wtorek, 29 listopada 2016

IM:AA: Część 8


# Pół godziny później #

* Tony *

Leżałem na łóżku z głową zwisającą z krawędzi i nogami założonymi na ścianie. Na podłodze leżał IPod Star, a ja uparcie przerzucałem piosenki, szukając czegoś, co nie opowiada o nieszczęśliwej miłości. Nie sądziłem, że jest tyle rockowych kawałków w tej tematyce. I że moja kuzynka tego słucha.

A skoro o niej mowa, zacząłem się zastanawiać, gdzie przepadła. Przecież jeszcze niedawno słychać ją było na zewnątrz. Ale od jakiejś godziny cisza. Jakby zapadła się pod ziemie. Albo znowu zaatakowały ją pszczoły i schowała się w jakiejś dziupli. W dzieciństwie utknęła w takiej dziurze i siedziała tam dwa dni zanim ją znaleźliśmy i wyciągnęliśmy.

Jakby czytając mi w myślach do pokoju wpadła moja kuzynka, zwyczajowo robiąc wokół siebie dużo huku. Bezceremonialnie ściągnęła mi słuchawki i uwaliła mi się na brzuchu.

Star: Jesteś kompletnym idiotą!

Tony: Możesz jaśniej? Wpadasz tu sobie, jak gdyby nigdy nic i na mnie wrzeszczysz.

Star: Bo kretynom należy się kara. Dlaczego nie złapałeś Pepper?! Masz ty coś w ogóle w tej makówce?!

Spróbowała mnie walnąć, ale uchyliłem się i po chwili tarzaliśmy się po łóżku, co musiało skończyć się upadkiem na podłogę. Star zepchnęła mnie z siebie i usiadła opierając się plecami o łóżko. Przycupnąłem obok, rozmasowując bark. Niby mała, a siłę ma.

Star: Gadaj. Wiem, że coś cię męczy.

Tony: Po prostu martwię się o was. Gdybym nie zaczął z tym Iron Manem nic by się nie działo. Pepper i Rhodey nie byli by zagrożeni. Star, przecież jeśli ktoś się dowie, oni ucierpią! Oni i wszyscy nasi bliscy!

Star: Ej, ej, ej! Panie geniusz! Zapomniałeś o jednej ważnej sprawie. Przy naszym poziomie zabezpieczeń nikt się nie dowie, dopóki sami nic nie powiemy.

Tony: Ale Duch...

Star: Duch to Duch. Inny temat. Uszkodzę go kiedyś tak, że się nie zbierze. Wiesz, że mogę to zrobić. Poza tym zbroje ochronią ciebie, Rhodey'ego i Pepper, a mnie już i tak nawet Szatan w piekle nie chce. Przeżyjemy wszystko. Gdyby nie Iron Man, War Machine i Dark Angel zginęła by masa ludzi. Robimy co możemy, aby ich ratować. Poza tym Dark Angel ma wielkie poparcie ludzi.

Tony: Co wielka gwiazda marzy o większej sławie?

Dźgnąłem ją w bok, a Star odskoczyła z piskiem i w odwecie spróbowała zadusić mnie poduszką. Znowu się szamotaliśmy, aż w końcu rzuciłem ją w stertę porzuconych projektów. Przez chwilę śmialiśmy się jak opętani, aż w końcu podniosła się i przeciągnęła, aż jej kości strzeliły.

Star: To ja wracam do siebie. Branoc.

Tony: Śpij dobrze.

Wyszła, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Dobrze jednak mieć przy sobie kogoś takiego jak ona. Zawsze poprawiała mi humor, nieważne jak zły był on wcześniej. Nawet jeśli bywała męcząca i głośna. Znała mnie jak mało kto i wiedziała jak pomóc. Ociężale podniosłem się z podłogi i poszedłem do łazienki się ogarnąć, by po powrocie do pokoju walnąć się na łóżko i odpłynąć.

