niedziela, 17 kwietnia 2016

IM:AA: Część 6

Witam serdecznie. Dzisiejszy post ze specjalną dedykacją dla mojej Onee-chan! Specjalne życzenia zdrowia, szczęścia, weny, żelków i innych cudów tego świata z okazji 17 urodzin. Uwielbiam cię, siostrzyczko.

Beta: ZielonyTygrys. Arigatou gozaimasu.


 * Pepper *
Siedziałam na kanapie z nogami podkulonymi pod siebie, miską płatków na kolanach i pilotem od telewizora w dłoni. Co jakiś czas spoglądałam na zegarek, zastanawiając się czy Star już wyjechała czy jeszcze byczy się w łóżku. Znając ją, istnieje szansa, że po prostu zapomniała o spotkaniu i siedzi w zbrojowni, składając coś z niczego.
Virgil: Zamierzasz calutką sobotę spędzić na kanapie?
Podskoczyłam wystraszona, niemal zalewając się mlekiem. Pogrążona w myślach nawet nie zauważyłam, że tata w pełnym umundurowaniu wszedł do salonu.
Pepper: Czekam na Star. Mamy jechać na zakupy.
Virgil Tylko niech tym razem przestrzega przepisów.
I właśnie w tym momencie rozległ się klakson równocześnie z gwizdem mojej komórki oznaczającym nową wiadomość. Zerknęłam na wyświetlacz.
     Od: Fire
   ,,Rusz się, Pep! Czekam pod twoim domem!"
Chichocząc pod nosem, złapałam torebkę, wciągnęłam buty i wybiegłam z domu.  Na podjeździe stało białe Audi TT, a na jego masce siedziała Star z wburzoną miną, klikając coś w telefonie.
Star: Doszłam do wniosku, że niektórzy nowojorczycy to idioci. Jeden wypadł mi z podporządkowanej tuż przed maskę. Jakby tego było mało, zablokował mi drogę i zaczął wyrzucać, że nie umiem jeździć, chamidło jedne. Zagiełam go paroma przepisami, a ten mnie zaczął obrażać. Dopiero jak mu zagroziłam policją, dał mi spokój. Zastanawiałam się, czy go nie stuknąć, ale szkoda mojego auta.
Z czułością pogłaskała maskę auta, a ja tylko przewróciłam oczami. Star miała bzika na punkcie wszystkiego, co ma silnik i służy do transportu. Jeśli dodać do tego jej talent, otrzymało się niczego sobie mechanika. Nieraz robiła szybkie przeglądy ludziom ze szkoły. Bywała przez to uciążliwa. Raz nawet zmusiła mnie, żebym poszła z nią na wyścigi.
Pepper: Idziemy?
Star: Ta. Wskakuj.
Zajęłyśmy miejsca i Star odpaliła silnik, wyjeżdżając z podjazdu. Po chwili pędziłyśmy już ulicami Nowego Yorku, a na liczniku pokazywało się 190 km/h.
Pepper: Zwolnij, kobieto! Chcesz nas zabić?!
Star: Nie panikuj, Pep. Jadę powoli.
Spojrzałam na nią znacząco, a ona przewróciła oczami, posłusznie zmniejszając prędkość. Tony i Rhodey twierdzili, że jestem jedyną osobą, która ma nad nią jakąkolwiek kontrolę.
Star: Ej, mów coś.
W końcu dotarłyśmy do centrum. Kiedy weszłyśmy do gmachu, komórka Star dała o sobie znać. Odeszła kawałek i wróciła dopiero po około 15 minutach.
Pepper: Kto dzwonił?
Star: J.A.R.V.I.S. miał coś dla mnie znaleźć. Słyszałaś o tej serii tajemniczych zabójstw?
Pepper: Yhm. Próbowałam coś znaleźć w bazie FBI. Ale nic nie ma. Zupełnie nic.
Star: I właśnie to mnie męczy! Nawet Duch...
Zatkałam jej usta. Czego ta kretynka krzyczy?! Jeszcze nas ktoś usłyszy.
Pepper: Ciszej może.
Star kiwnęła głową, przewracając oczami. Zdjęłam dłoń z jej twarzy.
Star: Próbuję znaleźć tego gościa i go zatrzymać, ale łatwe to to nie jest. Ciężko zebrać informacje o kimś, kto nie zostawia śladów. Dobra, odłożę to na później. Chodźmy zaszaleć.
# 3 godziny później #
Dzięki ci, Panie, że założyłam wygodne buty. W szpilkach już by mi nogi odpadły. Nie rozumiem, jakim cudem Star może zasuwać tyle czasu w koturnach. Skąd zresztą tyle energii w tak małym ciałku?
Właśnie zaciągnęła mnie do kolejnego sklepu, tym razem bardziej wieczorowego. Nim się obejrzałam zniknęła między wysokimi pułkami. Zrezygnowana, przejrzałam wieszaki, a moją uwagę przykuła długa, czarna suknia z satyny. Była bez ramiączek, a górę pokrywały wyszywane srebrną nicią wzory. Po piersiami biegł biały pasek, a tren spływał luźno do kostek. Spojrzałam na cenę i natychmiast zostawiłam materiał, cofając się gwałtownie. Ile może kosztować jedna sukienka?!
Rozejrzałam się w poszukiwaniu przyjaciółki. Stała w pobliżu przebieralni, niecierpliwie wymachując na mnie ręką. Wepchnęła mi w ręce jakiś materiał i zamknęła w kabinie.
Pepper: Star?!
Star: Przymierz to!
Przewróciłam oczmi i przebrałam się, starannie ignorujące metkę. Miałam na sobie długą fioletową sukienkę z połyskliwego materiału. Gorset opinał się na mojej sylwetce, a tren spływał luźno od bioder aż do ziemii. Suknia nie miała ramiączek, ale głębokie wcięcie na plecach. Star wydała z siebie podekscytowany piski i obeszła mnie w okòł.
Star: Wyglądasz obłędnie. Bierzemy tą kiecke. Tylko daj mi chwile bo musze znaleźć coś dla siebie.
Wybrała kilka sukienek i weszła do przebieralni. W końcu zdecydowała się na czerwoną, opiętą kreacje z tiulowym dołem. Sięgała kolan i miała cienkie ramiączka. Do zestawu dobrała czarne szpilki z paseczków i obróciła się wokół własnej osi.
Star: I co myślisz?
Nie było się nad czym zastanawiać. Sukienka i szpilki ładnie eksponowały nogi i sylwetkę Starfire, a czerwony kolor podkreślał głęboki brąz włosów i cudny błękit oczu.
Pepper: Wyglądasz jak modelka.
 
