czwartek, 31 grudnia 2015

Tora z Duchów: 5

Oto i grudniowy rozdział w ostatniej chwili, bo... Bo tak. Trzymajcie się wszyscy i nie zgińcie w Sylwestra. Szczęśliwego Nowego Roku!





5

Kiedy się ocknęłam, zobaczyłam nad sobą twarz Valentine, ściągniętą w grymasie odrazy. Długie, błyszczące włosy w barwie zboża miała upięte w nienagannego koka, a czekoladowe oczy patrzyły na świat z zimnym dystansem. Była smukła, wysoka i uporządkowana, a uroda przyćmiewała niektóre modelki. Ale miejsce w Starszyźnie dał jej umysł, ostry i przejrzysty. Potrafiła przejrzeć człowieka w sekundę i może właśnie dla tego nie należała do zbytnio lubianych przeze mnie osób.

Przetarła mi czoło chłodną szmatką i napoiła wodą, podtrzymując mi głowę.

- Jak się czujesz, dziecko?- głos miała piękny. Taki czysty i melodyjny.

- Nie jestem dzieckiem.- wycharczałam. Miałam wrażenie, że ktoś przejechał mi tarką po gardle. Odkaszlnęłam.

- Cóż za brak szacunku.- westchnęła z pogardą.- Ty i Twój partner naprawdę zostaliście odpowiednio dobrani.

Prychnęłam pod nosem i usiadłam, próbując opanować chaos na mojej głowie. Każdy włos sterczał w inną stronę, tworząc dość ciekawą mozaikę. Szkoda tylko, że pomarańczową. Rozejrzałam się dookoła, szukając Sivy, a Valentine, jakby czytając moje myśli, wskazała na drzwi. Poderwałam się na nogi i, nieco chwiejnym krokiem, dotarłam na korytarz. Pod drzwiami, w swojej ludzkiej formie, czekał mój partner. I alleluja, bo na progu moje szczęście szlag trafił i poleciałam jak kłoda na ziemie. Na szczęście miał jeszcze tyle oleju w głowie, żeby uchronić mnie przed spotkaniem trzeciego stopnia z podłogą.

- Co to było?- spytaliśmy równocześnie, w następstwie mordując się wzrokiem.

- Cóż za synchronizacja.- zachichotał Axel i przyciągnął mnie do siebie.

Ucałował mnie w czoło, uważnie obejrzał, przygładził włosy i chwycił za policzki. Zaczęłam wymachiwać rękami, próbując trafić go w oko. Chyba się do tego przyzwyczaił, bo utrzymywał się poza zasięgiem moich pięści. W końcu się uwolniłam i odskoczyłam, opierając się plecami o Sivę.

- Zadzwoniłem do ojca.- oznajmił mój brat.- Będzie tu jutro.

Zdębiałam zupełnie. Z ojcem nigdy nie byłam szczególnie blisko. Uważał mnie za bezbronne dziecko i nadgorliwie, wręcz obsesyjnie próbował bronić. Bał się, że wpadnę w złe towarzystwo i wpakuję w ogromne kłopoty. Przecież jak zobaczy mojego partnera, zamknie mnie w pokoju i nie wypuści do osiemnastki! Albo i trzydziestki!

Z zaciśniętymi pięściami, rzuciłam się bratu do gardła, ale moje zamiary zniweczył Siva, chwytając jednym ramieniem w talii, a drugim , blokując moją szyję. Szarpałam się przez parę minut, próbując wbić w jego rękę zęby, ale brunet nie zamierzał mnie puścić.

- Już po mnie.- zwiesiłam głowę, a oni tylko zmarszczyli brwi.

Zgodnie z zapowiedzią, następnego dnia po południu przed główną bramą zaparkował doskonale mi znany samochód. Ojciec ubrany był w nowy, idealnie skrojony, czarny garnitur, a jasne włosy miał schludnie zaczesane do tyłu. Axel poszedł go przywitać, a ja zabarykadowałam się w pokoju, trzymając lampę jako broń. Siva odmówił pomocy.

- Ty chyba do reszty zdurniałaś.- oznajmił w którymś momencie.

- Zamilknij, pókim dobra.- warknęłam w odpowiedzi , siedząc za stertą poduch. Ja się tu buntuję, no!

Nagle drzwi otworzyły się, a ja mocniej chwyciłam przyszłe narzędzie zbrodni i pochyliłam się tak, że zza zapory wystawały mi tylko oczy. Będę walczyć do końca, choćby nie wiem co! Siva, chociaż w formie ostrza, cały czas miał na mnie oko. Do środka wszedł najpierw mój brat, a zaraz za nim ojciec.

- A więc to jest jej pokój. Jak widać pasuje do…- przerwał, kiedy zahaczył nogą o książkę i wyłożył jak długi na podłodze.

Wybuchłam śmiechem, obejmując się za brzuch, a po chwili dołączył do mnie Siva. Nawet ojciec się uśmiechnął. Leżałam na plecach targana spazmami śmiechu, a po policzkach ciekły mi łzy, niknąc we włosach. Po kilkunastu minutach usiadłam, opierając się o szafkę z książkami i ciężko dysząc. Axel z obrażoną miną siedział na łóżku, a tata zajął mój ulubiony fotel, zrzucając na podłogę skotłowany koc, naręcze ubrań i parę moich ukochanych, czarnych trampek.

Wyciągnęłam nogi i zaczęłam czytać kolejną książkę o jakże wdzięcznym tytule „Krew Olimpu”. Niestety, wwiercający się w moją głowę wzrok ojca, utrudniał mi skupienie się na treści lektury. Uniosłam spojrzenie na ojca i wzdrygnęłam się czując chłód i niechęć z jaką mnie obserwował. Gdzieś wewnątrz mnie narastał niepokój. Podniosłam się powoli i zaczęłam nerwowo wyłamywać palce. Ojciec tez wstał, a ja odskoczyłam nerwowo, jak wystraszone zwierzę. Nagle mężczyzna wyciągnął rękę, ale na drodze stanął mu Siva.

- Krok w tył.- warknął, zasłaniając mnie przed spojrzeniem zielonych oczu.

Wspięłam się na palce, wyglądając ponad ramieniem partnera, jak w oczach taty powoli budzi się gniew.

- Tato, poznajcie się.- spróbowałam załagodzić sytuacje.- To Siva, mój obecny partner. Siva, poznaj mojego ojca, Derecka.

- Wyjaśnisz, dlaczego zachowuje się jak pies stróżujący?- upewnił się Axel, a ja przygryzłam dolną wargę.

- Racja. Wypadałoby.- zadecydowałam, po chwilowym wahaniu.- Ja i Siva jesteśmy na pewnym poziomie połączeni. On reaguje na moje silne emocje. Jeśli jestem zaniepokojona, postara się o mnie zadbać.- wytłumaczyłam.- Siva, odpuść.- poprosiłam, zaciskając palce na jego koszulce.

- Wzbudził w tobie niepokój.

- Ale to mój ojciec, na miłość boską!- fuknęłam.- Uspokój się.

Wbrew moim prośbą, Siva przeszył ojca swoim najgroźniejszym spojrzeniem. Zawsze wzbudzało we mnie strach, więc objęłam go w pasie, chowając twarz w jego plecach i szepcząc ciche: „Uspokój się, proszę.”. Jednocześnie modliłam się do Boga, Buddy, Jahwe, Allacha, Latającego Potwora Spaghetti i innych dobrych bóstw o jakąś pomoc. Która nadeszła, wraz z pukaniem do drzwi. Rozluźniłam się nieco, zapraszając gościa, którym okazał się jeden ze Strażników.

- Kitsune Tora, adeptka 10. roku i Demoniczne Ostrze Siva są natychmiast proszeni do Komnaty Starszych.- ogłosił i wyszedł, a mój partner i ja wymieniliśmy spojrzenia.

czwartek, 24 grudnia 2015

ŚWIĘTA

- Zaraz nam zwieją!- warknął Siva, kiedy wylądowałam na krawędzi dachu.
- Wiem!- burknęłam, wznawiając pościg za kilkoma dziwacznymi stworzeniami.- Skakanie po oblodzonych dachach nie jest łatwe!
- Mniej narzekania, więcej biegania! Ruchy.- mruknęłam pod nosem kilka niezbyt pochlepnych określeń, przyśpiezając kroku.
Jaszczuropodobne stwory, które zrujnowały mój cudowny dzień wolny, nie zamierzały się poddać. Ba! Nawet jeszcze bardziej się rozpędziły. Ej! Nie dam zostawić się w tyle. Skoczyłam do przudu, lądując jednemu na plecach.
Niezdąrzyłam dobyć miecza, kiedy potwór zrzucił mnie z siebie i spróbował wbić pazury. Odtoczyłam się, wyciągając miecz. Spróbowałam cięcia zza głowy, ale miecz odbił się od twardych, zielonkawych łusek. Zatoczyłam się do tyłu i straciłam równowagę. Lód pod nogami utrudnił sytuacje i zaczęłam spadać. Szybko oceniłam sytuacje. Za wysoko, nie przeżyję upadku.
Nagle ktoś mnie pochwycił, dociskając do siebie. Nic nie widziałam, ale słyszałam łopot ogromnych skrzydeł. Kiedy tylko moje stopy dotknęły ziemi, wykorzystałam lata treningu i wymknęłam się napastnikowi. Okazał się nim wysoki, jasnowłosy chłopak, o oczach w kolorze ciemnej kawy. Jedynymi niepasującymi elementami były skrzydła, ogon i długie kły, odsłonięte w szerokim uśmiechu. Spròbowałam wystawić przeciw niemu miecz, ale Siva wrócił do ludzkiej formy. Stanął przede mną, jakby chciał mnie chronić.
- A to coś nowego.- mruknął nieznajomy, przyglądając się nam.
- Kim jesteś i czemu nam przeszkadzasz?- głos mojego partnera ociekał jadem i chłodem.
- Jestem Dante.- wystawił rękę, ale nawet nie drgneliśmy.- I gdyby nie ja, twojej małej koleżanki już by na świecie nie było.
W sumie ma racje. Przepchnęłam się przed przyjaciela i stanęłam naprzeciw niego. Wbite do głowy zasady kultury dały o sobie znać.
- Dzięki za pomoc.- uśmiechnęłam się.- Jestem Tora, a to mój partner Siva.
- Ciekawe im...- nie dokończył, bo tuż obok wylądowała dziewczyna o czarnych włosach, czerwonych oczach i kolorystycznie pasujących skrzydłach.- Już?
- Już. Słabeusze.- wyszczerzyła zęby w diabolicznym uśmiechu.- A ty znowu przyjaciół sobie znalazłeś.- burknęła, tłukąc go po głowie.
- Masz coś do mnie?- syknęłam, pochylając się do niej.
- Uważaj do kogo mówisz, kurduplu.- zaśmiała się zimno, a ja zacisnęłam pięści.
- Błagam. nie w Święta.- jękneli równocześnie Dante i Siva.
- Już wystarczy, że na codzień jesteś butna.- prychnął mój partner.
- To nie tylko Alex ma wieczny okres?- blądyn wydał się zaskoczony.
- Widać nie tylko. Tora też ma non stop PSM.- brunet odrzucił kilka kosmyków z odsłoniętego oka.
- A to co miało znaczyć?!
 
