Lin
- Czy to
nie narzeczona mojego, małego braciszka?- obróciłam się
gwałtownie, słysząc znajomy głos. Na widok dziewczyny zerwałam
się na nogi.
Jun nic
się nie zmieniła przez te dwa lata. Zielone włosy nadal upinała
do góry, chabrowe oczy nadal były pełne pewności siebie. Nadal
ubierała czarne sukienki z chińskim wzorem. I, co najważniejsze,
nadal towarzyszył jej Lee Pylong, a właściwie jego, pozbawione
własnej woli, truchło.
- Jun!- z
wrzaskiem zerwałam się na nogi i w dwóch susach pokonałam pokój,
rzucając się przyjaciółce na szyje, wcześniej narzuciwszy na
siebie byle jaką sukienkę.
Jun była
o wiele milsza w obejściu od brata. Ona odwzajemniła uścisk, a Ren
najpewniej odepchnął by mnie i zdzielił w głowę za głupie
zachowanie. W sumie bardzo się od siebie różnili. Doushi nie miała
takiej manii zwycięstwa jak on. I w ogóle ona się jakoś mniej
złościła.
Kiedy w
końcu się od niej odkleiłam, rozsiadłyśmy się na moim łóżku,
nadrabiając dwa lata niewidzenia. Niestety, a może i stety, musiało
w końcu zejść na temat Rena.
- Unika
mnie jak tylko może!- poskarżyłam się, podciągając kolana pod
brodę.
- Nie
przesadzaj, Lin.- Jun trzepnęła mnie lekko w głowę.
- Nie
przesadzam.- burknęłam.- Chyba wolałby zerwać zaręczyny.- ku
mojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu, Tao wybuchnęła śmiechem.- Tak,
tak, śmiej się z moich dylematów.- oparłam brodę na nogach,
zwijając się w ciasny kłębek i czekając aż minie jej atak
wesołości.
-
Prze-prze-przepraszam.- wykrztusiła między salwami śmiechu.- Ale
tok rozumowania twój i mojego brata jest cholernie zabawny.-
zmrużyłam oczy, zastanawiając się co ma Ren do tego.
- I miej
tu, człowieku, przyjaciół.- wymamrotałam pod nosem, zastanawiając
się, czy nie powinnam przypadkiem przyłożyć doushi.
- Oj, już,
już.- kobieta usiadła obok i objęła mnie ramieniem.- Musisz być
bardziej pewna siebie. Ren nie należy do jakichś mega-uczuciowych
ludzi, zresztą sama go znasz. Wuj byłby naprawdę szczęśliwy,
gdybyście zerwali zaręczyny, nawet proponował to Renowi. Tylko on
wzbrania się, jak może. Jesteś dla niego ważna. Bardzo ważna.
Tylko, że wiesz jaki ma charakter.
Pokiwałam
głową, prostując nogi. Doskonale wiedziałam, jaki jest Ren.
Szorstki, spokojny. Był trochę jak dzikie zwierze, trzeba było
umieć z nim postępować. Trochę mi zajęło zrozumienie jego
charakteru i niektórych zachowań. ,,Zniszcz, albo zostań
zniszczonym" wpajali mu to od najmłodszych lat. Tak samo jak
to, że Duch Stróż to tylko narzędzie szamana.
To nadal
próbowałam zmienić. Duch Stróż był, przynajmniej według mnie i
paru innych osób, dopełnieniem szamana. Miał zapewniać
wojownikowi wsparcie, być jego ostoją, powiernikiem sekretów, a
nieraz też najlepszym przyjacielem. Sama utrzymywałam ze swoimi
duszkami relacje przyjacielskie, ale to nie była więź, którą
buduje się z Stróżem. Nie taka, jaka łączyła Ryoku i Lancelota.
Chociaż nigdy bym się do tego nie przyznała, była to jedna z
niewielu rzeczy, jakich zazdrościłam bratu. W zamyśleniu zaczęłam
bawić się bandażami na prawej dłoni.
- Po co ci
to tak w ogóle?- Jun chwyciła za jeden i pociągnęła lekko.
Panicznie szarpnęłam ręką i poprawiłam luźny materiał.- Więc?
- Ani słowa
Renowi.- zastrzegłam i powoli odsłoniłam skórę. Całe moje
dłonie nadgarstki i przedramiona pokrywały białe, wypukłe blizny.
Jedne większe, drugie mniejsze, ale wszystkie widoczne.
Jun
Wydałam z
siebie zdławiony jęk, wpatrując się w ślady. To tak bardzo nie
pasowało do pewnej siebie, niezależnej Lin. Boże w niebiosach, co
ona sobie robiła?! Chwyciłam ją mocno za ramiona, zaciskając na
nich palce, na tyle mocno, że pisnęła.
- Co to ma
być?!- zapytałam ostro, patrząc jej twardo w oczy.
- A jak
myślisz?- uśmiechnęła się przemądrzale, ale dostrzegając w
moim spojrzeniu panikę, roześmiała się.- Spokojnie. Rany,
kobieto. Te na dłoniach mam od wachlarzy. Kaleczą mi skórę, kiedy
są rozłożone.
- A te?-
zwróciłam jej uwagę na przedramiona, przesuwając po jednym ze
śladów palcem.
- Moja
babka jest kapłanką, a ja mam ją zastąpić.- wyjaśniła
spokojnie.- W naszej świątyni jest paręset obrządków,
wymagających kapłańskiej krwi. Uczę się ich powoli. A bandaże
noszę, żeby ludzie nie posądzali mnie o to, że zgrywam jedną z
tych emo-nastolatek.