# Około 2 w nocy #

* Star *

Ślęczałam przy moim wysłużonym laptopie, przeglądając uważnie raport podesłany mi przez J.A.R.V.I.S.'a. Zaciskając usta czytałam informacje, że mimo dokładnych badań nadal nic nie mamy. Dowiedziałam się tylko, że udało się dopasować naszą kradzież do kilku innych podobnych i paru morderstw. Oczywiście to drugie natychmiast skupiło moją uwagę.

Ofiar nie łączyło nic. Zupełnie. Kolor skóry, pochodzenie, status społeczny, styl życia, historia, miejsca pracy, regiony, dzielnice, majątek. Nic się nie zgadzało! Nawet podobne nie było. Chciałam czegoś jeszcze poszukać, ale procesor postanowił zrobić mi kolejny chamski numer i po prostu wyłączył cały program. Spróbowałam restartować, ale nic z tego.

Star: Zdechł.

Westchnęłam i wstałam z łóżka i, łapiąc bluzę, wymknęłam się oknem i pognałam do laboratorium. Wstukałam kod i wpadłam do środka. Wszystkie światłą natychmiast się zapaliły, a ja wróciłam do przerwanego zajęcia. Jeszcze raz przeanalizowałam życiorysy wszystkich ofiar, ponownie nie znajdując śladów. Nagle coś wpadło mi do głowy.

Star: J.A.R.V.I.S.! Sprawdź, czy któraś z ofiar miała jakieś powiązania z mutantami.

Pięć minut później miałam już trop. Trzy trupy były mutantami, a pozostała piątka walczyła o równouprawnienie. Czyli już coś. Nasz morderca-złodziej może mieć coś do nas i polować. W historii było już paru takich. Kilku nawet próbowało wysadzić Instytut. Zagryzając dolną wargę, poprosiłam sztuczną inteligencje, żeby znalazł jeszcze coś powiązanego z tymi sprawami i ułożyłam się na kanapie. Prześpię się jeszcze przez parę godzin i powinnam wyjeżdżać. Zasnęłam zanim położyłam głowę na oparciu.

# Tego samego dnia. Południe #

Obudziłam się na podłodze, zmarznięta i obolała. Przeciągnęłam się i usiadłam, zastanawiając się dlaczego wszystko jest nagle takie duże. Podniosłam się i spróbowałam podejść do komputera, ale zahaczyłam o coś nogami i runęłam jak długa. Spojrzałam na swoje nogi i pisnęłam, widząc, że są chudsze i mniejsze niż powinny, a to, przez co się przewróciłam to moje spodenki od piżamy. Dłonie też miałam zdecydowanie bardziej dziecinne, a koszulka, która wieczorem zasłaniała mi biodra, teraz sięgała kolan.

Star: J.A.R.V.I.S.!

Głos też miałam inny. Wyższy i bardziej dziecięcy.

J.A.R.V.I.S.: O co chodzi, panno Stark?

Star: Pokaż mi mój obecny wygląd.

Przede mną pojawił się hologram z twardego światła, przedstawiający… Małą dziewczynkę! Dopiero po dłuższym przyglądaniu się, przypomniałam sobie, że tak wyglądałam lata temu. Obeszłam postać, czując jak twarz pokrywa mi rumieniec. Co jest, do cholery jasnej?!

Star: Dzwoń po Tony'ego. Potrzebna mi pomoc!

Dwadzieścia minut później mój kuzyn wpadł do zbrojowni i, widząc moją obecną postać, wybuchnął śmiechem. Spojrzałam na niego wilkiem, siedząc na podłodze z resztkami mojego laptopa dookoła. Jeszcze przez chwile dusił się ze śmiechu, a ja wydęłam policzki i podniosłam się na nogi.

Star: Pomóż mi, draniu!

Tony: Okey, okey. Najpierw powiedz co się stało?

Star: A bo ja wiem?! Obudziłam się taka.

J.A.R.V.I.S.: Przepraszam, że się wtrącę, ale przeprowadziłem wszelkie badania i panna Strak jest obecnie na poziomie 6-letniego dziecka. Wskazuje na to chociażby stan jej szkieletu i gospodarka hormonalna.

