środa, 12 lutego 2014

Lustro: Rozdział 2

Dziękuje wam za te 1011 odwiedzin. Byłam w całkowitym szoku. Oto statystyka.
Polska
917
Stany Zjednoczone
46
Niemcy
40
Serbia
2
Francja
1
Indonezja

1
Rosja
 
 
 
 
Oto bonus. Czyli kontynuacja tego pierwszego. I dedyk dla Oli. Dziękuje za wszystko.
 
 
 

Rozdział 2

            Siedziałam na fotelu, obserwując nieprzytomnego Rena, leżącego na kanapie. Jakim cudem go tu przytargałam? Bóg raczy wiedzieć. Kurka. Waży prawie półtora raza tyle co ja. Chociaż jakby nie patrzeć, jestem wyjątkowo lekka. 50 kilo w wieku 16 lat. To nie jest normalne.
             Z tych jakże filozoficznych wynurzeń na temat własnej osoby wyrwał mnie głośny jęk. Spojrzałam tam i odkryłam że ten pacan w końcu się obudził.
- Co się stało?- spytał, trudem skupiając na mnie wzrok.
- Przyłożyłam ci. Trzeba przyznać że twardą masz tą łepetynę.- odparłam.- Jakim cudem wyszedłeś z lustra?
- Pojęcia nie mam. Może, gdy je zbiłaś, złamałaś pieczęć.- mruknął, drapiąc się po głowie.
- Za dziwne to dla mnie poskarżyłam się, jednocześnie szukając w kieszeniach dzwoniącej komórki.- Halo?
- Hej, Ame!- rozległo się w słuchawce.- Tu Jane. Masz chwile?
- Pewnie. Stało się coś?- spytałam.
- To nie jest sprawa na telefon.- w głosie mojej kumpeli pobrzmiewał słabo skrywany smutek.- Możemy spotkać się w „ Victory” za 15 minut?- zaproponowała.
- Jasne. Do zobaczenia.- pożegnałam się i odłożyłam telefon na blat.- Wstawaj.- rzuciłam do Rena.- Zaraz wychodzimy.
- A mogę zostać?- zapytał z nadzieją.
-Mowy nie ma. Idziesz ze mną.- zaśmiałam się, idąc do swojego pokoju. Wygrzebałam z szafy długie jeansy i luźną siwą koszulkę. Ubrałam się i wróciłam do salonu.- Taa… Trzeba skombinować ci jakieś normalne ciuchy.- powiedziałam do chłopaka i pobiegłam do sypialni taty.
            Wpatrywałam się w równo wiszące garnitury. Dzięki Bogu jestem na tyle niska, by bez kłopotu wejść do szafy. W końcu, gdzieś na dnie, znalazłam czarne jeansy i granatową bluzkę na długi rękaw. Dziękowałam niebiosom, że tata zachował ciuchy z czasów, kiedy byłam malutka. Zeszłam do Rena i rzuciłam w niego ciuchami.
- Idź to przymierz.- rozkazałam. Nie zadowolony chwycił ubrania i zniknął w łazience. Swoje kroki skierowałam na przedpokój. Znalazłam stare śniegowce taty i jego kurtkę zimową.
- To też mam założyć?- rozległo się za mną. Wystraszona podskoczyłam do góry. Obejrzałam się i zmarszczyłam brwi.
- Nie strasz mnie więcej.- warknęłam i podałam mu rzeczy oparłam się o kredens i zaczęłam ubierać buty. Co mnie podkusiło, żeby kupić kozaki na obcasach?! Złamię nogę, ot co. Włożyłam jeszcze kurtkę i odgarnęłam brązowe loki z twarzy.
            Po około 15 minutach dotarliśmy na miejsce.
- Hej, Am!- przywitał mnie barman.- Kim jest twój kolega?
- Hejka, Luck!- uniosłam rękę.- To Ren, mój przyjaciel z dzieciństwa.- skłamałam.
            Odkąd zaczęłam uczyć się magii dość często łgałam i, o dziwo, wychodziło mi to perfekcyjnie. Jedyną osobą, która wyczuwała, że nie mówię prawdy była moja matka, ale co poradzić. Zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny
