czwartek, 16 lipca 2015

Shaman King: Rozdział 1

Witam was ponownie! Tym razem nie minęło wcale tak dużo czasu. Ale nie ważne. Oto zupełnie nowe opowiadanie, oparte na starym, dobrym Królu Szamanów. Chciałam was również poinformować, że oto do bloga dołączyła nowa osoba. Zielony Tygrys zajmie się wyglądem tego bloga, czyli tym na czym kompletnie się nie znam. Dziękuje ci serdecznie za pomoc. Nie przedłużając. Czytajcie i komentujcie.










Rozdział 1



Lin



            Po cichu wsunęłam czarne, brudne od błota trampki i zarzuciłam na ramie plecak z ubraniami. Nie pierwszy i, zapewne, nie ostatni raz wymykałam się po zmroku. Tyle tylko, że teraz sprzeciwiałam się nie tylko ojcu, ale i babci. Zbliżałam się właśnie do bramy, kiedy tuż przed moimi nogami wbił się miecz. Ogromny, obosieczny miecz o szkarłatnym ostrzu. Miecz należący do mojego starszego brata.
- Powinnaś chyba zachować czujność, wymykając się z domu.- zacisnęłam pięści, obracając się powoli.
            Stał na murku fontanny zaledwie półtora metra od głównych drzwi. Mógł w każdej chwili wszcząć alarm i mnie zatrzymać. Jego szare włosy sięgały ramion, a niebieskie oczy, wpatrywały się z drwiną w moje. Wiedział równie dobrze, co ja, że jestem w gorszej sytuacji. Tym razem naraziłabym się nie tylko ojcu, ale i babci, która w każdej innej sytuacji stałaby po mojej stronie.
- Równie nie rozważne jest wyruszanie na turniej bez broni.- zeskoczył na trawę, podniósł jakiś pakunek i rzucił nim we mnie.- Powodzenia.
            Chwyciłam paczkę i odwinęłam czarny materiał. Trzymałam w rękach dwa wachlarze i cztery pomniki z duchami. Wszystko zostało zabrane mi kilka tygodni temu przez ojca. Powiedział wtedy, że powinnam zapomnieć o tych „szamańskich bzdurach”.
- Dzięki, Ryoku.- uśmiechnęłam się, lekko, kiwając mu głową.
- Idź już. Z pół godziny masz pociąg. Z dworca odbierze cię mój kumpel i zawiezie prosto do twierdzy Tao.- poinformował mnie i skierował się do domu.
            Obróciłam się na pięcie i wybiegłam z terenu mojego domu, patrząc w przyszłość.