Kiedy wyszłyśmy ze sklepu, Star zaczęła przyglądać się mojej przybitej minie. Przekrzywiła głowę, potem wydęła wargi, a w końcu zmrużyła gniewnie oczy.
Star: Dlaczego wyglądasz, jakby ktoś spuścił z ciebie powietrze?
Pepper: Ta jedna sukienka kosztowała więcej niż wynoi moje półroczne kieszonkowe.
Star: Nie marudź. Nie bez powodu wybrałam te kiecki. Ale ciii! Więcej powie ci Tony. Jak będzie pamiętał. A skoro o nim mowa, zaczynam żałować, że nie wzięłam go ze sobą. Przydałby się tragarz.
W duchu przyznałam jej racje. Obie uginałyśmy się pod ciężarem masy toreb. Zakupy ze Star to ciężki kawałek chleba. Zwłaszcza, kiedy ma jakieś tajemnicze pomysły.
Po krótkiej dyskusji zdecydowałyśmy się na kawę. Znalazłyśmy wolny stolik, a ja pogrążyłam się w przeglądaniu menu. Kiedy oderwałam od niego wzrok, zdałam sobie sprawę, że moja droga przyjaciółka myślami jest w innej galaktyce. Pomachałam jej dłonią przed oczami. Zero reakcji. Pstryknęłam kilka razy przy uchu. Nikogo nie ma w domu. W końcu, w akcie desperacji wbiłam jej palec w policzek. Otrząsnęła się, odskakując z piskiem,  wraz z krzesłem lecąc do tyłu.
Star: Kiego licho jedno ode mnie chce? I dlaczego dźga zimnymi paluchami? Serio, masz łapy jak trup!
Posłała mi przy okazji swoje słynne spojrzenie ,,zginiesz marnie któregoś dnia" zazwyczaj przeznaczone dla Tony'ego i Rhodey'ego. Postawiła z powrotem siedzisko i zajęła miejsce.
Pepper: Czegoś znowu odpłynęła?
Star: Dużo za dużo myśli, od co! Ciężkie jest życie geniusza!
Pepper: Tak, tak, tak. A o czym teraz myślałaś?
Star: O twoim pseudozwiązku! A o czym miałam?!
Pepper: Star, błagam, nie drąż.
Star: Tyle czasu się znamy, a ty nadal naiwna. Oczywiście, że będę drążyć! Nie pozwolę ci ranić...
* Star *
Zamilkałam gwałtownie, gryząc się boleśnie w język. W ustach poczułam miedź.
Star: Boli! Chyba zbyt dosłownie wzięłam tamto powiedzenie! Język mi krwawi!
Pep, zamiast okazać współczucie, roześmiała się, chowając twarz w dłoniach. Spojrzałam na nią karcąco, ale przez wytknięty język raczej nie wyglądało to jak powinno. Wzbudziło tylko większą radość u rudej. Małpa jedna!
Star: Czemu ja się z tobą przyjaźnię?
Pepper: Bo mnie kochasz, w przeciwieństwie do twojego kuzyna.
Ponownie dziabnęłam się w język, żeby tylko nie wybuchnąć śmiechem. Wielu rzeczy nie wiesz, Pepper. Oj, wielu.
Star: A wracając do przerwanego tematu. Uważam, że powinnaś zerwać z Gin'em. On jest zły. Nie lubię go.
Pepper: Nie jest zły, tylko nie daje ci sobą rozporządzać. I dlatego go nie lubisz. Ale co do zerwania, chyba masz racje.
Star: Zawsze ją mam.
Uniosłam wzrok, napotykając niedaleko znajomą postać. Na moją twarzyczkę wpłynął uśmiech, zazwyczaj określany jako diabelski.
Pepper: Czuję kłopoty.
Star: A ja widzę Gin'a. Teraz wstajesz, idziesz do niego i ładnie mówisz ,,adios, frajerze". Rozumiemy się?!
Pepper: Ale...!