Tony: To mamy problem.

Star: No co ty nie powiesz, cholero?! Cofnęło mnie do przedszkola!

Cały gniew, który się we mnie skumulował, znalazł ujście, dopiero kiedy zaczęłam przeklinać. Zawsze kiedy byłam wściekła, klęłam. Bardzo dużo, bardzo głośno i bardzo brzydko. Tony wpatrywał się we mnie z wytrzeszczonymi oczami, gdy zaczęłam rzucać przedmiotami.

Tony: Star?

Star: Hm?!

Tony: Nie klnij tyle. To dziwnie wygląda, kiedy jesteś dzieckiem.

Posłałam mu ciężkie spojrzenie.

Star: Jeśli ty jesteś geniuszem, zaczynam martwić się o przyszłość świata.

Fairy Tail: 4 lata: Rozdział 3


Rozdział 3

Siedziała na jednym z wysokich krzeseł oparta plecami o bar i, z mieszaniną czułości i dezaprobaty, obserwowała swoich nakama. Znowu cieszyła się razem z nimi i wraz z nimi cierpiała. Ponownie była członkinią rodziny, walczącej ramie w ramie z wszelkimi przeszkodami.

Przesunęła spojrzeniem po członkach gildii, zauważając u niektórych więcej znamion walki niż zapamiętała. Nab, dla przykładu zapłaciła za całą ta wojnę prawą ręką, a Gajeel stracił lewe oko. Kiedy Żelazny Smoczy Zabójca zorientował się, że mu się przygląda, posłał jej swój zwyczajowy, sarkastyczny uśmieszek i skinął krótko głową. W odpowiedzi pogroziła mu żartobliwie pięścią.

Z rozbawionym prychnięciem obróciła się z powrotem do baru i, opierając głowę na dłoniach, zaczęła studiować wszystkie sęki i rysy, które pojawiły się na drewnianej powierzchni podczas lat użytkowania. Jej myśli mimowolnie odpłynęły do lat jej nieobecności. Wspominała ludzi, którzy pomagali jej, kiedy z głodu słaniała się na nogach, lub dawali dach nad głową i ciepłą herbatę w deszczowe dni. Szybkie odejścia bez pożegnania i wyjazdy z miasta na wozach kupieckich. W pewnym sensie, nawet jeśli nie raz miała problem ze zorganizowaniem sobie zajęcia lub typowych przedmiotów, czuła się dobrze. Była wolna i to czyniło ją szczęśliwą.

- Długo zamierzasz się chować?- uniosła głowę, a Mira posłała jej szeroki, pokrzepiający uśmiech.- Wszyscy cieszą się, że wróciłaś.

- Nie chowam się.- prychnęła, odgarniając kilka kosmyków z czoła.- Po prostu mi dziwnie. Powinniście mnie nienawidzić! Wyrzucić, pozbyć się! Chociaż zwyzywać!- łzy zebrały jej się w oczach, więc znowu opuściła głowę.- A wy przyjęliście mnie jak gdyby nigdy nic, Jakbym po prostu wróciła z długiej misji.- w gardle pojawiła się gula utrudniająca mówienie, a na policzkach pojawiły się pierwsze mokre ślady.

- Głupia.- usłyszała za sobą i poczuła dużą ciepłą dłoń na głowie.- Najważniejsze, ze wróciłaś, bekso.- Laxus lekko potarmosił jej włosy, drugą ręką opierając się o blat. Obrócił ją do siebie i podniósł jej podbródek.- Długo będziesz ryczeć, dzieciaku?

- Zgiń, przepadnij.- wyszlochała, ocierając twarz i walcząc z uśmiechem.- Dzięki, draniu.

- Hm?- tuż obok pojawił się Kai i jednym spojrzeniem ocenił stan przyjaciółki.- Coś jej zrobił, cholerny draniu?!- złapał blondyna za koszulę, próbując zasłonić sobą Nemu.- Dlaczego płacze?!