- Jane już przyszła?- spytałam, zdejmując kurtkę.
- Nie wiem. Mam dzisiaj urwanie głowy.- powiedział.
            Rozejrzałam się po kawiarni i westchnęłam. Jak w każdą sobotę pary i rodziny, chcące spędzić razem czas, okupowali większość stolików. Wolne zostały co najwyżej dwa, w kącie przy kominku i przy oknie.
            Znów stwierdziłam, że Luck ma świetny gust. Sam urządzał kawiarnie i wyszła mu wręcz fenomenalnie. Dwie ściany pokrywała drewniana boazeria i delikatne, zielone pnącza. Na każdym stoliku stała świeczka o pysznym zapachu czekolady. Lada zastawiona była ciastami i ciasteczkami. Na półkach stały filiżanki, wysokie szklanki i talerzyki. Pozostałą ścianę z wejściem z jednej strony zajmowało okno. Po  drugiej widniała namalowana postać kobiety, trzymającej w wyciągniętych dłoniach wieniec laurowy. Była to stosunkowo nowa ozdoba. Nie chwaląc się, to ja byłam autorką. I byłam z siebie dumna.
- Masz babeczki jagodowe?- spytałam z nadzieją.
- Pewnie masz na nie chętkę, co?- zaśmiał się.- Są na zapleczu.
            Już po kilku minutach przede mną wylądował talerz z kilkoma jagodowymi babeczkami i szklanka latte machiato.
- Proszę bardzo. Pyszne babeczki i latte machiato na koszt firmy.- puścił mi oczko i odszedł zając się innymi gośćmi.
            Wgryzłam się w słodycz i uśmiechnęłam. Jak ja kocham te pyszności, pieczone według przepisu Alex, dziewczyny Lucka.
- Nie jedz tyle bo przytyjesz.- przed oczami mignęła mi ręka Rena, a na talerzu zabrakło kolejnego ciastka.
            Prychnęłam i spojrzałam na niego wilkiem.
- Nie kradnij.- syknęłam.
            Nagle ktoś zakrył mi oczy.
- Zgadnij kto to.- usłyszałam tuż przy uchu.
- Siemka Jane.- przywitałam się, zdejmując jej dłonie.
- No hej. A to kto?- spojrzała wymownie na chłopaka.
- Ren, przyjaciel z dzieciństwa.- przedstawiłam go.
- Em… Ame… Myślałam, że pogadamy w cztery oczy.- moja przyjaciółka spuściła wzrok.
- O niego się nie martw. Umie dochować tajemnicy.- uspokoiłam ją.
- A… OK… Więc… Bo…- jąkała się.- Moi rodzice się rozwodzą.- wydukała w końcu.
            Dobra, przyznaje. Mało nie spadłam z krzesła. Państwo Jordan byli najbardziej zgranym małżeństwem, jakie znałam. Chociaż co mogę o tym wiedzieć ja… Dziewczyna z rozbitej rodziny. Do tego ucząca się wiedźma.
- Ej. Tylko mi się nie rozklejaj.- zawołałam, kiedy w jej oczach pojawiły się łzy.- Moi rodzice też się rozwiedli i żyję. Lepiej niżby mieli się kłócić.- pocieszyłam ją, uśmiechając się.
- Może masz rację, ale…- i moje uspokajania diabli wzięli. Rozryczała się.
- Wiem, że to boli, ale nie masz co płakać.- wtrącił się Ren.- Jeśli podjęli decyzję, nic z tym nie zrobisz.
- Ej! Nie mówiłam, że masz się nie odzywać!- wrzasnęłam.
             Uniosłam rękę, chcąc rąbnąć go w głowę i wtedy wszystkie szklanki poszybowały w górę i porozbijały się o ściany. Oniemiałam.
- Ups.- wyjąkałam, drapiąc się po głowie.
 
