poniedziałek, 7 listopada 2016

Shaman King: Rozdział 2

Heja! Przepraszam za długą nieobecność, ale teraz wracam z nowym rozdziałem i kilkoma kolejnymi już u bety, czekającymi na sprawdzenie. Także nie przedłużając...





 
Lin

- Czy to nie narzeczona mojego, małego braciszka?- obróciłam się gwałtownie, słysząc znajomy głos. Na widok dziewczyny zerwałam się na nogi.

Jun nic się nie zmieniła przez te dwa lata. Zielone włosy nadal upinała do góry, chabrowe oczy nadal były pełne pewności siebie. Nadal ubierała czarne sukienki z chińskim wzorem. I, co najważniejsze, nadal towarzyszył jej Lee Pylong, a właściwie jego, pozbawione własnej woli, truchło.

- Jun!- z wrzaskiem zerwałam się na nogi i w dwóch susach pokonałam pokój, rzucając się przyjaciółce na szyje, wcześniej narzuciwszy na siebie byle jaką sukienkę.

Jun była o wiele milsza w obejściu od brata. Ona odwzajemniła uścisk, a Ren najpewniej odepchnął by mnie i zdzielił w głowę za głupie zachowanie. W sumie bardzo się od siebie różnili. Doushi nie miała takiej manii zwycięstwa jak on. I w ogóle ona się jakoś mniej złościła.

Kiedy w końcu się od niej odkleiłam, rozsiadłyśmy się na moim łóżku, nadrabiając dwa lata niewidzenia. Niestety, a może i stety, musiało w końcu zejść na temat Rena.

- Unika mnie jak tylko może!- poskarżyłam się, podciągając kolana pod brodę.

- Nie przesadzaj, Lin.- Jun trzepnęła mnie lekko w głowę.

- Nie przesadzam.- burknęłam.- Chyba wolałby zerwać zaręczyny.- ku mojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu, Tao wybuchnęła śmiechem.- Tak, tak, śmiej się z moich dylematów.- oparłam brodę na nogach, zwijając się w ciasny kłębek i czekając aż minie jej atak wesołości.

- Prze-prze-przepraszam.- wykrztusiła między salwami śmiechu.- Ale tok rozumowania twój i mojego brata jest cholernie zabawny.- zmrużyłam oczy, zastanawiając się co ma Ren do tego.

- I miej tu, człowieku, przyjaciół.- wymamrotałam pod nosem, zastanawiając się, czy nie powinnam przypadkiem przyłożyć doushi.

- Oj, już, już.- kobieta usiadła obok i objęła mnie ramieniem.- Musisz być bardziej pewna siebie. Ren nie należy do jakichś mega-uczuciowych ludzi, zresztą sama go znasz. Wuj byłby naprawdę szczęśliwy, gdybyście zerwali zaręczyny, nawet proponował to Renowi. Tylko on wzbrania się, jak może. Jesteś dla niego ważna. Bardzo ważna. Tylko, że wiesz jaki ma charakter.

Pokiwałam głową, prostując nogi. Doskonale wiedziałam, jaki jest Ren. Szorstki, spokojny. Był trochę jak dzikie zwierze, trzeba było umieć z nim postępować. Trochę mi zajęło zrozumienie jego charakteru i niektórych zachowań. ,,Zniszcz, albo zostań zniszczonym" wpajali mu to od najmłodszych lat. Tak samo jak to, że Duch Stróż to tylko narzędzie szamana.

To nadal próbowałam zmienić. Duch Stróż był, przynajmniej według mnie i paru innych osób, dopełnieniem szamana. Miał zapewniać wojownikowi wsparcie, być jego ostoją, powiernikiem sekretów, a nieraz też najlepszym przyjacielem. Sama utrzymywałam ze swoimi duszkami relacje przyjacielskie, ale to nie była więź, którą buduje się z Stróżem. Nie taka, jaka łączyła Ryoku i Lancelota. Chociaż nigdy bym się do tego nie przyznała, była to jedna z niewielu rzeczy, jakich zazdrościłam bratu. W zamyśleniu zaczęłam bawić się bandażami na prawej dłoni.

- Po co ci to tak w ogóle?- Jun chwyciła za jeden i pociągnęła lekko. Panicznie szarpnęłam ręką i poprawiłam luźny materiał.- Więc?

- Ani słowa Renowi.- zastrzegłam i powoli odsłoniłam skórę. Całe moje dłonie nadgarstki i przedramiona pokrywały białe, wypukłe blizny. Jedne większe, drugie mniejsze, ale wszystkie widoczne.

Jun

Wydałam z siebie zdławiony jęk, wpatrując się w ślady. To tak bardzo nie pasowało do pewnej siebie, niezależnej Lin. Boże w niebiosach, co ona sobie robiła?! Chwyciłam ją mocno za ramiona, zaciskając na nich palce, na tyle mocno, że pisnęła.

- Co to ma być?!- zapytałam ostro, patrząc jej twardo w oczy.

- A jak myślisz?- uśmiechnęła się przemądrzale, ale dostrzegając w moim spojrzeniu panikę, roześmiała się.- Spokojnie. Rany, kobieto. Te na dłoniach mam od wachlarzy. Kaleczą mi skórę, kiedy są rozłożone.

- A te?- zwróciłam jej uwagę na przedramiona, przesuwając po jednym ze śladów palcem.

- Moja babka jest kapłanką, a ja mam ją zastąpić.- wyjaśniła spokojnie.- W naszej świątyni jest paręset obrządków, wymagających kapłańskiej krwi. Uczę się ich powoli. A bandaże noszę, żeby ludzie nie posądzali mnie o to, że zgrywam jedną z tych emo-nastolatek.