Zanim którekolwiek zareagowało wokół baru zebrał się spory tłumek, próbujący zrozumieć powód płaczu Smoczej Zabójczyni i jakoś ją pocieszyć. Widząc to przejęcie i ciepło z jakim do niej podchodzą, mimo tego co im zrobiła, rozbeczała się znowu. Tym razem na dobre.

- Kocham was ludzie!- krzyknęła jękliwie.- Tak bardzo was wszystkich kocham!

Przez chwile panowała między nimi cisza, ale w końcu ktoś zaczął się śmiać, a za nim poszli następni. Juvia i Erza przepchnęły się przez tłum i zaczęły uspokajać zapłakaną, co na niewiele się zdało, bo same ryczały jak bobry.




- A tak nie będzie szybciej?- zapytała wskazując na inną linie, niż ta wybrana przez chłopaka.- Co prawda czeka nas przesiadka w Omnibus, ale i tak będziemy na miejscu prawie półtorej godziny szybciej.

- Weź pod uwagę, że między przyjazdem jednego pociągu i odjazdem drugiego mamy tylko dwie minuty.- zauważył, ruchem głowy dziękując Mirze, która doniosła jemu piwo, a dziewczynie duży kubek gorącej czekolady.- Wystarczy minuta spóźnienia i po nas.

- Jesteś pesymistą, Laxus.- wytknęła mu, upijając łyk napoju i sięgając po pocky z talerza, stojącego na jednym z rogów mapy tras kolejowych.

- Realistą.- poprawił ją, powtarzając jej ruch.- Zresztą, skoro jedziesz ze mną, na pewno coś pójdzie nie tak.

- Twój pesymizm nie zna granic.- skwitowała, odchylając się do tyłu i zauważając szybko zbliżającą się postać.- Twoja dziewczyna tu idzie. Wygląda jakby miała mnie zabić. Spadam. Dogadamy wszystko jutro. I Tak nie odjedziemy dopóki Raijinshu nie wrócą.- czym prędzej ulotniła się, zabierając ze sobą czekoladę i pocky. Podeszła do baru i usiadła między Lucy a Biscą.

- O czym gadałaś z Laxusem?- zapytała blondynka, wolno sącząc sok pomarańczowy.- Byliście tym tak zajęci, ze nawet nie zauważył, że Cana wypala mu dziurę w plecach spojrzeniem.- zachichotała, widząc jak para zaczyna ostrą wymianę zdań.

- Jadę z nim i jego gwardią przyboczną na misje. Będzie ciekawie.- uśmiechnęła się , obracając się kilka razy na krzesełku.- Próbujemy ustalić trasę, ale jest mój optymizm kontra jego realizmo-pesymizm. Czyli bez Freeda do niczego nie dojdziemy, bo się będziemy wzajemnie wykluczać- stwierdziła z głośnym westchnieniem.- A Cana mnie chyba nie lubi.- dodała po chwili.

- No wiesz, dopóki nie wróciłaś nie miała żadnej poważnej konkurencji.- zaśmiała się snajperka, a Nemu posłała jej zaskoczone spojrzenie.- Nie mów, że nie wiesz, o czym mówię.- wytknęła, ale widząc zagubienie na jej twarzy, wytrzeszczyła oczy.- Weź nie żartuj!

- Ale ja poważnie nie wiem.- broniła się Smocza Zabójczyni.- Co ja mam do jej związku?

- To, ze Laxus obchodzi się z tobą delikatnie.- wtrąciła się Mira.

- Delikatnie?- prychnęła, krzyżując ręce na piersiach.- Moje siniaki mówią co innego.

- Ale nie zaprzeczysz, że nie walczył na poważnie.- poparła białowłosą Lucy.

- Mów co chcesz on jest w stosunku do ciebie miękki jak masło w piekarniku.- dołączyła Laki, a reszta pokiwała zgodnie głowami.

- Wszystkie macie omamy, moje panie.- różowowłosa przewróciła oczami.- On traktuje mnie tak jak wszystkich.