 

1
 
 
 
 
 
 
 
 

Anioły: Część 1

Witam wszystkich. Kolejna notka trochę szybciej, bo znalazłam czas. Informuję was również, iż w piątek wyjeżdżam na całe dwa tygodnie do cioci i nie będę pisać. A jeśli idzie o Shije to dziś nie będzie mi dogryzać, bo zamknęłam ją w szafie.
Zgodnie z obietnicą zamiast rozdziału wstawiam takie małe opowiadanko. Powstał w moim chorym umyśle w poniedziałek rano.

Durna ja. Zapomniałam o dedykacji. Zgodnie z obietnicą, Rozdział dla najwspanialszej, najlepszej, najładniejszej i przede wszystkim najskromniejszej Weroniki i wspaniałej przyjaciółki Uli.
 

Część 1


„Po kiego grzyba ja tu jeszcze siedzę?” przemknęło jej przez głowę, kiedy po raz setny przesunęła wzrokiem po przechodniach.

            Czekała na informatora w sprawie kręcących się po mieście demonów. Spóźniał się już pół godziny.

            Odgarnęła z twarzy kilka kosmyków czarnych włosów i oparła się wygodniej o ścianę. Ludzie na ulicy spoglądali na nią zgorszeni.

„ Zresztą… Czemy się im dziwię?” pomyślała z goryczą. Na oko szesnastoletnia dziewczyna, siedząca samotnie pod księgarnią. Mimo okropnego upału, na głowę założony miała kaptur czarnej bluzy. Marmurkowe spodnie opinały zgrabne nogi i znikały w czerwonych martensach. Oczy w Kolorz krwi wyglądały z cienia, obserwując przechodniów zimnym wzrokiem. Chorobliwa bladość skóry nadawała jej przerażający wygląd.

            Westchnęła i oparła głowę o budynek. Przymknęła oczy.

- Dlaczego dalej tu siedzisz, Alex?- zerwała się na nogi, słysząc znajomy głos.

            Przed nią stał chłopak o płowych włosach , z grzywką opadającą na czoło. Kawowe oczy skrzyły się radością życia, a śniada twarz przyozdabiał uśmiech. Czerwona koszulka opinała wyrzeźbiony tors i brzuch, jednak nie wyglądał jak kulturysta. Całości dopełniały ciemne jeansy i czarne skeaty.

- Nigdy mnie nie strasz.- warknęła.- Rozumiemy się, Dante?

            Ten tylko zaśmiał się i zrzucił jej kaptur.

- Nadal mi nie odpowiedziałaś.- przypomniał

- Czekam na informatora.- wyjaśniła, zakładając kosmyk, wolnych już, pukli za ucho.

- Chodzi o tego staruszka w kapeluszu, co zawsze przynosi nam informacje?- nastolatek podrapał się po głowie.- Był u mnie wczoraj.- oznajmił, kiedy potwierdziła.- Zostawił dla ciebie jakąś kopertę.- pogrzebał chwile w niewielkim plecaku i podał jej, dużą brązową kopertę.

             Wpatrywała się w niego osłupiała. Czyli siedziała tu na próżno? Zacisnęła pięść, uderzyła towarzysza w czaszkę i odebrała list. Szybko przestudiowała wiadomość i ruszyła przed siebie.

- Ej! Czekaj! Gdzie idziesz?!- zawołał za nią, zrywając się do biegu.

- No jak to „ gdzie”? Trzeba wykonać zadanie.- odparła bezuczuciowym tonem.

-Już wolę, jak jesteś wściekła.- wzdrygnął się.- Pośpieszmy się!- złapał ją za rękę i przyśpieszył kroku.

             Uśmiechnęła się delikatnie, doganiając go.

            Kiedy dotarli na miejsce, Alex chwyciła za obsydianowy medalion i wypowiedziała kilka niezrozumiałych słów. Błysnęło światło i jej ciało okryła biała szata, w dłoniach pojawiły się szable, a na plecach rozwinęły czarne skrzydła.

- Dobrze wrócić do prawdziwej formy.- mruknął Dante, również po przemianie.

- Jak raz w życiu się z tobą zgodzę.- prychnęła, otwierając drwi do starego, rozpadającego się magazynu.

            Od razu uderzył w nich zapach pleśni i zgnilizny. Dziewczyna skrzywiła się, zasłaniając dłonią usta. Z sufitu zwieszały się kable, co jakiś czas błyskając iskrami. Podłoga zasłana była deskami, jakimiś szmatami i kawałkami blachy. Kręcące się wewnątrz demony przerwały dotychczasowe czynności, wlepiając obrzydliwe, gadzie oczy w tą dwójkę.

- Anioły.- syknął jeden.

             Czarnowłosa uniosła miecze i skrzyżowała je nad głową.

- Wy, nędzni grzesznicy! Dziś zapłacicie za wszelkie winy. Przyjmijcie pokute. Karzące niebiosa!- wyszeptała, ale jej głos rozniósł się po hali.

            Nagle pojawił się złoty blask, otaczając cały magazyn. Chwile później wystrzelił w niebo, zostawiając jedynie dwójkę aniołów.

- No i po kłopocie.- Alex odwróciła się z pięcie.

- I znowu nie dałaś mi się zabawić.- poskarżył się Dante, ruszając za nią.

- Rusz się. Axel czeka na nas przy barze „ Victory”.- poinformowała go, przyjmując ludzką formę.