Uciszyłam ją ruchem ręki i posłałam spojrzenie, mówiące ,,będzie po mojemu, albo przestane być miła". Zawsze działało, nawet na Tony'ego. Pep podniosła się z westchnieniem i oddaliła w kierunku, chyba, chłopaka. Nawet na moment nie spuściłam z niej wzroku.
Więc kiedy ten cholerny drań zamachnął się na Pepper i uderzył ją na tyle mocno, że się wywróciła, poderwałam się na nogi i w dwóch susach dopadłam do nich, zatrzymując kolejny cios. Wpatrywałam się zimno w jego płonące gniewem oczy, z palcami zaciskającymi się na jego nadgarstku. Gniew powoli zastępował niepokój, a potem strach wymieszany z bólem. Z mściwą satysfakcją patrzyłam, jak uginają się pod nim nogi, kiedy moja drobna dłoń powolutku miażdżyła jego nadgarstek. Przestałam dopiero, kiedy zawył żałośnie, a jego oczy wypełniły się łzami. Przywołałam na twarz słodki uśmiech, który jednak nie obejmował oczu i pochyliłam się nad nim. W słowa włożyłam cały swój gniew i zapas jadu.
Star: Spróbuj na mnie donieść, a na nadgarstku się nie skończy.
Obróciłam się zamaszyście, pozwalając, by moje spięte w warkocz włosy uderzyły go w twarz. Pomogłam Pepper wstać, zebrałam zakupy i opuściłam centrum. Dopiero w samochodzie dałam upust wściekłości i z dzikim rykiem uderzyłam głową w klakson. Trwałam w tej pozycji, dopóki nie zaczęłam oddychać równo i spokojnie, a dźwięk klaksonu nie stał się irytujący. Wyprostowałam się powoli i spojrzałam na Pepper, która nie odezwała się od tej akcji nawet słowem. Przyglądała mi się z mieszaniną podziwu i troski. Założyłam za ucho kosmyk włosów i uśmiechnęłam smutno.
Star: Chyba muszę ci co nieco wyjaśnić. A więc jestem mutantem, ale to już wiesz. Tylko że skrzydła i ten cały a arsenał to nie jedyne moje talenty. Jestem silniejsza od normalnego człowieka. Może i ciężarówki nie zatrzymam, ale złamanie paru kości to dla mnie żaden problem. Poza tym posługuje się też telekinezą, chociaż idzie mi to dość opornie. Pewnie masz mnie teraz za jakiegoś cholernego potwora, ale taka już jestem i nic z tym nie zrobisz. Ani ty, ani nikt inny.
Zamknęłam oczy, oczekując wyrzutów, ale poczułam tylko jak jej ręce owijają się wokół mnie, zamykając w uścisku. Oparłam się o nią głową i pozwoliłam na chwilę słabości.
Pepper: Dziękuję, Star. Za wszystko.
I wszelkie tamy szlag trafił. Rozryczałam się jak ostatnia kretynka, mocząc łzami jej koszulkę i ramię.
Po parunastu minutach uspokoiłam się i przez następne dwie doprowadziłam do porządku. Potem obejrzałam policzek Pepper.
Star: Będzie piękne limo. Ufasz mi?
Kiedy skinęła głową, oparłam dłoń na urazie i zacisnęłam oczy. Poczułam rozchodzące się po pacach ciepło i delikatne mrowienie całego ramienia, a potem i prawego policzka. Kiedy otworzyłam powieki, Pepper wpatrywała się we mnie z szokiem wymalowanym na twarzy. Ignorując to, odwróciłam się do lusterka i patrzyłam, jak przejęty siniak znika w przeciągu zaledwie minuty.