-A to co miało znaczyć?!- wrzasnęły i równocześnie huknęły towarzyszy w te ich puste łby. Obaj zareagowali inaczej, Dante uśmiechnął się do przyjaciółki głupio, a Siva zmierzył Torę zabójczym wzrokiem.
Alex zaplotła ręce na piersiach i obruciła się do niego plecami, podchodząc do pomarańczowowłosej dziewczyny i wyciągnęła rękę.
- Jestem Alexis.- przedstawiła się.- Ten debil za mną już się chyba przedstawił.
- Taa.- westchnęła niższa.- Chyba jest bardziej męczący od Sivy.- dodała sciskając dłoń anielicy.
- Dlaczego w ogóle goniłaś te demony?- brunetka ruszyła w kierunku najbliższej ruchliwej ulicy, a druga dreptała u jej boku, ogrzewając zmarznięte dłonie.
- Zwinęły mi ciastka.- warknęła, wspominając tę okropną zniewagę.- A poza tym kręciły się po terenie Zakonu i mnie wkurzały.
- Chyba nie masz zbyt wiele cierpliwości.- zachichotała, wracając do ludzkiej postaci i poprawiając rękawiczki.
- Tak jak ty.- młodsza dźgnęła ją w biodro.- Kim tak właściwie jesteś?
- I tak nie uwierzysz.- stwierdziła Alex, machnowszy ręką.
- Widziałam już naprawdę dziwne rzeczy.- Tora uśmiechnęła się jak dziecko.
- Skoro chcesz.- anielica pochyliła się do niższej koleżanki.- Jestem aniołem. Strąconym z Niebios, co prawda, ale wciąż aniołem.
- W sumie to pasuje ci to.- heterohroniczne oczy młodej Kitsune zmrużyły się, a ona sama przekrzywiła głowę.- Tylko mogłabyś się więcej uśmiechać.
- Od uśmiechania jest ten z tyłu.- burknęła czarnowłosa.
Dziesięć minut później stała na krawężniku, machając taksówce, w której odjechali Tora z Sivą. Poczuła, jak Dante obejmuje ją od tyłu i opiera brodę na czubku jej głowy. Usłyszała tylko, jak szepcze ,żeby się uśmiechnęła. Nagle zauważyła pomarańczową czupryne, wystającą z okna.
 
- Alex, Dante! Wesołych Świąt!- krzyknęłam, a potem Siva szarpnął mnie w pasie, wciągając spowrotem do środka. Opadłam na siedzenie i zapiełam pasy.
- Czy ty jesteś szalona?- jęknął mój przyjaciel.- Mogłaś wypaść.
Uśmiechnęłam się przepraszająco, opierając się na jego ramieniu.
- Wesołych Świąt, Siva.- wyszeptałam przymykając oczy.
- Wesołych Świąt, księżniczko.




Oto Krótki świąteczny special, specjalnie dla was. Z okazji świąt Bożego Narodzenia chciałabym życzyć wam zdrowia, szczęścia, spokoju i spełnienia marzeń. Bogatego Mikołaja i szampańskiej imprezy w Sylwestra. Odpocznijcie i cieszcie się z czasu spędzonego z rodziną.  Mam nadzieje, że wytrzymacie ze mną kolejny rok (szczególnie ty, Zielona). Uwielbiam was wszystkich.

piątek, 27 listopada 2015

To miała być Yachiru. Pewnie nie wygląda, ale to ona. I nie, nie brałam LSD.
Chyba.
ŻYCZĘ WSZYSTKIM MIŁEGO CZYTANIA! (bo zapewne oglądanie moich prac nie będzie MIŁE)

/Pozdrawiam, Pseudografik

Numery: Rozdział I

Oto nowy rozdział nowego opowiadania. Z dedykacją dla Pauliny, Kingi i Agaty z włoskiego.






Rozdział 1




# Ryuu #

Wyciągałem z bagażnika torbę, kiedy ktoś złośliwie walnął mnie w plecy. Wyprostowałem się gwałtownie i huknęłam głową o klapę. Obróciłem się z zamiarem dokonania mordu na sprawcy. Niestety, akurat tej osoby nie mogłem ukatrupić. Bo oto tuż za mną stał irytujący mikrus imieniem Natsu.

Natsu, lub dokładniej Natsune Ichiro, była nad wyraz drobna i niepozorna. Miała duże, jaskrawofioletowe oczy i krótkie, jak na dziewczynę, nierówno obcięte włosy w kolorze kruczej czerni. Na głowie nosiła swoje nieodłączne, granatowe gogle, a na szyi dyndał kamień z runicznym symbolem ognia. Znowu miała na sobie za dużą kurtkę moro, T-shirt z logiem Linkin Park oraz ciemne, poprzecierane jeansy i, nieco zniszczone, trampki.

- Dobry, mikrusie!- przywitałem się po krótkiej chwili.

- Dobry, dryblasie.- odpowiedziała z złośliwym błyskiem w oku.- Wiesz coś?

- Parę zleceń jest, ale nic wymagającego.

- I kij z tym.- prychnęła.- Potrzebuję forsy.

Westchnąłem, wbijając wzrok w przyjaciółkę. Wyglądała jak kot, co zeżarł kanarka. Obszukałem kieszenie i wyciągnąłem rękę w jej stronę.

- Oddawaj portfel, kleptomanko.- zmrużyłem gniewnie oczy. Z podstępnym uśmiechem oddała mi moją własność.

- Co z ciebie za przyjaciel?!- oznajmiła.- Ja tu jestem głodującą licealistką w klasie maturalnej!

- A ja głodującym studentem przed sesją.- odpyskowałem, przeliczając pieniądze. Dzięki Bogu, nic nie zabrała.- Wiesz, że kradzież jest karalna?

- Ano.- przytaknęła, obserwując tłum przed nami.- Ale ty nikomu nie powiesz.

- Nie bądź tego taka pewna!- zawołałem za nią, ale Natsu zniknęła między ludźmi.

Kręcąc głową nad jej zachowaniem, ruszyłem na uczelnie. Na schodach przed wydziałem prawnym siedział Itachi, ze słuchawkami w uszach i książką na kolanach. Pochyliłem się nad nim, żeby zobaczyć, co czyta. Znowu horror. Klepnąłem go w ramię i usiadłem obok, wyciągając notatki.

# Natsu #

Ludzie, ludzie, ludzie. Wszędzie wokół ludzie. Fuknęłam na kolejną osobę, która niemal mnie przewróciła. Wiem, że jestem niska i nie trzeba mi o tym przypominać. Zaczęłam podskakiwać, próbując dojrzeć w tym kłębowisku moich przyjaciół. W końcu wyłapałam różową czuprynę Yachiru. Pognałam do niej i rzuciłam się przyjaciółce na plecy. Zaskoczona, wrzasnęła i odruchowo huknęła mnie w głowę, przez co zatoczyłam się i usiadłam na ziemi.

- Natsu?- jęknęła, kiedy mnie rozpoznała.- O Jezu! Przepraszam! Ale to twoja wina.

- Milusia jak zwykle.- mruknęłam, podnosząc się i otrzepując spodnie.

Yachiru Tsumoto otaksowała mnie i moją okolice czujnym spojrzeniem złotych oczu. Włosy miała różowe jak wata cukrowa i obcięte tuż poniżej uszu, sterczące jak po uderzeniu pioruna. W jakiś niezwykły sposób, pasowało to do jej ubioru czyli czarnych spodni, ozdobionych łańcuchami, T-shirtu z logiem Green Day, skórzanej kurtki i glanów. Z wyglądu wydawała się nieprzyjemna, ale to tylko stereotyp. Yachi była miła, nieco dziecinna i nad wyraz nieśmiała.

- A gdzie zgubiłaś swojego przystojnego kolegę?- zapytała.

- Kogo?- przekrzywiłam głowę, wyciągając z plecaka chleb melonowy.

- No tego studenta z prawa!- krzyknęła, klepiąc mnie po głowie.

- Mówisz o Ryuu?- upewniłam się, cofając się ciutkę.- Jeśli tak, to poszedł na wykłady. I nie dał mi ani grosza na obiad.- poskarżyłam się.

- I tak jesz więcej niż przeciętna dziewczyna.- wskazała ruchem głowy na moje śniadanie.- Ale jesteś, szlag, chuda.

- Wole pojęcie „szczupła”.- wymamrotałam z zębami wbitymi w chleb.- Gdzie w ogóle jest Tsu?

- Spóźni się, ale dotrze do nas.- odpowiedziała, klepiąc się po kieszeniach, zapewne w poszukiwaniu telefonu..- Muszę lecieć na rozszerzoną matmę. Uważaj na siebie.

Pomachałam jej i spokojnie dokończyłam jedzenie, wypatrując w tłumie mojego drogiego fundatora. W końcu pojawił się w polu mojego widzenia. Tsubasa Etero pojawił się z znikąd, wytrząsając coś ze swoich jasnych włosów. Niebieskie oczy skanowały otoczenie, jakby kogoś szukając. I chyba chodziło o mnie. W końcu mnie wypatrzył i ruszył w moim kierunku, przy akompaniamencie dzwonienia łańcuchów, które miał podoczepiane do granatowych jeansów. Ręce miał schowane w kieszeniach czarnej bluzy, a martensy rytmicznie uderzały o bruk.

- Hej, Natsu.- przywitał się ciepło, targając mi włosy.

- Dobry, Tsu.- odpowiedziałam, czepiając się jego ramienia.- Postawisz mi dzisiaj obiad.- zapytałam błagalnie.

- A mam inne wyjście?- uśmiechnął się sarkastycznie, obejmując mnie w pasie. Znaliśmy się od pieluch i byliśmy niemal jak rodzeństwo, więc coś takiego było u nas na porządku dziennym.