Wpatrywałam się w nią przez chwilę, ogłupiała, a potem odetchnęłam z ulgą i objęłam ją, dusząc w uścisku. Puściłam ją dopiero, kiedy zaczęła wierzgać jak ryba wyjęta z wody. Odsunęła się na drugą stronę łóżka, oddychając łapczywie. Chichocząc, podniosłam się i poprawiłam włosy. Pylong stanął u mojego boku, niby milcząca statua i, kiedy ruszyłam do drzwi, szedł za mną.

- Idź potrenować. Niedługo turniej.- rzuciłam na odchodne, do przyjaciółki.- Widzimy się na kolacji.

Ren

Zniszczyłem kilku kolejnych zombie i obróciłem się do drzwi. Lin wsadzała do pomieszczenia głowę, obserwując mnie uważnie swoimi ogromnymi, oliwkowymi oczami. Kilka popielatoszarych kosmyków wymknęło się z kucyka i opadło jej na twarz.

- Mogę wejść?- zapytała cicho, a kiedy skinąłem głową, wsunęła się do środka, zamykając za sobą drzwi. Jej strój jasno wskazywał, po co przyszła. Miała na sobie lekką zbroje z czarnej skóry i wysokie, wojskowe buty. Do pasa nosiła przypięte cztery pomniczki, a ponad ramionami wystawały uchwyty dwóch wachlarzy. Obróciłem Huan-Do celując w nią ostrzem, a ona w odpowiedzi wyciągnęła biały sensu i i rozłożyła, odsłaniając tylko jedno z trzech czarnych kół. Wprawnie obróciła nim w palcach, mimo że jeśli oparła by go na ziemi sięgałby jej powyżej bioder.

Zaatakowałem szybko, ale zasłoniła się i odtrąciła ostrze, obracając się wokół własnej osi. Zawsze poruszała się z gracją, więc nawet podczas walki, wyglądała jakby tańczyła, unikając czy samej wyprowadzając ataki. Spróbowałem ciąć ją w nogi, ale przeskoczyła nad bronią, obracając się w powietrzu i samej atakując. Jej wachlarz rozciął mi skórę na ramieniu, a ona oddaliła się poza mój zasięg. Zakręciła bronią nad głową i cisnęła nim w moją stronę. Odskoczyłem, a sensu wrócił do jej dłoni jak bumerang.

- Fussan, forma ducha.- biała istotka, symbolizująca wiatr, zatańczyła wokół niej i w formie małej kuli wylądowała na jej palcach.- Do wachlarza.- broń rozjarzyła się, a Lin rozłożyła ją do końca i obróciła przed sobą, rozpływając się w powietrzu.

Spiąłem się i rozejrzałem uważnie, szukając jej sylwetki i nasłuchując kroków. Poczułem podmuch powietrza na twarzy, ale dziewczyna nadal pozostawała nieuchwytna. Dopiero szelest nad moją głową uświadomił mi, gdzie jest. Kiedy uniosłem wzrok, chwyciła się jedną ręką belki przy której się unosiła i wzięła szeroki zamach wachlarzem. Potężna ściana wiatru uderzyła w moje ciało odrzucając mnie daleko w tył. Lin zeskoczyła na ziemię i zawirowała na palcach. Trzy wiry powietrzne pomknęły w moją stronę, ale uniknąłem ich i doskoczyłem do dziewczyny. Prostym ruchem wytrąciłem jej wachlarz. Z triumfem przyłożyłem jej czubek ostrza do gardła, a pokonana uniosła ręce. Cofnąłem się, a Fussan przysiadła na ramieniu szamanki.

- Dobra walka.- szarowłosa uśmiechnęła się do mnie wesoło.

- Musisz się poprawić. Masz za dużo luk w obronie.- pouczyłem ją, podając jej sensu, a w zamian odbierając butelkę wody.

Usiedliśmy pod ścianą, sącząc wodę, a duszki obsiadły ramiona dziewczyny. Nie wyglądała na niezadowoloną tym faktem. Nigdy nie potrafiłem jej zrozumieć. Traktowała swoje duchy, jak przyjaciół, ale była w stanie wykorzystać pełnie ich możliwości. Mimo to jej styl walki wciąż pozostawiał wiele do życzenia, a już zwłaszcza obrona.

- Ren?- jej głos ściągnął moje myśli z powrotem.- Czemu tak mi się przyglądasz? Zrobiłam coś złego?

- Nie, nic nie zrobiłaś.- odwróciłem szybko głowę.- Która godzina?- zapytałem nagle, zdając sobie sprawę, że straciłem poczucie czasu.

- Słońce zachodzi.- nie pytałem skąd to wie. Zawsze bezbłędnie określała porę dnia, nawet jeśli nie znała godziny czy nie widziała nieba. Wstałem i pomogłem zrobić to samo zaskoczonej nastolatce. Ruszyłem do drzwi, wciąż nie puszczając jej dłoń i zaprowadziłem na dach.

Wyglądała na oczarowaną, skąpanymi w zachodzącym słońcu ogrodami Twierdzy i równinie za nimi. W oddali majaczyły światła Pekinu, ledwie odcinając się na tle fioletowego nieba. Lin wpatrywała się w to wszystko, roziskrzonymi ze szczęścia oczami i szerokim uśmiechem.

- Jak pięknie.- wyszeptała, splatając swoje palce z moimi i opierając głowę na ramieniu.- Dziękuję.

- Do usług.- odparłem cicho, zwalczając wspinający się na moją twarz uśmiech.

1 komentarz:

  1. Proszę Was, pomóżcie pewnemu bardzo dobremu człowiekowi. Oto jego historia:
    https://pomagam.pl/wlasna-doroslosc
    Udostępniając post, także wspierasz akcje!

    OdpowiedzUsuń