Pepper: Jak...?
Star: Mogę przejmować czyjeś urazy, ale, niestety, tylko niewielkie. Sama regeneruje się w tempie natychmiastowy, więc nie robi mi to różnicy.
Pepper: I ty tak spokojnie o tym mówisz?!
Star: A jak mam mówić?! Dla mnie to codzienność!
Po godzinie wpadłyśmy do zbrojowni z trzema kartonami gorącej pizzy i czterema butelkami coli.
Pepper: Chłopaki! Obiad!
Po posiłku rozłożyłam się na podłodze, machając na pożegnanie Tony'emu i Pepper. Rhodey został ze mną, siedząc w fotelu i czytając jakąś książkę o wojnie egipsko-izraelskiej. Ja za to pogrążyłam się w rozmyślaniach na arcyważny temat. A mianowicie, wakacji. W piątek będzie zakończenie roku i wypadałoby coś wykombinować.
...
Chwila! Dlaczego tylko ja o tym myślę?! Przecież Tony też może! I Rhodey! Na nieistniejącego Boga, nawet Withney by coś wymyśliła! A ona ma inteligencje pierwotniaka po testach laboratoryjnych!
Przechyliłam głowę i wbiłam ponaglające spojrzenie w James'a.
Rhodey: Przestań wytrzeszczać gały? Czego chcesz?
Star: W piątek mamy zakończenie roku?
Rhodey: I co w związku z tym?
Star: Może byśmy zorganizowali sobie jakieś wakacje?
Rhodey: Dobry pomysł. Propozycje?
Star:Hmmmm. Wiem! Califormia! Mamy tam dom. Jeszcze po moim ojcu.
Rhodey: Nawet, nawet. Kiedy zamierzasz wyjechać?
Star: Najlepiej w sobotę rano. Tylko ja zerwę się z ostatniego tygodnia, bo wypadałoby tam ogarnąć.
Rhodey: Jednak czasem potrafisz ruszyć głową.
Star: A co to miało niby zna...?!
Przerwał mi alarm, który rozwrzeszczał się zupełnie niespodziewanie. Przewróciłam się na brzuch i wstałam, przywołując maskę.
Star: Kto? Co? Po co? Gdzie?
Rhodey: Napad na jubilera. Pierwsza Aleja. Policja już wysłała ludzi.
Star: I tak się rozejrzę.
Zmieniłam się i poleciałam na miejsce. Mimo że zajęło mi to może z minutę, na miejscu już nikogo nie było. Obleciałam okolicę, używając kamer termowizyjnych, ale nic nie przyuważyłam. Zupełnie jakby zapadł się pod ziemię. Podleciałam więc do okradzionego sklepu, gdzie już stała policja. Ignorując funkcjonariuszy, zeskanowałam sklep i, zanim zdołali mnie zatrzymać, ponownie oderwałam od ziemi, wracając do zbrojowni.
Rhodey: I co? Masz coś?
Star: Na pierwszy rzut oka nie.
Przesłałam na komputer skan i wyświetliłam model trójwymiarowy.
Star: J.A.R.V.I.S.! Mam dla ciebie robotę!
J.A.R.V.I.S.: W czym mogę służyć, panno Stark?
Star: Zostawiam ci plany i model wymiarowy. Przebadaj mi miejsce zbrodni pod każdym kątem. Wszystko, jasne?
J.A.R.V.I.S.: Oczywiście, panno Stark. Niestety, potrzebuję minimum kilku godzin.
Star: Przekaż mi wszystkie dane, kiedy skończysz.
Razem z Rhodey'm opuściliśmy zbrojownie i udaliśmy się do domu.
Rhodey: Co o tym myślisz?
Star: Ani trochę mi się to nie podoba. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czułam się obserwowana.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Łowcy: Rozdział 2