- Przypomnij mi, ile ci już wiszę?- przerwałam , panującą między nami ciszę.

-I tak mi nie oddasz, więc po co ci ta wiedza?- zripostował.

Zmrużyłam oczy i wbiłam mu łokieć pod żebra.

- Natsu…- warknął ostrzegawczo, a ja wysunęłam się spod jego ramienia i zniknęłam między tłumem. Uwielbiałam go irytować.

# Nate #

Zeskoczyłem z dachu i przetoczyłem się kawałek, chowając się za starym kontenerem. I gdzie są Natsu i Ryuu, jak ich potrzeba?!

Kiedy strzały ucichły, powoli wychyliłem głowę ze swojej kryjówki. Gangsterzy zniknęli. Oparłem się plecami o zimną blachę i docisnąłem palce do rany na ramieniu. Muszę skontaktować się z szefem. Wstałem powoli i, zataczając się lekko, ruszyłem do miasta.

Znalezienie jakiejkolwiek budki telefonicznej zajęło mi prawie godzinę. Wygrzebałem z kieszeni trochę drobnych i wybrałem numer alarmowy. Rozległ się sygnał, nakazujący rozpocząć sprawozdanie.

- Tu Numer 8.-powiedziałem szybko.- Nawaliłem.

sobota, 31 października 2015

Istoty: Rozdział 3

Zdążyłam! Obiecałam sobie, że nowe posty będą pojawiać się co najmniej raz w miesiącu i się udało.
Shija: Ledwie, ledwie. Dzisiaj 31.
Cichaj. Jeszcze mamy październik. Dzisiejszy post z dedykacją dla Pauliny. Mam nadzieję, że się spodoba.
Shija: MY mamy.
Japa.




Rozdział 3





Podczas lunchu spotkali się całą grupą pod ogromnym drzewem, rosnącym na tyłach szkoły. Dołączyła do nich też Wendy, uczęszczająca do pobliskiego gimnazjum Fiore. Chłopcy grali w karty, co jakiś czas dorzucając do puli słodycze. Nemu, na spółkę z Marvell, pochłaniała jedną paczkę pocky za drugą, rozmawiając przy tym o mieście.

- Hej, nowi.- rozległo się tuż obok, a bliźnięta uniosły głowy. Nad nimi stały cztery osoby. Trzy dziewczyny i chłopak. Na przedzie stała szkarłatnowłosa piękność. To ona ich zawołała.- Zadomowiliście się już? Jestem Erza Scarlet, przewodnicząca samorządu szkolnego.

- Natsu Dragneel.- wyszczerzył zęby w czymś, co zwykł nazywać uśmiechem.- A to moja siostra, Nemu.- uniosła rękę, uśmiechając się niepewnie.

- Macie idiotyczny kolor włosów.- wtrącił czarnowłosy towarzysz Erzy, oceniając rodzeństwo wzrokiem.

- Odwal się od nich, Fullbuster.- warknął Gajeel.- Gdyby chcieli, stłukliby cię. Nawet Wendy dałaby ci rade.

- Chcesz dostać, Redfox? Bo naprawdę niewiele ci brakuje.- na czole Fullbustera pojawiła się pulsująca żyłka.

- Spokój!-krzyknęły równocześnie Scarlet i Nemu. Chłopcy posłusznie zamilkli.

- Przepraszam za niego.-Erza zrobiła zawstydzoną minę.- To Gray Fullbuster. A ona to Lucy.- wskazała na blondynkę o czekoladowych oczach, hojnie obdarzoną przez matkę naturę.

- A o mnie to już wszyscy zapomnieli.- burknęła ostatnia z towarzystwa. Wysoka szatynka z hipnotycznymi fioletowymi oczyma.- Cana jestem.- przedstawiła się, wyciągając z paczki Nemu ostatnie pocky. Różowowłosa spojrzała smutno na nowo-poznaną, zajadającą się pałeczką. To jej, no!

Nagle zmarszczyła brwi, wyczuwając jakiś dziwny ślad. Bardzo słaby, ale wciąż wrogi odcisk myśli. Uniosła głowę i rozejrzała się.

- Co jest, mała?- Gajeel i Natsu wbili w nią spojrzenia.

- Nie, nic. Wydawało mi się. Za moment wrócę.- wzruszyła ramionami i wstała.

Otrzepała spodnie i niespokojnie ruszyła w kierunku nieznanego śladu. Stając w głównej bramie, zauważyła po drugiej stronie ulicy, czarnego vana. Przez przyciemniane szyby, nie potrafiła dostrzec kto jest w środku.

- Sonda.- szepnęła, a jej głowę wypełniły strzępki myśli. Ich myśli.

Gwałtownie obróciła się i ruszyła biegiem w kierunku reszty grupy. Wiedziała, że już wiedzą kim jest. Potykając się o własne nogi, rozpędziła się jeszcze bardziej i dopadła do reszty. Gajeel i Natsu spojrzeli na nią i przenieśli wzrok na ludzi w czerni, zbliżających się w niebezpiecznym tempie.

- Sting, Reyos.- Redfox pchnął przyjaciółkę w kierunku wspomnianych.- Zabierzcie ją w bezpieczne miejsce. Zawiadomcie też starszych.

- O co chodzi?- Erza patrzyła na wszystkich nieufnie.

- Nic ważnego. Wracajcie do szkoły.- Natsu uśmiechnął się sztucznie.- Nemu.

Różowowłosa zamknęła oczy i skupiła się na umysłach nowych znajomych. Cztery pary oczu zmętniały, a oni ruszyli sztywno do budynku. Zresztą, dziedziniec był już prawie pusty. Poczuła na ramionach dłonie przyjaciół i, zaciskając usta, chwyciła rękę Wendy. Dziewczynka próbowała dodać starszej koleżance otuchy, uśmiechając się. Oni zbliżali się coraz bardziej. W ostatniej chwili Sting i Rouge odwrócili się i, wraz z dziewczynami, popędzili przed siebie.


Niebo zaszło chmurami.



Biegła na końcu, co jakiś czas oglądając się za siebie. Natsu i Gajeel całkiem nieźle radzili sobie w roli zapory. Ale mimo to źle się czuła, zostawiając ich samych. Poczuła uścisk na dłoni i szarpnięcie. Sting zmusił ją do przyśpieszenia, a w jej oczach zebrały się łzy bezradności.



Pierwsze krople spadły na ziemie.



Niepotrzebna było dużo czasu, by ulewa rozpętała się na dobre. Rouge zacisnął usta, analizując sytuacje. Motory nie nadawały się w taką pogodę. Nawet nie próbował nakłaniać Nemu do zmiany aury. Wiedział, że obecne warunki meteorologiczne są adekwatne do jej nastroju. Sam nie czuł się najlepiej, zostawiając tamtą dwójkę samą, ale dziewczyny nie powinny zostać bez ochrony. Zwłaszcza, że to o jedną z nich Im chodziło.

Nagle za nimi rozległ się strzał, a Dragneel wrzasnęła z bólu i upadła na beton, ścierając sobie dłonie. Eucliffe wziął ją na plecy i ruszył do przodu. Rouge pchnął lekko Wendy, a sam zatrzymał się.

- Biegnijcie dalej. Ja zatrzymam tych.- oznajmił.

- Nie ma mowy. Mają broń.- Nemu, pomimo rany postrzałowej, zeskoczyła z pleców blondyna i stanęła obok Reyosa. Jej ciemnozielone oczy błyszczały determinacją i czymś jeszcze. Niezwykłą mocą Istoty.

Rozłożyła ramiona i skupiła się na otaczającej ją energii.

Pierwsza błyskawica przecięła niebo.

Zaraz potem pojawiły się kolejne. Wiatr przybrał na sile, a ziemie zaczęła lekko drżeć. Zacisnęła powieki, a piorun uderzył tuż przed nią i pomknął po mokrym asfalcie wprost na napastnika. Skupiła się wyczuwając umysły atakujących.

- Wymazanie.- mentalna fala pomknęła ku nim, wymazując wybrane przez nią wspomnienia. A oni stanęli, zagubieni w deszczu, rozglądając się.

Zanim ktokolwiek domyślił się, co jej chodzi po głowie, odbiła się od mokrego asfaltu, biegnąc jak szalona w kierunku szkoły. Wpadła na dziedziniec, a spojrzenie zielonych oczu zatrzymało się na dwóch chłopakach. Z rozpędu uderzyła o plecy Natsu i objęła smukłymi ramionami na wysokości serca. Brat poklepał ją tylko po dłoniach i wysunął się z uścisku.

- Nigdy więcej nie będę uciekać.- oznajmiła, a jej oczy zabłysły stanowczo. Chłopcy i Wendy spojrzeli na nią zaskoczeni.- Następnym razem też będę walczyć.- przyrzekła i, omijając ich, ruszyła do szkoły.



Późnym popołudniem wracali do domu, pogrążeni w ożywionej dyskusji o dzisiejszym zajściu. Tylko Nemu wlekła się z tyłu z posępną miną, wtrącając co jakiś czas krótkie zdania. Jej pesymistyczny nastrój nie uszedł uwadze Wendy. Deszcz nadal siąpił z nieba, sprawiając że ubranie ciążyło i lepiło się do skóry. To jednak nie zepsuło humoru pewnemu blondynowi.

- Zorganizujmy jakieś wspólne wyjście!- zaproponował Sting, obejmując Nemu ramieniem i przyciągając do swojego boku. Warknęła coś wrogo pod nosem, bo, przez jego chore wygłupy, zgubiła rytm kroków i omal nie wywaliła się na środku chodnika.

- W sumie dobry pomysł.- Gajeel zatrzymał się i spojrzał w górę.- Trzeba im w końcu pokazać miasto.

- Oni idą obok ciebie i wszystko słyszą!- fuknął na niego Natsu.

Do bójki jednak nie doszło. Tuż obok przemknęło czarne, sportowe auto, ochlapując ich wodą z kałuży. Chłopcy zaczęli wygrażać kierowcy, a Wendy próbowała ich uspokoić. Nemu wbiła wzrok w odjeżdżający samochód.

- Mercedes CL 63AMG. 550 koni. Dwudrzwiowy. Fajne autko.- oznajmiła rozmarzonym głosem.

- Tylko cholernie drogie.- sprowadził ją na ziemie Rouge.- Z twoim kieszonkowym cię nie stać.

- Morda w kubeł.- warknęła, pokazując mu język.- Nawet marzyć nie dają.

- O mnie nie musisz marzyć, Nemuś.- Sting ponownie ją do siebie przytulił.