Podróż zajęła mi dokładnie dwanaście dni, trzy godziny i dwadzieścia trzy minuty. Chociaż większość przespałam, stając w progu twierdzy rodziny Tao, byłam zmęczona i senna. Jednak zostałam zmuszona do szybkiego rozbudzenia się. Znikąd wyłoniło się troje strażników-zombie, blokując mi przejście na schody. Fuknęłam na nich jak rozjuszona kotka, wyciągając i rozkładając wachlarze. Jeden zrobił krok w moją stronę, kiedy powietrze przeszył zimny głos. Tak dobrze mi znany.
- Dosyć!- Ren musiał stać na szczycie schodów, bo jego słowa niosły się echem po holu.- Jeśli któryś śmie ją ruszyć, skończy, jako stos bezużytecznych gnatów!
            Mimo że ten rozkaz miał mnie chronić, po plecach przebiegł mi dreszcz. Nienawidziłam tego tonu. Ochroniarze zniknęli, ale dalej wbijałam wzrok w miejsce, gdzie stali. Słysząc jego kroki na schodach, opuściłam głowę. Kiedy się zatrzymał, był na tyle, blisko, że widziałam jego buty i czułam zapach.
- Po co tu przyjechałaś?- warknął, chwytając mnie gwałtownie za ramiona. Milczałam.- Spójrz na mnie.- złapał mój podbródek i uniósł głowę.- Co tu robisz, Lin?
            Skuliłam się pod ostrym spojrzeniem złotych oczu. Puściłam oba wachlarze i przycisnęłam dłonie do serca. Nie lubiłam, kiedy się na mnie złościł. Bałam się go, w takich momentach. Czułam przemożną chęć ucieczki, próbując opuścić głowę. Nic z tego. Trzymał mnie w żelaznym uścisku, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Nie mogłam nawet mówić. Zwróciłam wzrok w bok, zagryzając wargi.
            Ren westchnął przeciągle i puścił mnie, odwracając się gwałtownie. Patrzyłam na jego plecy, obejmując się ramionami. Wiedziałam, że nie lubił, kiedy przyjeżdżałam tak nagle. Tak samo jak jego wuj. Zresztą En Tao nienawidził wszystkiego, co wiązało się z moją osobą.
- Po co tu przyjechałaś?- zapytał ponownie już nieco spokojniej.
- Pokłóciłam się z ojcem i babcią.- wyjawiłam, wyłamując palce. Chłopak zerknął na mnie przez ramie.
- To chyba nie powód do dwutygodniowej podróży.- odparował ostro.
- Poszło nam o turniej. Też chce walczyć, ale zdaniem babci „kapłanka nie powinna brudzić sobie rąk starciami''.- oznajmiłam, naśladując wyniosły ton seniorki rodu Fen.- A co do ojca... Znasz jego stosunek do szamaństwa.- kiwnął głową, ruszając przed siebie. Podreptałam za nim, niby wierny pies.
            Ojciec zawsze mi powtarzał, że, będąc szamanem, pozostanę nikim. Może miało to związek z faktem, że tata był najmłodszym z trzech synów i jako jedyny nie posiadał zdolności szamańskich. Kiedy okazało się, że ja i Ryoku widzimy duchy postawił sobie za cel obrzydzenie nam walki. Robił wszystko, żebyśmy o tym zapomnieli. Niestety dla niego, wtedy na scenę wkroczyła babcia. Jako najwyższa kapłanka świątyni w Kioto, miała masę pracy z zbłąkanymi duchami i wiernymi. Zaczynała tracić siły, więc, kiedy odkryła, że mam odpowiednie talenty, ogłosiła ojcu, że postanowiła zrobić ze mnie swoją następczynie. No i wybuchła wojna między matką i synem. Zgadzali się tylko w jednej sprawie. Musze dobrze wyjść za mąż. I tu właśnie pojawił się ród Tao.
            Nagle znikąd tuż przed moim nosem wyskoczył Bason, z okrzykiem „paniczu Ren''. Pisnęłam, odskakując na bezpieczną odległość. Wylądowałam jedną nogą na krawędzi schodów i runęłam do tyłu. Stoczyłam się z powrotem do głównego holu, w towarzystwie gwałtownych przeprosin ducha stróża. Ostatnim, co zarejestrowałam, był jego zaniepokojony głos i szybkie kroki.



Ren



            Siedziałem na krześle w Perłowej Komnacie, przyglądając się nieprzytomnej Lin. Wyglądała tak spokojnie, zupełnie jakby spała. Kiedy stoczyła się ze schodów, wokół jej głowy zaczęła pojawiać się kałuża krwi. Spojrzałem na jej bladą, obwiązaną bandażami dłoń, leżącą na kołdrze. Z wahaniem uchwyciłem jej palce, delikatnie obejmując swoimi. Uniosłem jej dłoń do ust i lekko pocałowałem. Może nie należałem do najprzyjemniejszych osób, ale zależało mi na niej. Czasem nawet bardziej niż na moim przeznaczeniu. Wuj nie tolerował naszej więzi, ale nie miał prawa sprzeciwić się woli mojego zmarłego ojca.
            Nagle dziewczyna jęknęła cicho i uniosła dłoń, obmacując delikatnie czaszkę. Rozchyliła powieki i zaczęła rozglądać się dokoła. Widząc mnie uśmiechnęła się niepewnie i zaczęła bawić bandażem na prawej dłoni. Robiła to zawsze, gdy była poddenerwowana.
            Jakby się zastanowić, miała sporo takich nawyków. I większość prezentowała w mojej obecności. Nawet teraz jej ciemnozielone oczy biegały po ścianach pomieszczenia. Siedziała napięta jak struna, co chwila rzucając mi wystraszone spojrzenia.
- Przestań zachowywać się jak wystraszony królik.- fuknąłem, a ona podskoczyła i gwałtownie się skuliła. Przewróciłem oczami, wstając, i poklepałem ją lekko po głowie.- Idę potrenować. Przyśle do ciebie Jun.
            Wyszedłem na korytarz i oparłem się o ścianę. Nawet, jeśli nie potrzebowałem przyjaciół, nie czułem przyjemności, kiedy Lin obawiała się przebywać w moim towarzystwie. Zbyt ją ceniłem. Chciałem widzieć jej uśmiech i roześmiane oczy. Kiedy nad czymś myślała, przygryzała dolną wargę i wpatrywała się w jeden punkt nieobecnym spojrzeniem. Nawet podczas walki, po  pochwyceniu wachlarza, przerzucała go do drugiej ręki.
            Przetarłem twarz, odepchnąłem się od ściany i, uprzednio wysławszy Basona po Jun, ruszyłem na trening.