Obserwował, jak trolle przygotowują się do walki, pławiąc się w poczuciu wyższości nad tymi prostymi stworzeniami. Cofnął się w głąb groty, kiedy promienie słońca padły na ziemie tuż przy jego butach. To była największa wada tego pustynnego terenu. Ale tym razem stanowiła też pewnego rodzaju atut.

Dowódcą Łowców, wedle jego informacji, był młody dhampir, a one, jak i czystej krwi wampiry, były podatne na działanie słońca. Jeśli więc nie chcieli stracić Stratega, musieli poruszać się po zmroku. Ta świadomość zapewniła mu złudne poczucie bezpieczeństwa i spokoju.

Rothan był pewny siebie. Aż za bardzo.



Zatrzymali się dobre półtora kilometra od Ostrych Szczytów. Roy chodził niespokojnie w tą i z powrotem rozpierany energią. Jako jedyny, nie musiał martwić się przygotowaniem broni, ale czekanie, aż pozostali się przygotują irytowało go. Zwłaszcza, że poszukiwanym był wampir.

Nagle jego wzrok przykuła El, siedząca po turecku na suchej ziemi. Rysowała palcem po piasku delikatne, powyginane symbole. Chwile zajęło mu rozpoznanie w nich liter z pisma neriad. Wiedział, jak wyglądają chociaż nie potrafił ich odczytać. Podszedł do niej i przysiadł obok, rzucając cień na znaki.

- Co piszesz, kundlu?- zapytał z typową dla siebie złośliwością.

- Że cuchniesz mokrym psem.- odparła, marszcząc nosek.- Czego chcesz?

- Nudzę się.- spojrzał w kierunku Savanny, pochłoniętej rozmową z Chasem.- Kiedy ruszamy dalej?

- Jak wszyscy będą gotowi.- burknęła podnosząc się i otrzepując ubranie z drobnego piasku.- A ty już obniuchałeś każdy kamyk w okolicy?- zmrużył oczy, gromiąc ją wzrokiem. Jak ona może być tak złośliwa?

- To twoje zadanie, kundlu.- prychnął, a Tropicielka wykonała gest określany w międzygatunkowej etykiecie jako, delikatnie mówiąc, obraźliwy.

Savanna siedziała na ziemi, dokładnie owinięta płaszczem i zdawało się, że obserwowała sprzeczkę El i Roya. Tak naprawdę jednak, jej myśli krążyły wokół nadchodzącego starcia. Plan, który ułożyła był prosty, ale właśnie w tym aspekcie tkwiła jego siła. Im bardziej skomplikowana strategia, tym więcej rzeczy mogłoby pójść nie tak. Analizowała miliony, bardziej lub mniej, możliwych scenariuszy, szukając jakiegoś szczegółu, który mogła pominąć. I który mógł doprowadzić do tragedii.

- Ej! Ziemia do Savy!- jak przez mgłę dotarł do niej głos Chasea.- Wracaj do nas!

- Jestem.- potrząsnęła głową, rejestrując, że Snajper siedzi obok niej.- Mówiłeś coś?

- Tylko, że za dużo myślisz.- klepnął ja w ramię i wyszczerzył wszystkie zęby w beztroskim uśmiechu.- Wszystko będzie dobrze, panikaro. Poradzimy sobie.