- Jeszcze słowo, a stracisz wszystkie zęby.- ostrzegł go Gajeel.- Odpieprz się od krasnala.

- Te, dryblas! Nie pozwalaj sobie.- naskoczyła na niego różowowłosa.- A tobie, Sting, dobrze radze, zejdź na ziemie.

Nagle Wendy roześmiała się dźwięcznie, a pozostali poszli w jej ślady. Takie potyczki słowne były u nich na porządku dziennym. Atak wesołości trwał nieprzerwanie przez kilka dobrych minut, aż w końcu zapanował spokój. Różowowłosa otarła łzę, czającą się w kącikach oczu i wyrównała oddech.

- Chodźmy może coś zjeść.- mruknęła wesoło, a Natsu jej przytaknął.

Gajeel i Sting wymienili spojrzenia, a piętnaście minut później całym zespołem siedzieli w niedużej kawiarence 8Island. Chłopcy wpychali w siebie danie za daniem, Wendy delektowała się zieloną herbatą i rozmawiała z Rougem, a Nemu grzebała widelcem w talerzu, pogrążona w myślach. Oparła głowę na łokciu i wbiła wzrok okno.

Nagle zauważyła, przemykającą między ludźmi znajomą sylwetkę. Wiedziona impulsem poderwała się na nogi i biegiem wypadła na ulice. Potykając się o nierówności chodnika, biegła za znikającą sylwetką. Czuła się przy tym jakby historia zatoczyła koło.



Biegła ulicami Londynu, potrącając bogato ubranych mieszczan. Daleko przed nią majaczyła sylwetka wysokiej, smukłej kobiety. Czerwcowe słońce mocno grzało jej kark, a pot spływał stróżkami po plecach. Przyśpieszyła, kiedy postać zniknęła za zakrętem. Wpadła w zaułek i zatrzymała się tuż przed ceglaną ścianą. Rozejrzała się i zobaczyła ją na dachu. Wybiła się i skacząc po ścianach dostała się na sąsiedni budynek.

- Mamo!!!- głos Nemu zabrzmiał dziwnie piskliwie.

Hana uniosła głowę, spoglądając dużymi, fioletowymi oczami na córkę. Długie, różowe włosy spływał kaskadą do kostek, a prosta biała sukienka powiewała przy każdym ruchu. Bose stopy pokrywał brud wielkomiejskich ulic. Policzki miała poznaczone śladami łez. Nagle przechyliła głowę, uśmiechając się psychopatycznie. Jej oczy zabłysły, a sylwetka rozmazała się. Nemu zamrugała, ale, kiedy uniosła powieki, matki już tam nie było. O sunęła się na kolana, tępo wpatrując się przed siebie.

Odeszła... Zostawiła ich...

Zakryła twarz dłońmi i zaszlochała żałośnie. Jak mogło do tego dojść?! Od tygodni podejrzewała, że coś się dzieje. Hana unikała przebywania z rodziną, była dziwnie oschła i wyrzuciła męża z ich wspólnej sypialni. Przestała nosić swoje piękne, bogato zdobione, kolorowe suknie, na rzecz czarnych, prostych. Włosów również nie spinała już w wymyślne fryzury. Nie raz, podczas tej przemiany, uderzyła któreś ze swoich dzieci, czego nigdy wcześniej nie robiła. A teraz po prostu uciekła...

Nemu podniosła się na chwiejnych nogach i, potykając się o rąbek pięknie zdobionej, czerwonej sukni, zeszła z dachu. Jak automat trafiła do domu i, nie patrząc na ojca i brata, zatrzasnęła się w swoim pokoju. W jej głowie tłukło się tylko jedno pytanie, na które nie potrafiła znaleźć odpowiedzi: ,,Dlaczego, mamusiu?''



Tym razem jednak nie miała zamiaru jej na to pozwolić. Opuściły już miasto i teraz biegła na wzgórze, z którego można było obserwować panoramę miasta. Na szycie, oparta o drzewo, stała Ona. Zupełnie nic się nie zmieniła. Tym razem miała na sobie czarne spodnie i lejącą się, grafitową bluzkę. Fioletowe oczy błyszczały zimno, a usta zdobił psychopatyczny uśmiech. Zatrzymała się kilka metrów od matki.

- Witaj, córeczko.- Hana przechyliła głowę.

- Nie masz prawa tak do mnie mówić.- warknęła Nemu, zaciskając pięści.

- Chodź ze mną, Nemu.- w głosie matki zabrzmiały rozkazujące tony.- Potrzebujemy twojej mocy.

- My?- dziewczyna cofnęła się ostrożnie.- Zresztą. Nigdzie z tobą nie pójdę.- buntowniczo zacisnęła pięści.

- Pójdziesz ze mną po dobroci czy muszę użyć siły?- kobieta wyciągnęła przed siebie dłonie, a fala niewidzialnej energii pchnęła Nemu na ziemie.

Różowowłosa zacisnęła palce na trawie, a deszcz przybrał na sile. Pchnęła ścianę wody w matkę. Hana odskoczyła na bezpieczną odległość i machnęła ręką, a niewidzialny bicz smagnął plecy córki. Koszula zaczęła nasiąkać krwią. Nemu podniosła się na kolana i wystawiła przed siebie lewą rękę, prawą obejmując nadgarstek. Z jej dłoni wystrzeliła błyskawica i uderzyła kobietę. Ta krzyknęła przeciągle i rozpłynęła się w powietrzu, a młodsza opadła twarzą w błoto. Nieuzupełnienie rezerwy po dzisiejszym spotkaniu okazało się błędem. Nie miała nawet siły by podnieść rękę. Ostatnim wysiłkiem przewróciła się na plecy, brudząc błotem włosy. Nie minęła chwila, a zanurzyła się w ciemność.

niedziela, 20 września 2015

Dla ludzi nieustraszonych, albo świrów co już im wszystko jedno.

WITAJCIE WSZYSCY!
Jam jest Zielona - nowy (i jedyny, no ale nieważne) grafik blogu 'W Otchłani Umysłu'.
Może moje skromne arty nie oddadzą w pełni gracji postaci Fumi, ale co nie zabije, to wzmocni.
Z tym, że to wam grozi śmierć. Nie mi.
heh
Postaram sie w miarę szybko wrzucić jakieś rysunki (bardzo szybko, bo przegrałam z PEWNĄ BLOGERKĄ zakład noalenieważne)
Tak więc jeszcze raz WITAM i życzę wszystkim, aby przeżyli moje jestestwo.
Hugs, Zielona
                                            

Łowcy: Rozdział 1

Witam wszystkich. Oto coś zupełnie nowego. Zapraszam do czytania.




Rozdział 1

Już od kilku dobrych godzin przedzierali się przez Starą Puszczę, unikając wszelkich dróg i ścieżek. Długie peleryny zahaczały o krzewy i gałęzie zmieniając marsz w katorgę. Liście smagały ich po twarzach, ukrytych w cieniach kapturów.

Nagle biegnąca na przedzie drobna postać zatrzymała się gwałtownie i opadła na kolana przyglądając się ziemi. Niecierpliwym ruchem odrzuciła kaptur na plecy i uderzyła pięścią o pobliskie drzewo.

- Coś nie tak?- Savanna oparła się o pień również odsłaniając twarz.

- Tu ślad się urywa.- El potrząsnęła głową, aż wielokolorowe włosy uniosły się lekko do góry. Warkocz zatoczył koło, uderzając ją w lewy policzek.- Czujecie coś?

Roy odchylił głowę, mrużąc brązowe oczy. Pociągnął kilka razy nosem i zdegustowany przysiadł na trawie, targając swoje ciemne włosy. Kilka listków i gałązek opadło mu na kolana, ale strzepał je niecierpliwymi ruchami dłoni.

Sava również potrząsnęła głową , a kilka czerwonych kosmyków wymknęło się z kucyka i opadło na oczy. Zdmuchnęła je szybko, delikatnie marszcząc brwi.

- Skoro nie mamy śladu, równie dobrze możemy rozbić tu obóz.- zadecydowała.

- I tak zachodzi słońce.- Chase rozsiadł się przy jej nogach, obracając w palcach jeden ze swoich sztyletów.- Ten wampir i tak nam nie ucieknie.

- Wredna pijawa jest już nasza.- Tami zdjęła plecak, a jej dziecięcą twarz rozjaśnił uśmiech.- Macie ochotę na rumiankową herbatę?- zapytała po chwili, wyjmując zioła.

- Jutro użyję zaklęć tropiących.- obiecał Elias, mrużąc figlarnie lodowe oczy.- A teraz dobranoc.- wykonał drobny gest, a z ziemi wyłoniły się korzenie, tworząc dookoła niego kopułę.

- Co za…?- Strateg rzuciła w jego stronę zimne spojrzenie różowych oczu. Nagle zmarszczyła brwi i rozejrzała się.- A gdzie Luna i Halt?

- Tu jestem.- blondynka wyskoczyła spomiędzy drzew z naręczem drobnych gałęzi, potykając się o korzenie.- Zbieraliśmy chrust na ognisko.

Chase zmrużył podejrzliwie oczy i uśmiechnął się złośliwie.

- Nie uwierzę, że tylko to robiliście.- oznajmił, opierając się o nogi Savanny. Ta spojrzała na niego z dezaprobatą i uderzyła kolanem w tył głowy.- No wiesz co?- jęknął.

- To nie twoja sprawa, co robili.- pouczyła go i przeniosła wzrok na Medyczkę.- Gdzie Halt?

Luna rozejrzała się szybko i, zawstydzona, przeciągnęła ręką po karku.

- Był zaraz za mną.- stwierdziła.

- Tu jestem.- mężczyzna zeskoczył ze starego dębu, lądując tuż obok El.- Obserwowałem teren.

- Jak zawsze przezorny.- Strateg skinęła głową z aprobatą.- Nie to co niektórzy.- dodała, patrząc wymownie na Snajpera.

- Dlaczego zawsze narzekasz na mnie?- oburzył się, unosząc głowę.

- Bo zawsze zachowujesz się jak jakiś smarkacz.- warknęła.

- W sumie chochliki są trochę dziecinne.- Tamara wtrąciła swoje trzy grosze.- Ale za to elfy stateczne i rozważne.- przyłożyła palce do brody i zamyśliła się.

- A tak właściwie, z jakimi rasami ja pracuję?- nagle tuż za plecami Luny pojawił się Elias. Przerażona Medyczka obróciła się z piskiem i wymierzyła Czarownikowi siarczysty policzek. Kiedy zdała sobie z tego sprawę, zaczęła go gorąco przepraszać, ale on tylko machnął ręką.- A więc?- ponaglił.