Jun



            Rozmawiałam z wujem, kiedy Bason poinformował mnie, że Ren prosi mnie do Perłowej Komnaty. Idąc korytarzami, zachodziłam w głowę, o co może chodzić. Niestety nic nie mogłam wymyślić. To nie mogła  być Lin, bo na pewno zdążyłaby już wpakować się w kłopoty. Za którymś razem podczas jej odwiedzin zostawiłam ją samą zaledwie na 10 minut, podczas których zrobiła dziurę w ścianie sali treningowej i zrównała z ziemią ogród. Sądziłam, że wuj w jednej chwili zerwie umowę i wyśle ją pierwszym samolotem do Kioto. Przeliczyłam się jednak. Młoda Fen pozostała w naszym domu planowane dwa tygodnie, z tą drobną różnicą, że spędziła je w lochach. To znaczy prawie. Ren po raz pierwszy sprzeciwił się wujowi i od tamtej pory Lin jest nietykalna.
            Otworzyłam drzwi, akurat w momencie, gdy dziewczyna stała przed szafą w samej bieliźnie, szukając jakichś ubrań w jej stylu. Mogła mnie nie usłyszeć, gdyż do dokoła jej głowy jazgotały jej cztery duszki. Przekrzykując jedna drugą, latały wokół nie dając nawet się rozejrzeć.
- Zamknąć się!- ryknęła w końcu. No, no, no. Jak Ren. Widać, kto, z kim przystaje, takim się staje.- Rany boskie. Chwili ciszy z wami nie ma.
            Duszki zaczęły przepraszać jedna przez drugą, ale ona tylko machnęła ręką, nurkując w szafie. Zachichotałam cicho, a z mebla wyskoczyły szare włosy, otaczające jasną twarzyczkę z dużymi ciemnozielonymi oczami, przyczepioną do szczupłej sylwetki. Czyli cała Lin z powrotem wylądowała na podłodze.
- Witam, witam. Czy to nie narzeczona mojego małego braciszka?