- Jestem aż tak przewidywalna?- zapytała skonsternowana.

- Albo po prostu za dobrze cie znam.- podniósł się i wyciągnął dłoń do Strateg.- Uwierz w nas choć trochę.

- Wierzę, wierzę.- założyła za ucho kosmyk włosów i przyjęła pomoc przyjaciela.- Zbierz wszystkich. Zaraz wyruszamy.



Nagły rumor odciągnął Rothana od planowania podboju. Co te trolle wyprawiają?! Zdawał sobie sprawę, że jego podwładni do istot szczególnie inteligentnych nie należą, ale nie były chyba ma tyle głupie, by samemu się znokautować. Tak przynajmniej uważał, dopóki nie stanął na granicy cienia.

Cały oddział leżał pozbawiony przytomności. Niepokój wzbudzał brak, jakichkolwiek śladów walki. Rozejrzał się uważnie tylko dzięki wampirzemu refleksowi zdołał uniknąć długiej, czarnej strzały, która miała wbić się w jego pierś. Wzrokiem odszukał łucznika, okrytego czarną peleryną. Nie zdołał jednak przyjrzeć mu się bliżej, gdyż znad wejścia zeskoczyły dwie podobnie ubrane postacie. Zdołał umknąć przed pięścią jednego, ale drugi podciął mu nogi, powalając na plecy. Chciał się podnieść, ale uniemożliwił mu to drobniejszy napastnik, wbijając kolana w mostek. Rothan zakrztusił się przez niespodziewany nacisk i spróbował zrzucić chłopaka. Zrezygnował z walki, kiedy zimne srebro musnęło jego szyję. Wampiry trudno zabić, ale dekapitacja działała równie skutecznie, co w przypadku innych gatunków.

- Nie szarp się.- pod obszernym kapturem błysnęły brązowe oczy.- Mam w zanadrzu stal święconą.

- Skończ się wydurniać.- warknął wyższy, a z cienia wyglądały złote oczy z pionowymi źrenicami.- Zwiąż go i po kłopocie.

Po chwili wampir siedział przy ścianie, obwiązany liną, której żadnym sposobem nie potrafił rozerwać. Dwaj wojownicy przemierzali korytarze, cały czas mając go jednak na oku. Zdążył już przekonać się, że nie warto ryzykować ucieczki. Elfi młodzik mógł pochwalić się ponad przeciętnie celnym rzutem, a wilkołak tylko szukał pretekstu, by móc go rozszarpać. Co kilka minut w jaskini pojawiał się czarownik, wymieniał z nimi kilka szeptanych uwag i wychodził. Rothanowi nie podobała się obecna sytuacja, a na samą myśl o karze, jaką zgotuje mu Mistrz, po plecach przebiegały mu dreszcze.

- Ej, Roy!- rozległo się z korytarza, w którym zniknął elf.- Możesz się tu przywlec?!

- Czekaj!- odpowiedział i na chwile wymknął się na zewnątrz, wracając po minucie z brodatym mężczyzną, trzymającym w dłoni łuk.- Jeśli zaczepiłeś się o jakieś głazy, to przysięgam, że urwę ci ten durny łeb!- warknął, idąc śladem Snajpera.

Jednak już po kilku krokach zrozumiał, że nie chodziło o jakąś głupotę. Odór starej krwi i gnijącego mięsa nasilał się z każdą chwilą, a, kiedy dotarł do Chasea, musiał zasłaniać nos materiałem płaszcza. W miejscu gdzie się zatrzymali, drogę kończyła szczelina. Dalej korytarz zmieniał się w okrągłą grotę. Na podłodze, w równych odstępach, leżały ludzkie szczątki, a ściany zdobiły namalowane krwią znaki.

- Trzeba sprowadzić tu Savę.- wilkołak skrzywił się, czując, jak żołądek zaciska się w ciasny węzeł.



- Cholera!- przeklęła Strateg, zasłaniając nos. Miała wrażenie, że zemdleje przez ten odór.- Rada mnie za to wykończy.

- Przecież nie mogłaś wiedzieć.- Chase poklepał ją po ramieniu.