- Proszę cię!- Levi też wtrąciła swoje trzy grosze.- Masz z nim lepszy kontakt niż Cana. Tylko przy tobie zachowuje się tak…- przez chwilę, szukała odpowiedniego słowa.

- Opiekuńczo.- poddała Erza, dosiadając się do towarzystwa.- Bądź co bądź, tylko obecność Nemu aktywuje w nim instynkt opiekuńczy.

- Płacz Cany by zignorował, a jak Nemu zachlipała zaraz znalazł się obok.- dodała barmanka. Reszta od razu gorliwie jej potaknęła.

- Dosyć!- wrzasnął nagle jeden z obiektów dyskusji.- Znajdźcie sobie inny temat, co?- poprosiła je.- Na przykład Natsu i Lucy, albo Gray z Juvią.- obie wspomniane gwałtownie oblały się rumieńcami,a uwaga damskiego zbiorowiska przeniosła się na nie.

Nemu zadowolona z chwili wolności, wymknęła się z gildii i ruszyła do miejsca, którego od powrotu jeszcze nie odwiedziła, mimo że minęły już prawie dwa tygodnie. Zahaczywszy jeszcze o kwiaciarnie, ruszyła na cmentarz, a tam alejkami, do części wydzielonej dla ich gildii. Od reszty przybytku oddzielał ją niski murek i kamienna brama z wyblakłym godłem i wyrytą nazwą. Najpierw skierowała się do największego pomnika, symbolizującego miejsce pochówku ich starego Mistrza. Położyła na kamiennej płycie kilka kwiatów i w milczeniu utkwiła wzrok w płycie. Poczuła, jak wypełnia ją smutek i żal, wymieszane z gniewem i tęsknotą.




Makarov Dreyar

X696-X793

Umarł w walce, chroniąc tych, którzy sami ochronić się nie mogli.

Wspaniały Mistrz, mag i opiekun. Twoja gildia dziękuję Ci, za wszystko, co dla nas zrobiłeś!




-Wróciłam, dziadku.- wyszeptała, przełykając dławiącą gule.- Przeprasza,że odeszłam bez pożegnania i że odwiedzam cię dopiero teraz. Po prostu jestem tchórzem. Ale to już wiesz. Jetem pieprzonym tchórzem, który zamiast ponieść odpowiedzialność za swoje winy ucieka. Zabawne, prawda?- zaśmiała się bez krzty wesołości.- Zawsze myślałam, że jestem odważna, ale byłam po prostu głupia. Dopiero tyle złego musiało się zdarzyć, żebym uświadomiła sobie, jak wielkim śmieciem byłam i jestem.- przerwała na chwile, biorąc jeden, głęboki oddech.- Przyszłam ci podziękować, dziadku. Dziękuję za wszystko, co zrobiłeś dla mnie i Natsu. Że przyjąłeś nas do rodziny i dbałeś o nas. Teraz kiedy wiem wszystko, jestem pewna, że było to cięższe niż się wydaje. Przepraszam i dziękuję.- pokłoniła się przed pomnikiem i ruszyła dalej.

Odwiedziła kolejno groby Jeta, Maxa, Wacaby, Kinany, Warrena i kilkunastu innych. Na koniec zatrzymała się przy małej mogile, która stała tam już od dawna. Najpierw zupełnie niepotrzebnie, ale od czterech lat upamiętniając kolejną ofiarę wojny.

- Przepraszam, Lissano.- wyszeptała, kładąc ostatni kwiat i ruszając ku wyjściu. Taki przynajmniej miała zamiar, ale uniemożliwił jej to ogromny mężczyzna, stojący za nią.- Wybacz, Elfmanie.- wyminęła go i opuściła cmentarz w bramie natykając się na brata.- A ty co tu robisz?

