda konna? Gra w polo?- był tym dziwacznie poruszony.- Cóż za barbarzyńskie miejsce. Jak możesz tak żyć?

- Jeszcze słowo, a ja go zabije.- burknął Siva.

- Oj, nie wkurzaj się.- skrzywiłam się słysząc głośny skrzek. Nie wiem, skąd Axel dorwał ten klakson, ale jak nie przestanie go używać straci zęby. Ma go ze dwa dni, a użył już 158 razy. Zawsze, kiedy nie mówiłam jak dama.

Tak prawdę mówiąc dopiero teraz zauważyłam jak zmienił mi się zasób słów. W dzieciństwie byłam uczona, by wysławiać się jak panienka z dobrego domu, ale kiedy trafiłam do zakonu zaczęłam używać języka potocznego. I dobrze mi z tym.

- Hej, Tora! Tora!- głos brata wyrwał mnie z rozmyślań.

Axel pochylał się nade mną z pobłażliwym uśmiechem. Jego jasne, przydługie już, włosy opadały mi na twarz, a jego niebieskie oczy pobłyskiwały. Znowu poczułam się dziwnie. Odepchnęłam go i skuliłam się. W myślach przywołałam obraz rodziców.

Brat i tata mieli blond czupryny, mama czarną jak smoła, a ja jedną wielką pomarańczową szopę. Oczy ojca były zielone jak świeża trawa, matka i Axel mogli pochwalić się błękitem, a moje tęczówki były w dwóch różnych kolorach. Lewa- złota, a prawa- całkowicie czarna.. Czyli zupełnie nie przypominałam reszty.

Nagle usłyszałam krzyki z korytarza. Zerwałam się na równe nogi, chwyciłam Sivę i spojrzałam na brata.

- Zostajesz.- rozkazałam zimnym głosem.

Wypadłam za drzwi i zaczęłam przepychać się między innymi. Dotarłam do głównego holu, gdzie pod ścianą leżała skąpana we krwi Brianna. Tuż obok klęczała zapłakana Taylor, potrząsając przyjaciółką.

- Brian! Brian, proszę! Otwórz oczy!- powtarzała w kółko.

Przyklękłam po drugiej stronie martwej i sprawdziłam jej puls. Kiedy tylko dotknęłam zimnej skóry Brianny, zaczęło kręcić mi się w głowie. Przed oczami zatańczyły mi mroczki. Zamrugałam, żeby się ich pozbyć, ale nie pomogło. Ciemność pochłaniała mnie coraz bardziej, aż w końcu odleciałam całkowicie.
 
 
 
 
Jeszcze jedno. Wolicie szczęśliwe czy smutne zakończenia? Liczę na odpowiedzi.