Między Łowcami zapanowała cisza. Sawanna przygryzła wargę, spoglądając na każdego z osobna. Znała ich akta, więc wiedziała więcej niżby chciała, ale taki los dowódcy. Teraz jednak milczała, dając im czas, by podjęli decyzje.

- Więc…- zaczęła cicho Tamara.- Ja w większości jestem człowiekiem, ale mam trochę krwi wilkołaka.

- Pół elf, pół chochlik.- włączył się Chase, błyskając uśmiechem.- A nasza pani Strateg jest dhampirem.- dodał po chwili, na co zmiażdżyła go spojrzeniem.

- Ja za to jestem czystej krwi Dzieckiem Księżyca.- Roy dumnie wypiął pierś, a potem wskazał na El i dopowiedział lekceważącym tonem:- A ona jest kundlem.

- Idź ganiać ogon, psie.- Tropicielka posłała mu złośliwy uśmieszek.- Ja jestem mieszańcem duchów natury.- wyjaśniła Eliasowi.

- A wy?- Czarownik ogarnął wzrokiem Lunę i Halta.

- Zwykły człowiek.- Łucznik zwinnie wspiął się na drzewo, znikając pośród konarów.

- Ludzka kobieta z domieszką krwi czarowników.- Medyczka ukłoniła się lekko.

- Jednym słowem: mamy tu niezła mieszankę rasową.- skwitowała Sava.- A teraz chodźmy spać.- Jutro o świcie wyruszamy dalej.- dodała głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Zespół, bez zastrzeżeń, zastosował się do polecenia.




Słońce stało w najwyższym punkcie, kiedy Roy i Savanna wyczuli poszukiwanego. Idąc za nim opuścili Puszczę, trafiając do królestwa trolli, co źle wpłynęło na Chase'a i El.

Trolle były wielkie, brzydkie i, w większości, nadzwyczaj głupie. Warto również dodać, że pałały żądzą mordu do wszelkich stworzeń leśnych. Stanowiły jednak doskonałych wojowników, bezgranicznie oddanych przywódcy, więc nikogo nie zdziwiło, że, owładnięty manią władzy, wampir postanowił ukryć się właśnie u nich. W ogólnym rozrachunku trolle niewiele różniły się od zwierząt, w większości przypadków działając pod władzą instynktu. Ich obecny dowódca był, co prawda, członkiem Rady, ale nie można było oczekiwać cudów. Na samą myśl o rozmowach dyplomatycznych z nim, po plecach Savy przybiegły dreszcze. Z głośnym westchnieniem przekroczyła granice i wkroczyła na główny trakt, a wraz z nią pozostali.

Chase kroczył u boku przywódczyni i, z każdym mijanym trollem stawał się coraz bardziej zdenerwowany. Tylko dłoń oparta na kaburze dawała delikatne poczucie bezpieczeństwa. Kiedy ktoś oparł mu rękę na ramieniu, cudem powstrzymał się od wbicia noża w serce, jak się po chwili okazało, El.

- Przepraszam.- burknął zawstydzony, chowając broń.

- Też się denerwuje.- pocieszyła go, wznawiając marsz.- Widzę, jak oni na nas patrzą. Zupełnie jakbyśmy byli gorszym gatunkiem.

- Nic dziwnego.- wtrącił się Elias.- W końcu niemal każde wydarzenie historyczne ma jakiś związek z zatargami między istotami lasu a trollami.

- Daruj sobie.- do rozmowy dołączył się Roy, spoglądając na, rozglądającą się nerwowo, dwójkę.- Nie zaatakują was przecież. To wbrew Przymierzu.

- Trolle, mimo wszelkich wad, szanują, ustanowione Reguły.- dodała Strateg, stając przed drewnianą bramą.- A teraz skupcie się łaskawie. Idziemy na spotkanie z ich królem.




Sala tronowa bardziej przypominała izbę w wiejskiej chacie niż pomieszczenie pałacowe, ale przynajmniej była czysta. Na drewnianym krześle, okrytym futrem niedźwiedzia, siedział Arrkadur, obecny pan tychże ziem.. Zgodnie z panującymi zasadami etykiety, podniósł się, kiedy strażnicy wprowadzili gości. Dworskim gestem ukłonił się, całując dłonie Łowczyń. Mężczyzn powitał uściskiem rąk. Rozkazał służbie przynieść krzesła dla oddziału i, dopiero gdy polecenie zostało wykonane, ponownie zasiadł na swym „tronie”.

- Czego potrzebujecie od trolli, Łowcy?- zapytał dudniącym basem, a po długich, ostrych kłach spłynęła ślina.- Trolle nie łamią Reguł. Trolle są dobre.

- Oczywiście, mój panie.- przemówiła Savanna.- Nie przybyliśmy do twego królestwa, aby niepokoić twój lud.

- Więc po co?- zapytał z wrodzoną nieufnością.

- Ścigamy pewnego wampira, mości królu.- wyjaśniła Strateg, neutralnym głosem.- Ukrył się on na twych włościach, więc, zgodnie z Kodeksem Łowców, chcemy prosić cię o pozwolenie na kontynuowanie naszych łowów. Oczywiście, obiecujemy powstrzymać się od walki z twym ludem.

- Jeśli Łowcy nie będą atakować trolli, Arrkadur zgadza się na gonienie złego wampira. Ale, kiedy Łowca zabije trolla, Arrkadur ogłosi wojnę.- ostrzegł ich, wyciągając pazurzastą łapę w kierunku Stratega.- Uściśnijmy sobie ręce, Strategu.

Mimo chwilowych oporów, Sava wystawiła dłoń, która zniknęła w silnym uścisku władcy, a umowa została zawarta. Chase odetchnął z ulgą, kiedy przywódczyni podniosła się z miejsca i wykonała dworski ukłon. Szybko opuścili sale tronową, ponownie wyruszając na łowy.




Jako że wampiry rzadko zapuszczały się na Słoneczną Równinę, zamieszkałą przez trolle, odnalezienie poszukiwanego stało się dziecinną igraszką. Biegnąc na przedzie, Roy, niemal wbrew sobie, czuł pewną ekscytacje. Dzieci Nocy i wilkołaki od zarania dziejów toczyły wojny. Przymierze, co prawda, zakazało zorganizowanych wystąpień zbrojnych, ale nie drobnych potyczek, nieprzerwanie toczonych przez te dwa ludy. Tak więc zabijanie parszywych krwiopijców miał we krwi. Chociaż fakt, iż jest pod rozkazami jednego z nich, nie wzbudzał w nim euforii, Sava wielokrotnie udowodniła, że zasługuje na swój tytuł i jego szacunek.

- Zatrzymajmy się na chwile.- rozkazała, dokładnie okryta płaszczem Savanna.- Pora opracować plan.

- Nie rozumiem, dlaczego uważasz to za tak ważne.- Roy lekceważąco machnął ręką.

- Jestem dowódcą i nie pozwolę, by któreś z was zginęło przez mój błąd.- oznajmiła hardo, wprawiając go w zakłopotanie.- Prędzej sama oddam swoje życie.

Elias spojrzał na dhampirzyce, zaskoczony pewnością w jej głosie. Nie łączył ich żadne więzi rasowe, a ona i tak zamierzała ich chronić. Wśród czarowników takie zachowanie byłoby potraktowane jak próba oszustwa. Ich społeczeństwo było zdominowane prze bogactwo i, mimo zakazów Wielkiego Maga, wciąż zdarzały się przypadki handlu niebezpiecznymi zaklęciami. Ostatnio nawet częściej niż zazwyczaj. Każdy czarownik czuł, że zbliża się coś strasznego. Gdzieś budziło się wielkie zło, ale nikt nie potrafił dokładnie określić co i gdzie. Wiadomo było tylko, że stanie się coś, co wstrząśnie obecnym światem i, być może, zburzy dotychczasowy porządek.

- Hej, Elias.- Tami szturchnęła go w bok.- Może wrócił byś na ziemie i wysłuchał, co Sava ma do powiedzenia?

Wyrwany ze swoich niepokojących rozmyślań, Czarownik kiwnął głową i skupił się na słowach Stratega. Na wszystko przecież przyjdzie czas.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Ao no Exorcist: Rozdział 2

Witam. Dziś ostatni wieczór wakacji. Smutno mi, a wam? Pewnie też. Na osłodę jutro wrzucam 2 rozdział Ao no Exorcist z dedykacją dla Weroniki Bednarz. Mam nadzieje, że ci się spodoba.






Rozdział 2

Rin okazał się nie tylko dobrym przewodnikiem, ale też świetnym kompanem do rozmowy. Mieli podobne podejście do wielu spraw i podobne zainteresowania. Zaskoczona jego życzliwością dziewczyna szybko poczuła się, jakby znali się od wielu lat, a nie zaledwie od kilku godzin. Dopiero kiedy wróciła do swojego pokoju, zadała sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze nie zapytała go skąd wie, kim ona jest, a po drugie skądś znała jego nazwisko. Kołatało się gdzieś w głębi jej umysłu, ale za nic nie mogła go uchwycić. No nic. Jeśli sobie nie przypomni, zapyta Tobi'ego przy najbliższej okazji. Czyli dopiero przy składaniu raportu.

Myśl o raporcie przypomniała jej, że nie przyjechała tu, żeby się bawić. Spojrzała na zegarek i zmięła w ustach przekleństwo. Dochodziła czwarta, a ona nadal nie była gotowa. Z westchnieniem wyciągnęła z szafy mundur i przebrała się szybko, włosy zbierając w porządną kitkę. Obejrzała się w lustrze i uśmiechnęła do siebie krzywo.

- Jak mus, to mus.- stwierdziła i opuściła sypialnie.

Odnalezienie szkoły dla egzorcystów okazało się wcale nie takie proste, co tylko utwierdziło ja w przekonaniu, że Mephisto nie jest tylko nieszkodliwym przebierańcem, jak uparcie twierdzili jej brat i ojciec. W końcu zrezygnowała z błądzenia i niechętnie udała się do biura dyrektora. Nie lubiła prosić o pomoc, ale zamierzała udowodnić temu przemądrzałemu idiocie, tytułującemu się Paladynem, ile jest warta. Dlatego schowała dumę do kieszeni i zapukała.

Mephisto siedział za biurkiem, z zainteresowaniem czytając jakąś mangę, której tytułu nie mogła odcyfrować. Słysząc otwierane drzwi, uniósł wzrok i uśmiechnął się do niej po swojemu, odkładając tomik na biurko.