- Czekam na ciebie.- wyciągnął do niej ręce i objął siostrę pozwalając jej się wypłakać.- Wiedziałem, że w końcu będziesz musiała tu przyjść. Poczucie winy cie zmusi.- odsunął ją lekko i spojrzał prosto w oczy.- Ale to nie twoja wina. Zrobiłaś co uważałaś za słuszne. Każdy popełnia błędy, a tylko dzięki tobie dowiedzieliśmy się prawdy. Więc nie obwiniaj się.

- Wiem.- mruknęła, ocierając oczy i pociągając nosem. Nagle na jej głowę spadła kropla, a za nią poleciały następne. Rozpętała się ulewa, zmywając z twarzy dziewczyny ślady łez i poczucia winy, które męczyło ją od tych czterech długich lat. Uśmiechnęła się i stali tak, dopóki zimno nie zaczęło dawać się jej we znaki. Dopiero wtedy wrócili do domu. Przemoknięci, ale szczęśliwi i spokojni.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Shaman King: Rozdział 2

Heja! Przepraszam za długą nieobecność, ale teraz wracam z nowym rozdziałem i kilkoma kolejnymi już u bety, czekającymi na sprawdzenie. Także nie przedłużając...





 
Lin

- Czy to nie narzeczona mojego, małego braciszka?- obróciłam się gwałtownie, słysząc znajomy głos. Na widok dziewczyny zerwałam się na nogi.

Jun nic się nie zmieniła przez te dwa lata. Zielone włosy nadal upinała do góry, chabrowe oczy nadal były pełne pewności siebie. Nadal ubierała czarne sukienki z chińskim wzorem. I, co najważniejsze, nadal towarzyszył jej Lee Pylong, a właściwie jego, pozbawione własnej woli, truchło.

- Jun!- z wrzaskiem zerwałam się na nogi i w dwóch susach pokonałam pokój, rzucając się przyjaciółce na szyje, wcześniej narzuciwszy na siebie byle jaką sukienkę.

Jun była o wiele milsza w obejściu od brata. Ona odwzajemniła uścisk, a Ren najpewniej odepchnął by mnie i zdzielił w głowę za głupie zachowanie. W sumie bardzo się od siebie różnili. Doushi nie miała takiej manii zwycięstwa jak on. I w ogóle ona się jakoś mniej złościła.

Kiedy w końcu się od niej odkleiłam, rozsiadłyśmy się na moim łóżku, nadrabiając dwa lata niewidzenia. Niestety, a może i stety, musiało w końcu zejść na temat Rena.

- Unika mnie jak tylko może!- poskarżyłam się, podciągając kolana pod brodę.

- Nie przesadzaj, Lin.- Jun trzepnęła mnie lekko w głowę.

- Nie przesadzam.- burknęłam.- Chyba wolałby zerwać zaręczyny.- ku mojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu, Tao wybuchnęła śmiechem.- Tak, tak, śmiej się z moich dylematów.- oparłam brodę na nogach, zwijając się w ciasny kłębek i czekając aż minie jej atak wesołości.

- Prze-prze-przepraszam.- wykrztusiła między salwami śmiechu.- Ale tok rozumowania twój i mojego brata jest cholernie zabawny.- zmrużyłam oczy, zastanawiając się co ma Ren do tego.

- I miej tu, człowieku, przyjaciół.- wymamrotałam pod nosem, zastanawiając się, czy nie powinnam przypadkiem przyłożyć doushi.

- Oj, już, już.- kobieta usiadła obok i objęła mnie ramieniem.- Musisz być bardziej pewna siebie. Ren nie należy do jakichś mega-uczuciowych ludzi, zresztą sama go znasz. Wuj byłby naprawdę szczęśliwy, gdybyście zerwali zaręczyny, nawet proponował to Renowi. Tylko on wzbrania się, jak może. Jesteś dla niego ważna. Bardzo ważna. Tylko, że wiesz jaki ma charakter.

Pokiwałam głową, prostując nogi. Doskonale wiedziałam, jaki jest Ren. Szorstki, spokojny. Był trochę jak dzikie zwierze, trzeba było umieć z nim postępować. Trochę mi zajęło zrozumienie jego charakteru i niektórych zachowań. ,,Zniszcz, albo zostań zniszczonym" wpajali mu to od najmłodszych lat. Tak samo jak to, że Duch Stróż to tylko narzędzie szamana.