             Z westchnieniem przeobraził się w człowieka i pobiegł za dziewczyną. „Jak z nią nie zwariować?” pomyślał.

niedziela, 9 lutego 2014

Smoczy Strażnicy:Rozdiał 9

Witamy wszystkich czytelników z całego świata!
Shija: Ta... Cześć. Sorka, że nie zagoniłam jej wcześniej do pisania, ale zaczęła nowe opowiadanie i zaczęło się pisanie.
Wyszło nawet fajnie. Czego chcesz? Ogólnie zastanawiamy się nad tym, żeby w te przeklęte Walentynki zamiast rozdziału wstawić takie krótkie opowiadanko.
Shija: I jesteśmy ciekawe waszego zdania, drodzy czytelnicy. Prosimy o opinie w komentarzach.
Ten rozdział z dedykacją dla Martyny.



- Jeszcze raz. Lecimy do jakiejś podziemnej świątyni czy czegoś, po jakiś kwiatek, który według legendy może uleczyć Nexa, który walczył z jakąś idiotką od trucizn?- upewnił się, po raz któryś, Nezumi.
       Risa westchnęła ciężko i padła na plecy. Ta dyskusja zaczęła ją nudzić. Zarządziła postój, żeby smoki mogły odpocząć. Zerknęła na swoją towarzyszkę.
,, Daleko jeszcze?" spytała Wiwierny.
,, Kawałek. Będziemy lecieć jakieś cztery godziny." padła odpowiedź. ,, To najgorszy fragment. Musimy przelecieć nad górami, a tam panują nieprzychylne warunki."
,, Nie da się ich ominąć?"
,, Musielibyśmy nadłożyć co najmniej jeden dzień drogi."
- Zbierajcie się. Mamy mało czasu.- wstała i podeszła do bestii.
- Długo będziemy lecieć?- zaciekawiła się Astra.
- Z tego co mówi Wiw, to około czterech godzin.- odparła wspinając się na smoczycę. Wyciągnęła dłoń i wciągnęła koleżankę na górę.
      Wyruszyli i szybko przekonali się, że nie będzie to łatwa przeprawa. Gdy tylko znaleźli się na poziomie szczytów, pojawił się porywisty wiatr, spychający ich do tyłu. Mozolnie, na przekór huraganowi, posuwali się do przodu.
      Mocniej wbiła palce, między smocze łuski, kiedy kolejny podmuch, niemal zrzucił ją z Wiwierny. Gdyby można coś z tym zrobić... Chwila... Astra zachichotała z własnej głupoty i skupiła się. Początkowo żywioł opierał się jej magii, jednak po chwili zaczął ulegać.
       Wszystko dookoła ucichło, a ona w końcu odkleiła policzek od siodła.
- Co się ...- przerwała domyślając się.- Astra? To twoja robota?- upewniła się.
- W końcu jestem z rasy duchów powietrza.- zaśmiała się Aurora.
*** w legowisku***
    Yuu otworzył oczy i roejrzał się po grocie. Kogoś mu brakowało. Wstał i podszedł  do Lili i Nexusa.
- Gdzie Risa?- spytał, wpatrując się w blondynkę.
- Nie twój interes.- warknął czarnowłosy, zaciskając zęby.
- Nie ciebie pytam, strażniku jaszczurek.- oznajmił dumnie, unosząc głowę. Zaraz jednak odskoczył, uciekając przed Kuro, który chyba postanowił zrobić sobie z niego przekąskę.
- Ruszyła z Nezumim i Astrą po pewną roślinę.- granatowooka uspokoiła sytuację nim przerodziła się w kłótnie. - Jest nam bardzo potrzebna.
- Wcale nie jest.- brunet oparł się wygodniej o ścianę.
- Jest i ty doskonale o tym wiesz.- zgromiła go spojrzeniem.- Ciekawe, kiedy wrócą.- zmieniła temat, wpatrując się w horyzont.
     Zapadła długa cisza. Yuu zachodził w głowę o co dokładnie chodzi,  Lila martwiła się o przyjaciół, a Nexus dyskutował telepatycznie z Kuro. Smok wydawał się rozzłoszczony bezmyślnością siedemnastolatka. Jednocześnie czuć było jakiś strach, jakby bał się, że straci podopiecznego. Oparł łeb przy chłopaku i zasnął.
#######
Tak bardzo cię, Martyno, przepraszam, że ten rozdział wyszedł tak okropnie beznadziejnie.
Shija: I tak krótko.
Błagam o wybaczenie!
Shija: Miała się was zapytać o coś ale nie jest w stanie. więc pytanie zadam ja. A brzmi ono następująco: ,, Jaki jest wasz ulubiony bohater, z tego opowiadania?"
Prosimy was o odpowiedzi. Na oba pytania. To by chyba było na tyle.
Ja, Shija: Do następnego!!!  


sobota, 1 lutego 2014

Smoczy Strażnicy:Rozdział 8

Znowu spóźniamy się z rozdziałem.
Shija: Sama jesteś sobie winna. Trzeba było pisać wczoraj.
Tak. Tak. Wiem. Ale byłam diabelnie śpiąca.
Shija: Ah, te wymówki.