- Witaj, Rei-chan! Co cie do mnie sprowadza?- pochylił się w fotelu, z jawną ciekawością lustrując dziewczynę wzrokiem. Kiedy przez dłuższą chwile nie otrzymał odpowiedzi, skinął głową.- Zapewne nie potrafisz trafić do klasy?- delikatny rumieniec na jej policzku potraktował jako potwierdzenie.- Ależ to żaden problem, moja droga. Z miłą chęcią cię zaprowadzę.- wstał ze swojego miejsca i ruszył do wyjścia.- Eins! Zwei! Drei! Idziemy!

Przez całą drogę, Rei z uporem maniaka ignorowała wszystko co mówił do niej dyrektor, a ten, zupełnie się tym nie przejmując, dalej kontynuował swoją opowieść o początkach Akademii Prawdziwego Krzyża. Właśnie rozpoczynał rozwodzić się nad fasadą żeńskiego akademika, kiedy czujne oczy egzorcystki wypatrzyły tuz w oddali znajomą sylwetkę. Nie zważając na, zajętego swoja historią, Mephisto, zaczęła biec

- Oi, Rin!- zawołała, będąc niedaleko, a chłopak odwrócił się gwałtownie.

- Yo, Rei.- posłał jej szeroki uśmiech.- Idziesz na zajęcia?- zapytał, kiedy zatrzymała się tuż obok. W odpowiedzi tylko skinęła głową, zdając sobie sprawę z dwóch rzeczy: Rin ni był sam, przywódca japońskiej filii biegł za nią, wykrzykując, że nieładnie uciekać. Jakimś cudem powstrzymała szkarłatny rumieniec, który próbował zalać jej policzki, i, uśmiechając się przepraszająco, obróciła na pięcie w kierunku mężczyzny.

- Nie musisz się tak wydzierać.- warknęła.- Stąd już trafię.- oznajmiła, dziękując za pomoc skinieniem głowy.

- Tylko uważaj na siebie.- dyrektor odwrócił się i odszedł, zostawiając ją.

Z ulga ponownie wykonała zwrot o 180o, stając twarzą w twarz z rozbawionym Okumurą i jego kolegami. Cofnęła się o krok i ukłoniła głęboko.

- Ketsuki Rei. Miło mi was poznać.- przedstawiła się niepewnie, prostując plecy.

Pierwszy z nich, niski chłopak w okularach powtórzył jej gest z ciepłym uśmiechem. Przedstawił się jako Miwa Konekomaru i nieco nieśmiało spytał o jej rangę. Niedane jej było odpowiedzieć, bo drugi nastolatek, o fantazyjnie różowych włosach, chwycił jej dłoń i ucałował ją z namaszczeniem, przedstawiając się jako Shima Renzo.

Zanim młoda Ketsuki, zupełnie nieprzyzwyczajona do takich zachowań, zdołała zrobić cokolwiek ostatni z chłopaków, wysoki i ciemnowłosy z biegnącym przez środek głowy jasnym czubem, odciągnął od niej kolegę i zmierzył nieprzychylnym spojrzeniem najpierw jego, a potem ją. Wzdrygnęła się pod naporem jego spojrzenia.

- Suguro Ryuji.- powiedział tylko wyciągając do niej rękę. Uścisnęła ją, z zamyśloną miną, a po chwili uniosła palec wskazujący i uśmiechnęła się z dumą.

- Pochodzisz z sekty Myoda.- wypaliła.- Twój ojciec jest głównym mnichem, no nie?

- No… tak.- zaskoczony Suguro skinął głową.

- Ale skąd ty to wiesz?- wtrącił się wyraźnie skołowany Rin.

- Bo go poznałam. Chwalił mi się, że ma syna w moim wieku.- wyjaśniła, a po chwili dodała:- Twojego dawnego opiekuna też znałam.

Atmosfera zgęstniała zupełnie niespodziewanie. Rin mierzył Rei spojrzeniem czarnych oczu, uparcie unikając ją jej wzroku. Pozostała trójka nagle poczuła się dziwnie skrępowana.

- Lekcje już się zaczęły.- Stwierdził nagle Konekomaru.- Może już chodźmy.

Ryuji i Shima zgodzili się z nim i ruszyli korytarzem znikając im z oczu. Egzorcystka już chciała pójść za nimi, ale brunet złapał ją za nadgarstek i zatrzymał w miejscu.

- Skąd znasz mojego ojca?- zapytał cicho.

- Był Paladynem, wszyscy go znali. Przyjaźnił się z moją matką.- odarła cicho, spoglądając na ciężkie ołowiane chmury na niebie.- Jego śmierć to dla nas zaiste wielka strata.

-Taa…- przytaknął niepewnie.

Jeszcze przez parę minut stali w milczeniu, aż w końcu Rei wróciła myślami na ziemie i spojrzała na towarzysza.

- To…- zaczęła cicho.- Pokażesz mi gdzie mamy lekcje?- i nie czekając na jego odpowiedź, ruszyła przed siebie.



Rin zapukał do drzwi klasy, a następnie wszedł do środka zostawiając Rei na korytarzu.

- A, to ty.- Yukio poprawił okulary, gromiąc starszego brata wzrokiem.- Wreszcie. Już miałem zaczynać bez ciebie.

- Ktoś na korytarzu chce z tobą rozmawiać.- oznajmił posiadacz miecza Koma i wyciągnął profesora za ramie.

Yukio zacisnął pięści i otworzył usta z zamiarem obsztorcowania brata, ale słowa uwięzły mu w gardle, kiedy zobaczył młodą dziewczynę w pełnym umundurowaniu. Wyprostował się dumnie.

- Okumura Yukio. Starszy egzorcysta klasy B.- przedstawił się.

- Rei Ketsuki. Przysłana z Watykanu.- odpowiedział zamiast dziewczyny Rin, na co oboje zgromili go wzrokiem.

- Proszę wybaczyć impertynencje mojego brata.- młodszy bliźniak skłonił głowę, ale Rei tylko roześmiała się wesoło i machnęła ręką.

Kiedy w końcu wrócili do klasy i zajęli miejsca, Yukio zaczął wykład, ale nie zdołał prowadzić go nawet piętnastu minut, bo na środku klasy pojawił się dławiący dym. Wszyscy zaczęli kaszleć, nawet osoba, która wybrała tak niecodzienne powitanie. Dyrektor Mephisto oparł się o ławkę, odkaszlnął jeszcze kilka razy i rozpoczął:

- Eins! Zwei! Drei! Witam was, drodzy uczniowie. Mam nadzieje, że wybaczycie mi, że przerwałem wam pochłanianie wiedzy, ale musiałem.- przerwał na chwile, ponownie odkaszlnął i kontynuował.- Ketsuki Rei i Okumura Rin, chce widzieć was za pięć minut w moim gabinecie.- i bez żadnego pożegnania rozpłynął się w kolejnej porcji dymu.

czwartek, 16 lipca 2015

Shaman King: Rozdział 1

Witam was ponownie! Tym razem nie minęło wcale tak dużo czasu. Ale nie ważne. Oto zupełnie nowe opowiadanie, oparte na starym, dobrym Królu Szamanów. Chciałam was również poinformować, że oto do bloga dołączyła nowa osoba. Zielony Tygrys zajmie się wyglądem tego bloga, czyli tym na czym kompletnie się nie znam. Dziękuje ci serdecznie za pomoc. Nie przedłużając. Czytajcie i komentujcie.










Rozdział 1



Lin



            Po cichu wsunęłam czarne, brudne od błota trampki i zarzuciłam na ramie plecak z ubraniami. Nie pierwszy i, zapewne, nie ostatni raz wymykałam się po zmroku. Tyle tylko, że teraz sprzeciwiałam się nie tylko ojcu, ale i babci. Zbliżałam się właśnie do bramy, kiedy tuż przed moimi nogami wbił się miecz. Ogromny, obosieczny miecz o szkarłatnym ostrzu. Miecz należący do mojego starszego brata.
- Powinnaś chyba zachować czujność, wymykając się z domu.- zacisnęłam pięści, obracając się powoli.
            Stał na murku fontanny zaledwie półtora metra od głównych drzwi. Mógł w każdej chwili wszcząć alarm i mnie zatrzymać. Jego szare włosy sięgały ramion, a niebieskie oczy, wpatrywały się z drwiną w moje. Wiedział równie dobrze, co ja, że jestem w gorszej sytuacji. Tym razem naraziłabym się nie tylko ojcu, ale i babci, która w każdej innej sytuacji stałaby po mojej stronie.
- Równie nie rozważne jest wyruszanie na turniej bez broni.- zeskoczył na trawę, podniósł jakiś pakunek i rzucił nim we mnie.- Powodzenia.
            Chwyciłam paczkę i odwinęłam czarny materiał. Trzymałam w rękach dwa wachlarze i cztery pomniki z duchami. Wszystko zostało zabrane mi kilka tygodni temu przez ojca. Powiedział wtedy, że powinnam zapomnieć o tych „szamańskich bzdurach”.
- Dzięki, Ryoku.- uśmiechnęłam się, lekko, kiwając mu głową.
- Idź już. Z pół godziny masz pociąg. Z dworca odbierze cię mój kumpel i zawiezie prosto do twierdzy Tao.- poinformował mnie i skierował się do domu.
            Obróciłam się na pięcie i wybiegłam z terenu mojego domu, patrząc w przyszłość.