To nadal próbowałam zmienić. Duch Stróż był, przynajmniej według mnie i paru innych osób, dopełnieniem szamana. Miał zapewniać wojownikowi wsparcie, być jego ostoją, powiernikiem sekretów, a nieraz też najlepszym przyjacielem. Sama utrzymywałam ze swoimi duszkami relacje przyjacielskie, ale to nie była więź, którą buduje się z Stróżem. Nie taka, jaka łączyła Ryoku i Lancelota. Chociaż nigdy bym się do tego nie przyznała, była to jedna z niewielu rzeczy, jakich zazdrościłam bratu. W zamyśleniu zaczęłam bawić się bandażami na prawej dłoni.

- Po co ci to tak w ogóle?- Jun chwyciła za jeden i pociągnęła lekko. Panicznie szarpnęłam ręką i poprawiłam luźny materiał.- Więc?

- Ani słowa Renowi.- zastrzegłam i powoli odsłoniłam skórę. Całe moje dłonie nadgarstki i przedramiona pokrywały białe, wypukłe blizny. Jedne większe, drugie mniejsze, ale wszystkie widoczne.

Jun

Wydałam z siebie zdławiony jęk, wpatrując się w ślady. To tak bardzo nie pasowało do pewnej siebie, niezależnej Lin. Boże w niebiosach, co ona sobie robiła?! Chwyciłam ją mocno za ramiona, zaciskając na nich palce, na tyle mocno, że pisnęła.

- Co to ma być?!- zapytałam ostro, patrząc jej twardo w oczy.

- A jak myślisz?- uśmiechnęła się przemądrzale, ale dostrzegając w moim spojrzeniu panikę, roześmiała się.- Spokojnie. Rany, kobieto. Te na dłoniach mam od wachlarzy. Kaleczą mi skórę, kiedy są rozłożone.

- A te?- zwróciłam jej uwagę na przedramiona, przesuwając po jednym ze śladów palcem.

- Moja babka jest kapłanką, a ja mam ją zastąpić.- wyjaśniła spokojnie.- W naszej świątyni jest paręset obrządków, wymagających kapłańskiej krwi. Uczę się ich powoli. A bandaże noszę, żeby ludzie nie posądzali mnie o to, że zgrywam jedną z tych emo-nastolatek.

Wpatrywałam się w nią przez chwilę, ogłupiała, a potem odetchnęłam z ulgą i objęłam ją, dusząc w uścisku. Puściłam ją dopiero, kiedy zaczęła wierzgać jak ryba wyjęta z wody. Odsunęła się na drugą stronę łóżka, oddychając łapczywie. Chichocząc, podniosłam się i poprawiłam włosy. Pylong stanął u mojego boku, niby milcząca statua i, kiedy ruszyłam do drzwi, szedł za mną.

- Idź potrenować. Niedługo turniej.- rzuciłam na odchodne, do przyjaciółki.- Widzimy się na kolacji.

Ren

Zniszczyłem kilku kolejnych zombie i obróciłem się do drzwi. Lin wsadzała do pomieszczenia głowę, obserwując mnie uważnie swoimi ogromnymi, oliwkowymi oczami. Kilka popielatoszarych kosmyków wymknęło się z kucyka i opadło jej na twarz.

- Mogę wejść?- zapytała cicho, a kiedy skinąłem głową, wsunęła się do środka, zamykając za sobą drzwi. Jej strój jasno wskazywał, po co przyszła. Miała na sobie lekką zbroje z czarnej skóry i wysokie, wojskowe buty. Do pasa nosiła przypięte cztery pomniczki, a ponad ramionami wystawały uchwyty dwóch wachlarzy. Obróciłem Huan-Do celując w nią ostrzem, a ona w odpowiedzi wyciągnęła biały sensu i i rozłożyła, odsłaniając tylko jedno z trzech czarnych kół. Wprawnie obróciła nim w palcach, mimo że jeśli oparła by go na ziemi sięgałby jej powyżej bioder.