niedziela, 12 lipca 2015

Istoty: Część 2



Część 2


            Czerwonowłosy mężczyzna siedział wygodnie na wielkim biurowym fotelu, nogi zakładając na biurko. Znudzony przeglądał kolejne artykuły, szukając czegoś... Czegokolwiek! Chwycił kubek z kawą, kiedy cisze przerwał dzwonek telefonu. Zmarszczył brwi, widząc na wyświetlaczu imię syna.
- Natsu? Nie powinieneś być w szkole?- zapytał, marszcząc brwi, i upił łyk espresso.
- Tato... Przyjedź do szpitala.- wydukał chłopak.- Nemu... Ona... Przyjedź.- kiedy usłyszał imię córki, naczynie wypadło mu z dłoni i rozbiło na drewnianej podłodze.
            Nie zwracając na nic uwagi, chwycił kluczyki do auta i popędził na parking. Co się mogło stać?! Czyżby Nemu nie poradziła sobie z taką ilością myśli? Przecież tyle ćwiczyła nakładanie barier. A może to Oni ich odnaleźli?! Sama myśl o tym zmroziła mu krew w żyłach. Do szpitalnej recepcji wpadł jakby gonił go sam diabeł i, ignorując kolejkę, dopadł do lady.
- Nemu Dragneel. 17 lat. Różowe włosy. Gdzie ona jest?!- recepcjonistka wpatrywała się w niego oszołomiona.- Gdzie?!
- Ale tu jest kolejka.- zaprotestowała słabo.
            Resztkami sił powstrzymał ogień, płonący wewnątrz od wydostania się i spopielenia wszystkiego w wokół. Pochylił się do kobiety i wbił spojrzenie czarnych oczu w jej twarzyczkę.
- Gówno mnie obchodzi kolejka. Gdzie. Jest. Moja. Córka.- wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Co ty wyczyniasz, Dragneel?- usłyszał za sobą rozbawiony głos. Odwrócił się napotykając spojrzeniem jasnowłosą kobietę, mniej więcej w jego wieku. Ciemnoszare oczy wpatrywały się w niego pogodnie.
- Grandaneey!- wykrzyknął nagle.- Co tu robisz?
- Jestem lekarzem, mój drogi.- wskazała na swój biały kitel i identyfikator.- A ty?
- Szukam córki.- wyjaśnił.- Pamiętasz Nemu?
- Oczywiście.- kobieta zmarkotniała, dotykając śladów na dłoni.- Dalej mam ślady jak mnie urąbała w rękę.
- Wiesz, jaka jest.- zażenowany podrapał się po karku.- Gdzie ona jest?
- Na urazówce. Z naszym tempem regeneracji, już nic jej nie jest.- uśmiechnęła się, ruszając korytarzem na urazówkę.- Idziesz?
            Pobiegł za nią, zasypując pytaniami.