Podróż zajęła mi dokładnie dwanaście dni, trzy godziny i dwadzieścia trzy minuty. Chociaż większość przespałam, stając w progu twierdzy rodziny Tao, byłam zmęczona i senna. Jednak zostałam zmuszona do szybkiego rozbudzenia się. Znikąd wyłoniło się troje strażników-zombie, blokując mi przejście na schody. Fuknęłam na nich jak rozjuszona kotka, wyciągając i rozkładając wachlarze. Jeden zrobił krok w moją stronę, kiedy powietrze przeszył zimny głos. Tak dobrze mi znany.
- Dosyć!- Ren musiał stać na szczycie schodów, bo jego słowa niosły się echem po holu.- Jeśli któryś śmie ją ruszyć, skończy, jako stos bezużytecznych gnatów!
            Mimo że ten rozkaz miał mnie chronić, po plecach przebiegł mi dreszcz. Nienawidziłam tego tonu. Ochroniarze zniknęli, ale dalej wbijałam wzrok w miejsce, gdzie stali. Słysząc jego kroki na schodach, opuściłam głowę. Kiedy się zatrzymał, był na tyle, blisko, że widziałam jego buty i czułam zapach.
- Po co tu przyjechałaś?- warknął, chwytając mnie gwałtownie za ramiona. Milczałam.- Spójrz na mnie.- złapał mój podbródek i uniósł głowę.- Co tu robisz, Lin?
            Skuliłam się pod ostrym spojrzeniem złotych oczu. Puściłam oba wachlarze i przycisnęłam dłonie do serca. Nie lubiłam, kiedy się na mnie złościł. Bałam się go, w takich momentach. Czułam przemożną chęć ucieczki, próbując opuścić głowę. Nic z tego. Trzymał mnie w żelaznym uścisku, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Nie mogłam nawet mówić. Zwróciłam wzrok w bok, zagryzając wargi.
            Ren westchnął przeciągle i puścił mnie, odwracając się gwałtownie. Patrzyłam na jego plecy, obejmując się ramionami. Wiedziałam, że nie lubił, kiedy przyjeżdżałam tak nagle. Tak samo jak jego wuj. Zresztą En Tao nienawidził wszystkiego, co wiązało się z moją osobą.
- Po co tu przyjechałaś?- zapytał ponownie już nieco spokojniej.
- Pokłóciłam się z ojcem i babcią.- wyjawiłam, wyłamując palce. Chłopak zerknął na mnie przez ramie.
- To chyba nie powód do dwutygodniowej podróży.- odparował ostro.
- Poszło nam o turniej. Też chce walczyć, ale zdaniem babci „kapłanka nie powinna brudzić sobie rąk starciami''.- oznajmiłam, naśladując wyniosły ton seniorki rodu Fen.- A co do ojca... Znasz jego stosunek do szamaństwa.- kiwnął głową, ruszając przed siebie. Podreptałam za nim, niby wierny pies.
            Ojciec zawsze mi powtarzał, że, będąc szamanem, pozostanę nikim. Może miało to związek z faktem, że tata był najmłodszym z trzech synów i jako jedyny nie posiadał zdolności szamańskich. Kiedy okazało się, że ja i Ryoku widzimy duchy postawił sobie za cel obrzydzenie nam walki. Robił wszystko, żebyśmy o tym zapomnieli. Niestety dla niego, wtedy na scenę wkroczyła babcia. Jako najwyższa kapłanka świątyni w Kioto, miała masę pracy z zbłąkanymi duchami i wiernymi. Zaczynała tracić siły, więc, kiedy odkryła, że mam odpowiednie talenty, ogłosiła ojcu, że postanowiła zrobić ze mnie swoją następczynie. No i wybuchła wojna między matką i synem. Zgadzali się tylko w jednej sprawie. Musze dobrze wyjść za mąż. I tu właśnie pojawił się ród Tao.
            Nagle znikąd tuż przed moim nosem wyskoczył Bason, z okrzykiem „paniczu Ren''. Pisnęłam, odskakując na bezpieczną odległość. Wylądowałam jedną nogą na krawędzi schodów i runęłam do tyłu. Stoczyłam się z powrotem do głównego holu, w towarzystwie gwałtownych przeprosin ducha stróża. Ostatnim, co zarejestrowałam, był jego zaniepokojony głos i szybkie kroki.



Ren



            Siedziałem na krześle w Perłowej Komnacie, przyglądając się nieprzytomnej Lin. Wyglądała tak spokojnie, zupełnie jakby spała. Kiedy stoczyła się ze schodów, wokół jej głowy zaczęła pojawiać się kałuża krwi. Spojrzałem na jej bladą, obwiązaną bandażami dłoń, leżącą na kołdrze. Z wahaniem uchwyciłem jej palce, delikatnie obejmując swoimi. Uniosłem jej dłoń do ust i lekko pocałowałem. Może nie należałem do najprzyjemniejszych osób, ale zależało mi na niej. Czasem nawet bardziej niż na moim przeznaczeniu. Wuj nie tolerował naszej więzi, ale nie miał prawa sprzeciwić się woli mojego zmarłego ojca.
            Nagle dziewczyna jęknęła cicho i uniosła dłoń, obmacując delikatnie czaszkę. Rozchyliła powieki i zaczęła rozglądać się dokoła. Widząc mnie uśmiechnęła się niepewnie i zaczęła bawić bandażem na prawej dłoni. Robiła to zawsze, gdy była poddenerwowana.
            Jakby się zastanowić, miała sporo takich nawyków. I większość prezentowała w mojej obecności. Nawet teraz jej ciemnozielone oczy biegały po ścianach pomieszczenia. Siedziała napięta jak struna, co chwila rzucając mi wystraszone spojrzenia.
- Przestań zachowywać się jak wystraszony królik.- fuknąłem, a ona podskoczyła i gwałtownie się skuliła. Przewróciłem oczami, wstając, i poklepałem ją lekko po głowie.- Idę potrenować. Przyśle do ciebie Jun.
            Wyszedłem na korytarz i oparłem się o ścianę. Nawet, jeśli nie potrzebowałem przyjaciół, nie czułem przyjemności, kiedy Lin obawiała się przebywać w moim towarzystwie. Zbyt ją ceniłem. Chciałem widzieć jej uśmiech i roześmiane oczy. Kiedy nad czymś myślała, przygryzała dolną wargę i wpatrywała się w jeden punkt nieobecnym spojrzeniem. Nawet podczas walki, po  pochwyceniu wachlarza, przerzucała go do drugiej ręki.
            Przetarłem twarz, odepchnąłem się od ściany i, uprzednio wysławszy Basona po Jun, ruszyłem na trening.



Jun



            Rozmawiałam z wujem, kiedy Bason poinformował mnie, że Ren prosi mnie do Perłowej Komnaty. Idąc korytarzami, zachodziłam w głowę, o co może chodzić. Niestety nic nie mogłam wymyślić. To nie mogła  być Lin, bo na pewno zdążyłaby już wpakować się w kłopoty. Za którymś razem podczas jej odwiedzin zostawiłam ją samą zaledwie na 10 minut, podczas których zrobiła dziurę w ścianie sali treningowej i zrównała z ziemią ogród. Sądziłam, że wuj w jednej chwili zerwie umowę i wyśle ją pierwszym samolotem do Kioto. Przeliczyłam się jednak. Młoda Fen pozostała w naszym domu planowane dwa tygodnie, z tą drobną różnicą, że spędziła je w lochach. To znaczy prawie. Ren po raz pierwszy sprzeciwił się wujowi i od tamtej pory Lin jest nietykalna.
            Otworzyłam drzwi, akurat w momencie, gdy dziewczyna stała przed szafą w samej bieliźnie, szukając jakichś ubrań w jej stylu. Mogła mnie nie usłyszeć, gdyż do dokoła jej głowy jazgotały jej cztery duszki. Przekrzykując jedna drugą, latały wokół nie dając nawet się rozejrzeć.
- Zamknąć się!- ryknęła w końcu. No, no, no. Jak Ren. Widać, kto, z kim przystaje, takim się staje.- Rany boskie. Chwili ciszy z wami nie ma.
            Duszki zaczęły przepraszać jedna przez drugą, ale ona tylko machnęła ręką, nurkując w szafie. Zachichotałam cicho, a z mebla wyskoczyły szare włosy, otaczające jasną twarzyczkę z dużymi ciemnozielonymi oczami, przyczepioną do szczupłej sylwetki. Czyli cała Lin z powrotem wylądowała na podłodze.
- Witam, witam. Czy to nie narzeczona mojego małego braciszka?

niedziela, 12 lipca 2015

Istoty: Część 2



Część 2


            Czerwonowłosy mężczyzna siedział wygodnie na wielkim biurowym fotelu, nogi zakładając na biurko. Znudzony przeglądał kolejne artykuły, szukając czegoś... Czegokolwiek! Chwycił kubek z kawą, kiedy cisze przerwał dzwonek telefonu. Zmarszczył brwi, widząc na wyświetlaczu imię syna.
- Natsu? Nie powinieneś być w szkole?- zapytał, marszcząc brwi, i upił łyk espresso.
- Tato... Przyjedź do szpitala.- wydukał chłopak.- Nemu... Ona... Przyjedź.- kiedy usłyszał imię córki, naczynie wypadło mu z dłoni i rozbiło na drewnianej podłodze.
            Nie zwracając na nic uwagi, chwycił kluczyki do auta i popędził na parking. Co się mogło stać?! Czyżby Nemu nie poradziła sobie z taką ilością myśli? Przecież tyle ćwiczyła nakładanie barier. A może to Oni ich odnaleźli?! Sama myśl o tym zmroziła mu krew w żyłach. Do szpitalnej recepcji wpadł jakby gonił go sam diabeł i, ignorując kolejkę, dopadł do lady.
- Nemu Dragneel. 17 lat. Różowe włosy. Gdzie ona jest?!- recepcjonistka wpatrywała się w niego oszołomiona.- Gdzie?!
- Ale tu jest kolejka.- zaprotestowała słabo.
            Resztkami sił powstrzymał ogień, płonący wewnątrz od wydostania się i spopielenia wszystkiego w wokół. Pochylił się do kobiety i wbił spojrzenie czarnych oczu w jej twarzyczkę.
- Gówno mnie obchodzi kolejka. Gdzie. Jest. Moja. Córka.- wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Co ty wyczyniasz, Dragneel?- usłyszał za sobą rozbawiony głos. Odwrócił się napotykając spojrzeniem jasnowłosą kobietę, mniej więcej w jego wieku. Ciemnoszare oczy wpatrywały się w niego pogodnie.
- Grandaneey!- wykrzyknął nagle.- Co tu robisz?
- Jestem lekarzem, mój drogi.- wskazała na swój biały kitel i identyfikator.- A ty?
- Szukam córki.- wyjaśnił.- Pamiętasz Nemu?
- Oczywiście.- kobieta zmarkotniała, dotykając śladów na dłoni.- Dalej mam ślady jak mnie urąbała w rękę.
- Wiesz, jaka jest.- zażenowany podrapał się po karku.- Gdzie ona jest?
- Na urazówce. Z naszym tempem regeneracji, już nic jej nie jest.- uśmiechnęła się, ruszając korytarzem na urazówkę.- Idziesz?
            Pobiegł za nią, zasypując pytaniami.