- C-c-co? Lila, to niemożliwe.- złapała przyjaciółkę za dłonie, spoglądając na nią z nadzieją.
-Przykro mi, Ri-chan.- Lila spuściła głowę.- Nie ma lekarstwa.
„ Jest.” głos Wiwierny dał jej wiarę. „ Istnieje pewna roślina mogąca uleczyć każdą ranę, czy chorobę."
      Spojrzała na Nexusa i, gdy ich spojrzenia się spotkały, już wiedziała, że usłyszał od Kuro to samo.
- Co to za roślina?- spytali równocześnie, na głos. 
„ Smocza róża." srebrna smoczyca utkwiła wzrok w podopiecznej.
- Znam tą legendę.- zauważył brunet. Dziewczyny spojrzały na niego zaciekawione.- Jak zwykle nie pamiętasz, co Risa?- posłał jej złośliwy uśmiech. Oparł głowę o ścianę i rozpoczął opowieść.
****
        Dawno temu, nim na świcie pojawili się Strażnicy, ludzie czcili smoki, traktując je jak bóstwa. W tamtych czasach żyła smoczyca o kalejdoskopowych łuskach i imieniu Neshe. Nienawidziła ludzi i często napadała na ich wioski. Podczas jednego z takich ataków, jedna dziewczyna chciała z nią walczyć, by chronić swój dom.
       Odwaga kobiety tak zaimponowała Neshe, iż ta postanowiła zabrać ją ze sobą do legowiska i nadała nowe imię. Asuna, w języku smoków oznaczało ,, życie". Smoczya chciała w ten sposób zaznaczyć, że ta dziewczyna rozpoczyna nowe życie pod jej opieką.
      Żyła w spokoju ucząc nową podopieczną magii i waliki mieczem. Jednak taka sielanka nie mogła trwać wiecznie. Po kilku latach ciało jej uczennicy nie było w stanie utrzymać tak ogromnej mocy i jej zdrowie zaczęło podupadać. Smoczyca używała wszystkich znanych jej zaklęć leczniczych, jednak nic nie pomagało. W końcu była pewna, że nic nie da się zrobić.
     Zrozpaczona ukryła dziewczynę pod ziemią i stworzyła wiele pułapek i prób, które miały chronić Asunę. Ostatkiem sił przemieniła podopieczną w piękną, wielokolorową różę.
      Przez wieki wszelkie magiczne istoty próbowały dostać się do niej, jednak pułapki smoczycy skutecznie ich zatrzymywały.
****
          Zakończył opowieść i zakaszlał kilka razy, wypluwając trochę krwi. Lila doskoczyła do niego i spowolniła działanie trucizny.
- Nie jest dobrze.- wychrypiał.- Trucizna się rozprzestrzenia.
- Czyli jeśli chcę cię uratować, muszę zdobyć ten kwiat?- upewnił się Risa, kucając przy nim.
- Oo. Jednak słuchałaś co mówiłem.- zaśmiał się słabo, dotykając jej policzka.
       Wtuliła twarz w jego dłoń, powstrzymując, cisnące się jej do oczu łzy.
- Choćby nie wiem co, uratuję cię. Przysięgam.- pocałowała go delikatnie i wstała.
        Podeszła do śpiącego pry ścianie Nezumiego i jednym, mocnym ciosem obudziła go.
- So? So est?- wymamrotał zaspany.
- Wstawaj. Zaraz ruszamy.- oznajmiła mu, podchodząc do Wiwierny.
        Zaraz potem w niebo wzbiła się smoczyca z Strażniczką i Astrą, oraz Haru ze zmiennokształtnym na grzbiecie.
- Gdzie lecimy?!- wrzasnął szatyn, próbując przekrzyczeć ryk wiatru.
-Mamy zadanie!- wyjaśniła. ,, Prowadź Wiw." zwróciła się do bestii. ,, Obiecuję, Nexus.  Nie poddam się" pomyślała, wpatrując się w horyzont.
 
 
I oto koniec tego rozdziału.
Shija: Wyszedł całkowicie do niczego.
Zgadzam się. Cóż... Prosimy o komentarze.