            Natsu siedział obok siostry, trzymając jej dłoń.
- Powinnaś bardziej uważać.- powtórzył, a ona posłała mu spojrzenie spod byka.
- Mówiłeś to już 35 razy. Zrozumiałam po pierwszych dziesięciu.- burknęła, przenosząc wzrok na drzwi.- Tata tu idzie.
- Skąd wiesz?- rozkojarzony, obrócił się do wejścia, akurat w momencie, w którym próg przekroczyli Igneel i Grandaneey.
- Wyczułam.- wydusiła, kiedy ojciec doskoczył do niej i zaczął miażdżyć w uścisku.- Tato! Tlenu!- wycharczała.
- Udusisz ją, ognisty idioto.- Grandaneey lekko uderzyła mężczyznę w ramie.- Pozwól na momencik. Musisz mi coś podpisać.- Złapała za leżący mu na plecach warkoczyk i pociągnęła go za sobą do pokoju lekarskiego.
- Powodzenia.- zawołało za nim równocześnie rodzeństwo.
- Widziałaś gościa, któremu wlazłaś pod koła?- zaczął Natsu.- Wyglądał zupełnie jak...
- Ani słowa ojcu.- przerwała mu ostro.- Ma już dosyć zmartwień.
- Ok.- niechętnie skinął głową.- Ale ten facet zasłużył na lanie.
- Wiem.- westchnęła przeciągle, opierając głowę na poduszce.- Pamiętam doskonale każdy dzień i każdą noc, którą przez niego przepłakałam. Ba, pamiętam każdą łzę przez niego wylaną.- smutne wspomnienia przygasiły blask życia w ciemnozielonych oczach.
- Jeśli przez tego gnoja będziesz cierpieć, zabije go i przyniosę ci jego łeb.- oznajmił Natsu, zaciskając pięści.- Obiecuje ci to, siostrzyczko.
            Dławiąc łzy, usiadła i przytuliła się do brata. Kiedy zamknął ją w swoich ramionach, poczuła się bezpiecznie. Pozwoliła płynąć łzą, obejmując go mocniej. Głaskał ją uspokajająco po włosach, szepcząc na ucho słowa otuchy. Gdy się trochę uspokoiła, odsunął siostrę na długość ramienia i uśmiechnął pokrzepiająco.
- Wracaj do łóżka.- poklepał ją po głowie i spojrzał nad bliźniaczką na drzwi do gabinetu lekarki.- Idzie ojciec i Grandaneey.
            Igneel doskoczył do dzieci i złapał za torbę szkolną córki.
- Idziemy do domu. Grandi mówi, że nic ci nie jest.- zawołał wesoło, ignorując mroczną aurę dookoła kobiety. Chwycił córkę za rękę, a syna klepnął w plecy, unikając metalowej tacki, którą chciała uderzyć go medyczka.- Do zobaczenia, Gra...- przerwał, kiedy tuż przy jego uchu przeleciał skalpel, wbijając się w ścianę.
- Nigdy niemów do mnie „Grandi”!- warknęła, łapiąc go za klapy marynarki i przyciągając bliżej. Przerażony mężczyzna zaczął jej gorliwie potakiwać ze strachem malującym się w oczach. Zupełnie zapomniał, jak wybuchowa potrafi być ta kobieta. Istota wiatru tak zmienna jak zefir.- A teraz zejdź mi z oczu.- odepchnęła go, a on sztywno opuścił szpital. Bliźniaki szli za nim, śmiejąc się cicho. Reakcje ich ojca często wyglądały zabawnie.
- Dzisiaj robimy sobie dzień wolny, ale od jutra bierzemy się ostro do roboty.- zarządził Igneel, przerywając atak wesołości u swoich dzieci.
            Wieczorem Nemu leżała na łóżku z książką w ręku. Cały dzień spędzony z ojcem i bratem dobrze na nią wpłynął. Zazwyczaj unikali miejsc pełnych ludzi. Teraz też tak zrobili. Zwiedzili park w okolicach Magnolii, zrobili piknik na wzgórzu. Po prostu spędzili razem czas.
- Nemcik!- usłyszała głos ojca z salonu.- Ratuj!
            Ociężale podniosła się z łóżka, rzucając książkę na podłogę. Wystawiła głowę z pokoju, ale korytarzyk był pusty. Mamrocząc pod nosem, przeszła do głównego pomieszczenia, gdzie zastała Igneela, rozstawiającego kieliszki.
- Zaraz przyjdą goście.- oznajmił.- Weź swoje magiczne łapki i wyczaruj coś dobrego do przekąszenia.
- Już, już.- burknęła, przechodząc do kuchni.- Ile będzie osób?
- Czekaj. Nasza trójka, Grandi z córką, Metaliczna z synem, Skardium z synem i Weiss logia z dzieciakiem.- odpowiedział.- Wiesz może czy smarkacz Metallicany jest pełnoletni?
- Gajeel?- zamyśliła się na krótką chwile.- Nie jeszcze nie. Za rok dopiero. Przynajmniej według obecnych papierów.
- Dzięki, córuś.
            Z głośnym westchnieniem wzięła się do pracy. Pół godziny później wyciągnęła z piekarnika aromatyczne pieczywo czosnkowe z serem, wstawiając drugą blachę. Przełożyła gorące jedzenie na talerz i zaniosła do salonu.
- Nie podjadajcie.- pouczyła ojca i brata i wróciła, zająć się kolejną porcją.
- Dwa talerze wystarczą!- krzyknął za nią Natsu.- Za mało czosnkowe!
- Mówiłam wara od jedzenia!- syknęła, wchodząc do salonu. Zdzieliła brata po łapach, lokując się w fotelu.
            Chwile później ktoś zaczął walić w drzwi. Igneel podniósł się i wpuścił do środka gości.