- Co ze mnie za…- urwała nagle, ruszając między rzędami trupów.- Zawołaj tu Eliasa i Lunę.- nakazała, przyglądając się symbolom na ścianach.

- Znalazłaś coś nowego?- upewnił się, spoglądając na przyjaciółkę.-, pogrążoną w świecie myśli.

- Jeszcze nie wiem.- odparła z roztargnieniem, szukając czegoś w sakwie doczepionej do pasa.- Co ty tu jeszcze robisz?- huknęła, posyłając mu spojrzenie bazyliszka.



Cerry nie lubił wart przy bramie. Nudziło go ciągłe sprawdzanie wozów, ciągnących do Cavendish z różnych stron Środkowego Kontynentu. I chociaż w czasie zebrania Rady handel miasta niemal zamierał, nadal sprawdzali wielu podróżnych.

Kiesy nadszedł czas przerwy, usiadł w cieniu bramy i leniwie odpakował kawałek placka bakaliowego, który upiekła mu żona. Nagle dojrzał szybko zbliżającą się siódemkę koni i jednego wilka.

Mimo powiewającej nad bramą niebieskiej flagi, podróżni nie zatrzymali się. Cerry odrzucił posiłek , dobywając miecza i wypadł na środek traktu, potrząsając obnażoną klingą, by odstraszyć przybyszów. Nagle coś ciężkiego uderzyło go w palce, a ostrze z metalicznym brzdękiem uderzyło o ziemię. Obok upadł niewielki czarny kamyczek. Zanim minął pierwszy szok, rozpędzone wierzchowce okrążyły go, wpadając do miasta. Już miał wszcząć alarm, kiedy pod jego nogami wylądował zwinięty list obwiązany czerwoną wstążką i żelaznym symbolem Łowców.



- Muszę się z nimi spotkać.- Erion zatrzasnął księgę rachunkową, posyłając Strateg zmęczone spojrzenie.

- Savanno, ja rozumiem twoje rozdrażnienie…- zaczął, maskując irytację.- Ale nie mogę wpuścić cię na zebranie. Mogę, co najwyżej przekazać twój raport.

- Czyli nic.- burknęła dhampirzyca, przecierając oczy.- Dobra, sama sobie poradzę.

Trzaskając drzwiami opuściła gabinet sekretarza, zostawiając starego elfa w oszołomieniu. Nigdy nie była aż tak nerwowa, a teraz wystarczyło jedno krzywe spojrzenie, by wytrącić ją z równowagi. Kroczyła przez korytarz niczym burza, ciskając z oczu piorunami. Wojskowi i urzędnicy umykali na boki, byle tylko nie stać się ofiarą złego humoru mistrzyni strategii.

Ale jedna osoba widocznie nie posiadała woli przetrwania. Lub instynktu samozachowawczego.

- Ej, Sava!- jasnowłosy wampir wypadł z jednej z komnat i w mgnieniu oka dopadł do dziewczyny.- Niosę pozdrowienia od ojca.

- Milcz, jak do mnie mówisz!- spojrzenie, które mu posłała wystraszyło by na śmierć każdego normalnego człowieka.- Dannyl, naprawdę nie mam nastroju, by rozma…- przerwała nagle, a potem uśmiechnęła się przymilnie do przedstawiciela wampirzej społeczności w Radzie.- Zrobisz coś dla mnie?

- Czy grozi mi śmierć lub inne nieprzyjemne konsekwencje?- zapytał nieufnie.- Bo coś nie do końca ufam twoim pomysłom.

- Jak możesz?!- obruszyła się.

- To w końcu ty wrobiłaś mnie w tą robotę.

- Żebyś się w końcu do czegoś przydał, obiboku jeden!- fuknęła.- Zresztą nieważne. Przyniosę ci potem raport, który musi zostać bezwzględnie poruszony na spotkaniu.

- A jeśli tego nie zrobię?

- Wtedy zmienię twoje życie w piekło na wiele różnych sposobów.- posłała mu szeroki uśmiech, kontrastujący z grobowym tonem.

- Dobra.- westchnął ciężko.- Robię to tylko dla ciebie, księż…

- Dokończ, a wykończę cię w tej minucie.- ostrzegła, zakładając ręce na piersiach.- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.- klepnęła go w plecy i pomknęła do kwater Łowców.