            Natsu siedział obok siostry, trzymając jej dłoń.
- Powinnaś bardziej uważać.- powtórzył, a ona posłała mu spojrzenie spod byka.
- Mówiłeś to już 35 razy. Zrozumiałam po pierwszych dziesięciu.- burknęła, przenosząc wzrok na drzwi.- Tata tu idzie.
- Skąd wiesz?- rozkojarzony, obrócił się do wejścia, akurat w momencie, w którym próg przekroczyli Igneel i Grandaneey.
- Wyczułam.- wydusiła, kiedy ojciec doskoczył do niej i zaczął miażdżyć w uścisku.- Tato! Tlenu!- wycharczała.
- Udusisz ją, ognisty idioto.- Grandaneey lekko uderzyła mężczyznę w ramie.- Pozwól na momencik. Musisz mi coś podpisać.- Złapała za leżący mu na plecach warkoczyk i pociągnęła go za sobą do pokoju lekarskiego.
- Powodzenia.- zawołało za nim równocześnie rodzeństwo.
- Widziałaś gościa, któremu wlazłaś pod koła?- zaczął Natsu.- Wyglądał zupełnie jak...
- Ani słowa ojcu.- przerwała mu ostro.- Ma już dosyć zmartwień.
- Ok.- niechętnie skinął głową.- Ale ten facet zasłużył na lanie.
- Wiem.- westchnęła przeciągle, opierając głowę na poduszce.- Pamiętam doskonale każdy dzień i każdą noc, którą przez niego przepłakałam. Ba, pamiętam każdą łzę przez niego wylaną.- smutne wspomnienia przygasiły blask życia w ciemnozielonych oczach.
- Jeśli przez tego gnoja będziesz cierpieć, zabije go i przyniosę ci jego łeb.- oznajmił Natsu, zaciskając pięści.- Obiecuje ci to, siostrzyczko.
            Dławiąc łzy, usiadła i przytuliła się do brata. Kiedy zamknął ją w swoich ramionach, poczuła się bezpiecznie. Pozwoliła płynąć łzą, obejmując go mocniej. Głaskał ją uspokajająco po włosach, szepcząc na ucho słowa otuchy. Gdy się trochę uspokoiła, odsunął siostrę na długość ramienia i uśmiechnął pokrzepiająco.
- Wracaj do łóżka.- poklepał ją po głowie i spojrzał nad bliźniaczką na drzwi do gabinetu lekarki.- Idzie ojciec i Grandaneey.
            Igneel doskoczył do dzieci i złapał za torbę szkolną córki.
- Idziemy do domu. Grandi mówi, że nic ci nie jest.- zawołał wesoło, ignorując mroczną aurę dookoła kobiety. Chwycił córkę za rękę, a syna klepnął w plecy, unikając metalowej tacki, którą chciała uderzyć go medyczka.- Do zobaczenia, Gra...- przerwał, kiedy tuż przy jego uchu przeleciał skalpel, wbijając się w ścianę.
- Nigdy niemów do mnie „Grandi”!- warknęła, łapiąc go za klapy marynarki i przyciągając bliżej. Przerażony mężczyzna zaczął jej gorliwie potakiwać ze strachem malującym się w oczach. Zupełnie zapomniał, jak wybuchowa potrafi być ta kobieta. Istota wiatru tak zmienna jak zefir.- A teraz zejdź mi z oczu.- odepchnęła go, a on sztywno opuścił szpital. Bliźniaki szli za nim, śmiejąc się cicho. Reakcje ich ojca często wyglądały zabawnie.
- Dzisiaj robimy sobie dzień wolny, ale od jutra bierzemy się ostro do roboty.- zarządził Igneel, przerywając atak wesołości u swoich dzieci.
            Wieczorem Nemu leżała na łóżku z książką w ręku. Cały dzień spędzony z ojcem i bratem dobrze na nią wpłynął. Zazwyczaj unikali miejsc pełnych ludzi. Teraz też tak zrobili. Zwiedzili park w okolicach Magnolii, zrobili piknik na wzgórzu. Po prostu spędzili razem czas.
- Nemcik!- usłyszała głos ojca z salonu.- Ratuj!
            Ociężale podniosła się z łóżka, rzucając książkę na podłogę. Wystawiła głowę z pokoju, ale korytarzyk był pusty. Mamrocząc pod nosem, przeszła do głównego pomieszczenia, gdzie zastała Igneela, rozstawiającego kieliszki.
- Zaraz przyjdą goście.- oznajmił.- Weź swoje magiczne łapki i wyczaruj coś dobrego do przekąszenia.
- Już, już.- burknęła, przechodząc do kuchni.- Ile będzie osób?
- Czekaj. Nasza trójka, Grandi z córką, Metaliczna z synem, Skardium z synem i Weiss logia z dzieciakiem.- odpowiedział.- Wiesz może czy smarkacz Metallicany jest pełnoletni?
- Gajeel?- zamyśliła się na krótką chwile.- Nie jeszcze nie. Za rok dopiero. Przynajmniej według obecnych papierów.
- Dzięki, córuś.
            Z głośnym westchnieniem wzięła się do pracy. Pół godziny później wyciągnęła z piekarnika aromatyczne pieczywo czosnkowe z serem, wstawiając drugą blachę. Przełożyła gorące jedzenie na talerz i zaniosła do salonu.
- Nie podjadajcie.- pouczyła ojca i brata i wróciła, zająć się kolejną porcją.
- Dwa talerze wystarczą!- krzyknął za nią Natsu.- Za mało czosnkowe!
- Mówiłam wara od jedzenia!- syknęła, wchodząc do salonu. Zdzieliła brata po łapach, lokując się w fotelu.
            Chwile później ktoś zaczął walić w drzwi. Igneel podniósł się i wpuścił do środka gości.

            Następnego dnia stała przed bramą szkoły u boku Natsu. Brat pocieszająco poklepał ją po ramieniu i zniknął w tłumie uczniów. Czuł, że musi teraz się skupić. Odetchnęła głęboko kilka razy i ruszyła przed siebie. Stanęła niepewnie przed schodami, mając ochotę odwrócić się i odejść, ale duma jej na to nie pozwalała. Nie jest w końcu tchórzem. Z mocnym postanowieniem przekroczyła próg i momentalnie została porwana przez ludzką masę. Unikając podeptania, podeszła do ściany i wspięła się na, stojącą pod nią, ławkę. W końcu udało jej się odszukać znajomą czuprynę. Zeskoczyła na ziemie i rozpoczęła przepychankę w kierunku swojego celu. Nagle zahaczyła o coś nogą i runęła do przodu. W ostatniej chwili poczuła znajomy uścisk na ramionach i została postawiona do pionu.
- Patrz pod nogi, kurduplu.- Gajeel potrząsnął grzywą czarnych włosów, wbijając w dziewczynę pełne dezaprobaty spojrzenie czerwonych oczu.
- Nie pouczaj mnie, dryblasie.- burkneła, patrząc nad jego ramieniem na dwie znajome postacie.- Siemka, Sting.- blondyn wyszczerzył zęby w geście powitania.- Cześć, Reyos.
- Rouge.- poprawił ją czarnowłosy chłopak z rubinowymi tęczówkami.- Witaj, Nemu.
            Pogadali jeszcze przez chwile, śmiejąc się, głównie z Stinga, przekomarzając i wspominając. Wesołą dyskusje przerwał znienawidzone przez obecnych podopiecznych liceum Era dzwonienie. Różowowłosa rzuciła okiem na kartkę z planem i obróciła się zamaszyście na pięcie, wpadając na kogoś. Poleciała do tyłu, ale została pochwycona przez Cheneya. Spojrzała na sprawce i zamarła. "Nieistniejący Boże w niebiosach, za co mnie tak karzesz?" jęknęła w myślach.
- Już doszłaś do siebie?- wysoki blondyn z szaro-niebieskimi oczami i blizną, przypominającą błyskawice po prawej stronie twarzy. Zadarła głowę, żeby spojrzeć mu w twarz.-  Niemowa jesteś?- zmarszczył brwi, wpatrując się w nią.
- Co?- wyjąkała głupio, próbując zebrać myśli. Serce wykonało fikołka i ruszyło galopem. Jakaś część jej umysłu kazała natychmiast wsiąść się w garść, ale dużo większy kawałek zaciął się, próbując przetworzyć to, co widziały oczy.
- To ciebie wczoraj potrąciłem, nie?- przyjrzał się dziewczynie, porównując ją do zapamiętanej z wczoraj. Wyglądała niemal identycznie.
- Że jak?!- trzy pełne zdziwienia i niepokoju wrzaski, sprowadziły ją na ziemie.
- Ciszej.- warknęła.- To tylko mały wypadek. Kilka siniaków i zadrapań.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś, głupia?!- ryknął Redfox, potrząsając nią gwałtownie.
- Chyba nie musi ci się spowiadać.-parsknął chłopak wciąż, stojący za nią.
- A ciebie kto o zdanie pytał?- czerwone oczy Gajeela zapłonęły gniewnie.

 Stojąca między nimi Nemu poczuła się jak w potrzasku. Coś czuła, że zaraz dojdzie do bójki. Zareagowała instynktownie, obejmując nowospotkanego w pasie i napierając na niego. Sting i Reyos, dobrze odczytując jej reakcje, złapali Kurogane, ciągnąc go w przeciwną stronę.
            Patrzył z niemym wyzwaniem na znajomego z klasy, kiedy poczuł przy sobie przyjemne ciepło. Spojrzał w dół i napotkał drobną, wtuloną w niego różowowłosą. Poczuł się dziwnie. Uczucie jej dotyku, wydało mu się znajome, choć pierwszy raz spotkał ją dopiero wczoraj. Ale już wtedy miał wrażenie, że skądś ją zna. Nagle  jakby zdała sobie sprawę, co robi. Odskoczyła od niego i potknęła się o własne nogi. Upadła na plecy, podpierając się rękami. Zdziwiony uniósł brwi, ale zaraz uśmiechnął się kpiąco, wyciągając do niej rękę. Z czerwonymi od wstydu policzkami, przyjęła jego pomoc. On jednak nie puścił jej dłoni.
- Laxus Dreyar.- przedstawił się.
- Nemu Dragoneel.- odpowiedziała dumnie.
- Ekhm.- usłyszeli za sobą.- Pierwsza lekcja zaczęła się 20 minut temu i, o ile ty mała masz matematykę z Aries, to ja i Dreyar mamy historie z Capriconem.- Gajeel spojrzał na nią ponaglająco.- Ruszcie się!

Dobra. Przyznaje długo mnie nie było, ale już wróciłam. I oto nowy rozdział Istot. Proszę o opinie.
Chciałam was również poinformować, że do bloga jako drugi autor, a dokładniej grafik, dołącza mój aniołek. Dziękuje ci z to.