            Następnego dnia stała przed bramą szkoły u boku Natsu. Brat pocieszająco poklepał ją po ramieniu i zniknął w tłumie uczniów. Czuł, że musi teraz się skupić. Odetchnęła głęboko kilka razy i ruszyła przed siebie. Stanęła niepewnie przed schodami, mając ochotę odwrócić się i odejść, ale duma jej na to nie pozwalała. Nie jest w końcu tchórzem. Z mocnym postanowieniem przekroczyła próg i momentalnie została porwana przez ludzką masę. Unikając podeptania, podeszła do ściany i wspięła się na, stojącą pod nią, ławkę. W końcu udało jej się odszukać znajomą czuprynę. Zeskoczyła na ziemie i rozpoczęła przepychankę w kierunku swojego celu. Nagle zahaczyła o coś nogą i runęła do przodu. W ostatniej chwili poczuła znajomy uścisk na ramionach i została postawiona do pionu.
- Patrz pod nogi, kurduplu.- Gajeel potrząsnął grzywą czarnych włosów, wbijając w dziewczynę pełne dezaprobaty spojrzenie czerwonych oczu.
- Nie pouczaj mnie, dryblasie.- burkneła, patrząc nad jego ramieniem na dwie znajome postacie.- Siemka, Sting.- blondyn wyszczerzył zęby w geście powitania.- Cześć, Reyos.
- Rouge.- poprawił ją czarnowłosy chłopak z rubinowymi tęczówkami.- Witaj, Nemu.
            Pogadali jeszcze przez chwile, śmiejąc się, głównie z Stinga, przekomarzając i wspominając. Wesołą dyskusje przerwał znienawidzone przez obecnych podopiecznych liceum Era dzwonienie. Różowowłosa rzuciła okiem na kartkę z planem i obróciła się zamaszyście na pięcie, wpadając na kogoś. Poleciała do tyłu, ale została pochwycona przez Cheneya. Spojrzała na sprawce i zamarła. "Nieistniejący Boże w niebiosach, za co mnie tak karzesz?" jęknęła w myślach.
- Już doszłaś do siebie?- wysoki blondyn z szaro-niebieskimi oczami i blizną, przypominającą błyskawice po prawej stronie twarzy. Zadarła głowę, żeby spojrzeć mu w twarz.-  Niemowa jesteś?- zmarszczył brwi, wpatrując się w nią.
- Co?- wyjąkała głupio, próbując zebrać myśli. Serce wykonało fikołka i ruszyło galopem. Jakaś część jej umysłu kazała natychmiast wsiąść się w garść, ale dużo większy kawałek zaciął się, próbując przetworzyć to, co widziały oczy.
- To ciebie wczoraj potrąciłem, nie?- przyjrzał się dziewczynie, porównując ją do zapamiętanej z wczoraj. Wyglądała niemal identycznie.
- Że jak?!- trzy pełne zdziwienia i niepokoju wrzaski, sprowadziły ją na ziemie.
- Ciszej.- warknęła.- To tylko mały wypadek. Kilka siniaków i zadrapań.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś, głupia?!- ryknął Redfox, potrząsając nią gwałtownie.
- Chyba nie musi ci się spowiadać.-parsknął chłopak wciąż, stojący za nią.
- A ciebie kto o zdanie pytał?- czerwone oczy Gajeela zapłonęły gniewnie.

 Stojąca między nimi Nemu poczuła się jak w potrzasku. Coś czuła, że zaraz dojdzie do bójki. Zareagowała instynktownie, obejmując nowospotkanego w pasie i napierając na niego. Sting i Reyos, dobrze odczytując jej reakcje, złapali Kurogane, ciągnąc go w przeciwną stronę.
            Patrzył z niemym wyzwaniem na znajomego z klasy, kiedy poczuł przy sobie przyjemne ciepło. Spojrzał w dół i napotkał drobną, wtuloną w niego różowowłosą. Poczuł się dziwnie. Uczucie jej dotyku, wydało mu się znajome, choć pierwszy raz spotkał ją dopiero wczoraj. Ale już wtedy miał wrażenie, że skądś ją zna. Nagle  jakby zdała sobie sprawę, co robi. Odskoczyła od niego i potknęła się o własne nogi. Upadła na plecy, podpierając się rękami. Zdziwiony uniósł brwi, ale zaraz uśmiechnął się kpiąco, wyciągając do niej rękę. Z czerwonymi od wstydu policzkami, przyjęła jego pomoc. On jednak nie puścił jej dłoni.
- Laxus Dreyar.- przedstawił się.
- Nemu Dragoneel.- odpowiedziała dumnie.
- Ekhm.- usłyszeli za sobą.- Pierwsza lekcja zaczęła się 20 minut temu i, o ile ty mała masz matematykę z Aries, to ja i Dreyar mamy historie z Capriconem.- Gajeel spojrzał na nią ponaglająco.- Ruszcie się!

Dobra. Przyznaje długo mnie nie było, ale już wróciłam. I oto nowy rozdział Istot. Proszę o opinie.
Chciałam was również poinformować, że do bloga jako drugi autor, a dokładniej grafik, dołącza mój aniołek. Dziękuje ci z to.