Zaatakowałem szybko, ale zasłoniła się i odtrąciła ostrze, obracając się wokół własnej osi. Zawsze poruszała się z gracją, więc nawet podczas walki, wyglądała jakby tańczyła, unikając czy samej wyprowadzając ataki. Spróbowałem ciąć ją w nogi, ale przeskoczyła nad bronią, obracając się w powietrzu i samej atakując. Jej wachlarz rozciął mi skórę na ramieniu, a ona oddaliła się poza mój zasięg. Zakręciła bronią nad głową i cisnęła nim w moją stronę. Odskoczyłem, a sensu wrócił do jej dłoni jak bumerang.

- Fussan, forma ducha.- biała istotka, symbolizująca wiatr, zatańczyła wokół niej i w formie małej kuli wylądowała na jej palcach.- Do wachlarza.- broń rozjarzyła się, a Lin rozłożyła ją do końca i obróciła przed sobą, rozpływając się w powietrzu.

Spiąłem się i rozejrzałem uważnie, szukając jej sylwetki i nasłuchując kroków. Poczułem podmuch powietrza na twarzy, ale dziewczyna nadal pozostawała nieuchwytna. Dopiero szelest nad moją głową uświadomił mi, gdzie jest. Kiedy uniosłem wzrok, chwyciła się jedną ręką belki przy której się unosiła i wzięła szeroki zamach wachlarzem. Potężna ściana wiatru uderzyła w moje ciało odrzucając mnie daleko w tył. Lin zeskoczyła na ziemię i zawirowała na palcach. Trzy wiry powietrzne pomknęły w moją stronę, ale uniknąłem ich i doskoczyłem do dziewczyny. Prostym ruchem wytrąciłem jej wachlarz. Z triumfem przyłożyłem jej czubek ostrza do gardła, a pokonana uniosła ręce. Cofnąłem się, a Fussan przysiadła na ramieniu szamanki.

- Dobra walka.- szarowłosa uśmiechnęła się do mnie wesoło.

- Musisz się poprawić. Masz za dużo luk w obronie.- pouczyłem ją, podając jej sensu, a w zamian odbierając butelkę wody.

Usiedliśmy pod ścianą, sącząc wodę, a duszki obsiadły ramiona dziewczyny. Nie wyglądała na niezadowoloną tym faktem. Nigdy nie potrafiłem jej zrozumieć. Traktowała swoje duchy, jak przyjaciół, ale była w stanie wykorzystać pełnie ich możliwości. Mimo to jej styl walki wciąż pozostawiał wiele do życzenia, a już zwłaszcza obrona.

- Ren?- jej głos ściągnął moje myśli z powrotem.- Czemu tak mi się przyglądasz? Zrobiłam coś złego?

- Nie, nic nie zrobiłaś.- odwróciłem szybko głowę.- Która godzina?- zapytałem nagle, zdając sobie sprawę, że straciłem poczucie czasu.

- Słońce zachodzi.- nie pytałem skąd to wie. Zawsze bezbłędnie określała porę dnia, nawet jeśli nie znała godziny czy nie widziała nieba. Wstałem i pomogłem zrobić to samo zaskoczonej nastolatce. Ruszyłem do drzwi, wciąż nie puszczając jej dłoń i zaprowadziłem na dach.

Wyglądała na oczarowaną, skąpanymi w zachodzącym słońcu ogrodami Twierdzy i równinie za nimi. W oddali majaczyły światła Pekinu, ledwie odcinając się na tle fioletowego nieba. Lin wpatrywała się w to wszystko, roziskrzonymi ze szczęścia oczami i szerokim uśmiechem.

- Jak pięknie.- wyszeptała, splatając swoje palce z moimi i opierając głowę na ramieniu.- Dziękuję.

- Do usług.- odparłem cicho, zwalczając wspinający się na moją twarz uśmiech.