Wpatrywałam
się w nią przez chwilę, ogłupiała, a potem odetchnęłam z ulgą
i objęłam ją, dusząc w uścisku. Puściłam ją dopiero, kiedy
zaczęła wierzgać jak ryba wyjęta z wody. Odsunęła się na drugą
stronę łóżka, oddychając łapczywie. Chichocząc, podniosłam
się i poprawiłam włosy. Pylong stanął u mojego boku, niby
milcząca statua i, kiedy ruszyłam do drzwi, szedł za mną.
- Idź
potrenować. Niedługo turniej.- rzuciłam na odchodne, do
przyjaciółki.- Widzimy się na kolacji.
Ren
Zniszczyłem
kilku kolejnych zombie i obróciłem się do drzwi. Lin wsadzała do
pomieszczenia głowę, obserwując mnie uważnie swoimi ogromnymi,
oliwkowymi oczami. Kilka popielatoszarych kosmyków wymknęło się z
kucyka i opadło jej na twarz.
- Mogę
wejść?- zapytała cicho, a kiedy skinąłem głową, wsunęła się
do środka, zamykając za sobą drzwi. Jej strój jasno wskazywał,
po co przyszła. Miała na sobie lekką zbroje z czarnej skóry i
wysokie, wojskowe buty. Do pasa nosiła przypięte cztery pomniczki,
a ponad ramionami wystawały uchwyty dwóch wachlarzy. Obróciłem
Huan-Do celując w nią ostrzem, a ona w odpowiedzi wyciągnęła
biały sensu i i rozłożyła, odsłaniając tylko jedno z trzech
czarnych kół. Wprawnie obróciła nim w palcach, mimo że jeśli
oparła by go na ziemi sięgałby jej powyżej bioder.
Zaatakowałem
szybko, ale zasłoniła się i odtrąciła ostrze, obracając się
wokół własnej osi. Zawsze poruszała się z gracją, więc nawet
podczas walki, wyglądała jakby tańczyła, unikając czy samej
wyprowadzając ataki. Spróbowałem ciąć ją w nogi, ale
przeskoczyła nad bronią, obracając się w powietrzu i samej
atakując. Jej wachlarz rozciął mi skórę na ramieniu, a ona
oddaliła się poza mój zasięg. Zakręciła bronią nad głową i
cisnęła nim w moją stronę. Odskoczyłem, a sensu wrócił do jej
dłoni jak bumerang.
- Fussan,
forma ducha.- biała istotka, symbolizująca wiatr, zatańczyła
wokół niej i w formie małej kuli wylądowała na jej palcach.- Do
wachlarza.- broń rozjarzyła się, a Lin rozłożyła ją do końca
i obróciła przed sobą, rozpływając się w powietrzu.
Spiąłem
się i rozejrzałem uważnie, szukając jej sylwetki i nasłuchując
kroków. Poczułem podmuch powietrza na twarzy, ale dziewczyna nadal
pozostawała nieuchwytna. Dopiero szelest nad moją głową
uświadomił mi, gdzie jest. Kiedy uniosłem wzrok, chwyciła się
jedną ręką belki przy której się unosiła i wzięła szeroki
zamach wachlarzem. Potężna ściana wiatru uderzyła w moje ciało
odrzucając mnie daleko w tył. Lin zeskoczyła na ziemię i
zawirowała na palcach. Trzy wiry powietrzne pomknęły w moją
stronę, ale uniknąłem ich i doskoczyłem do dziewczyny. Prostym
ruchem wytrąciłem jej wachlarz. Z triumfem przyłożyłem jej
czubek ostrza do gardła, a pokonana uniosła ręce. Cofnąłem się,
a Fussan przysiadła na ramieniu szamanki.
- Dobra
walka.- szarowłosa uśmiechnęła się do mnie wesoło.
- Musisz
się poprawić. Masz za dużo luk w obronie.- pouczyłem ją, podając
jej sensu, a w zamian odbierając butelkę wody.
Usiedliśmy
pod ścianą, sącząc wodę, a duszki obsiadły ramiona dziewczyny.
Nie wyglądała na niezadowoloną tym faktem. Nigdy nie potrafiłem
jej zrozumieć. Traktowała swoje duchy, jak przyjaciół, ale była
w stanie wykorzystać pełnie ich możliwości. Mimo to jej styl
walki wciąż pozostawiał wiele do życzenia, a już zwłaszcza
obrona.
- Ren?- jej
głos ściągnął moje myśli z powrotem.- Czemu tak mi się
przyglądasz? Zrobiłam coś złego?
- Nie, nic
nie zrobiłaś.- odwróciłem szybko głowę.- Która godzina?-
zapytałem nagle, zdając sobie sprawę, że straciłem poczucie
czasu.
- Słońce
zachodzi.- nie pytałem skąd to wie. Zawsze bezbłędnie określała
porę dnia, nawet jeśli nie znała godziny czy nie widziała nieba.
Wstałem i pomogłem zrobić to samo zaskoczonej nastolatce. Ruszyłem
do drzwi, wciąż nie puszczając jej dłoń i zaprowadziłem na
dach.
Wyglądała
na oczarowaną, skąpanymi w zachodzącym słońcu ogrodami Twierdzy
i równinie za nimi. W oddali majaczyły światła Pekinu, ledwie
odcinając się na tle fioletowego nieba. Lin wpatrywała się w to
wszystko, roziskrzonymi ze szczęścia oczami i szerokim uśmiechem.
- Jak
pięknie.- wyszeptała, splatając swoje palce z moimi i opierając
głowę na ramieniu.- Dziękuję.
- Do
usług.- odparłem cicho, zwalczając wspinający się na moją twarz
uśmiech.
Proszę Was, pomóżcie pewnemu bardzo dobremu człowiekowi. Oto jego historia:
OdpowiedzUsuńhttps://pomagam.pl/wlasna-doroslosc
Udostępniając post, także wspierasz akcje!