sobota, 14 maja 2016

IM:AA: Część 7

# Następnego dnia #
* Tony *
Ze snu wyrwało mnie gwałtowne dźgnięcie w ramie. Zignorowałem je, ale powtórzyło się. Niechętnie uchyliłem powieki i zmierzyłem wzrokiem kurdupla z brązową szopą loków na głowie.
Tony: Czego?
Star: Wstawaj.
Tony: Nie.
Przewróciłem się na drugi bok, obracając się do niej plecami, z głupią nadzieją, że sobie pójdzie. Niestety, z nią nie ma tak łatwo.
Star: Tony! Tony! TONY!
Tony: Znajdź sobie inną ofiarę. Może Rhodey'ego pomęczysz.
Star: Ale zaraz przychodzi Pepper.
Usiadłem niechętnie na łóżku, a Star wyszczerzyła wszystkie ząbki w szerokim uśmiechu, który znaczył tyle co głośne ,,wygrałam".
Tony: Rhodey wstał?
Star: Nie sam. Troche się nakombinowałam, bo mamrotał coś o jakiś jednorożcu. Wyspany?
Tony: Ani troche. A teraz za drzwi.
Jakieś 5 minut później siedziałem w kuchni, wraz z kuzynką i przyjacielem, i zawzięcie maltretowałem jajecznice. Tuż obok siedziała Star, z uporem maniaka rozkręcając suszarkę. Wolałem nie pytać. Roberta pojechała do kancelari z samego rana, obiecując, że nie wróci późno.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Obaj spojrzeliśmy na Star, która jako jedyna kobieta powinna otworzyć. Z furią cisnęła śróbokrętem o stół i wstał, mamrocząc coś o dyskryminacji i, że nam jeszcze pokaże. Potem był już tylko pisk przy drzwiach. Po chwili wróciła do kuchni w towarzystwie Pepper i ponownie zajęła się suszarką.
Pepper: Straszne dzisiaj upały. Już się boje co będzie w wakacje. Przy okazji macie może jakieś plany.
Star: Ja proponuje wypad do Californi. W sobotę rano.
Tony: Jednak masz coś w tej makówce.
Rhodey: Ja się piszę.
Pepper: Nie stać mnie na opłacenie hotelu.
Tony: To akurat najmniejszy problem.
* Pepper *
Pepper: Nie będziecie za mnie płacić!
Star: On nie o tym. Mamy tam po prostu dom.
Tony: A dokładniej Star ma. W spadku po ojcu.
Słysząc to spojrzałam na szatynkę błyszczącymi oczami, ale ta nie oderwała się od kokejnego urządzenia. Wolałam nie wiedzieć, co majstruje.
Pepper: W takim razie zgoda. Ile moglibyśmy tam siedzieć? I co z Iron Manem?
Tony i Star wymienili krótkie spojrzenia, a dziewczyna odsunęła dłubanine.
Tony: Zbroje można wziąść ze sobą.
Star: Droga nimi zajmie coś około 5 minut. 6 zbroją War Machine.
Rhodey: Nie da się wzmocnić sliników?
Tony: Tłumaczyłem ci już, że ta zbroja powstała dla dużej siły ognia.
Star: Najszybsze są Mark 1 i Rescue. Mam racje?
Tony tylko kiwnął głową, wyrzucając zmaltretowaną jajecznice do śmieci. Klasnęłam w ręce z szerokim uśmiechem, a Star tylko przewróciła oczami, kwitując w ten sposób moje podekscytowanie.
Pepper: Czyli lecimy zbrojami?
Tony: Wzbudzą zbyt wielkie zainteresowanie. I Star zostanie w tyle.
I tyle było ze spokoju. Przez kuchnie przeleciał śrubokręt, ciśnięty z taką siłą, że wbił się w ściane. Razem z Rhodey'm, wycofałam się po za zasięg mojej drobnej przyjaciółki. Tony trafił w jej czuły punkt.
Star: Jak śmiesz, ty...! Jestem szybsza niż ta twoja cholerna, zardzewiała kupa złomu!
Tony wciągnął gwałtownie powietrze i spojrzał na krewniaczkę z mordem w oczach.
Tony: Co powiedziałaś o mojej zbroi?!
Rhodey: Znowu się zaczyna? Naprawde musicie kłócić się o takie głupoty?
Gdyby wzrok mógł zabijać nasz czarnoskóry kumpel już leżałby na podłodze w kałuży krwi i własnych wnętrzności.
Pepper: A może urządzicie sobie wyścig? Jeśli Star wygra, Tony przyzna, że jego zboja to nie cud nowoczesnej techniki, tylko zwykła zabawka. Ale jeśli to Tony okaże się szybszy, Star przez miesiąc nie tknie się technologi, a przez trzy zbroi.
Tony, Star: Stoi.
Pepper: Przy remisie stawiacie lody.
Ruszyliśmy do zbrojowni. Kiedy oboje  byli gotowi, poczekałam jeszcze chwile, aż Star rozrusza te swoje, ogromne, czarne skrzydła.
Pepper: Kto pierwszy okrąży Nowy York, wygrywa. J.A.R.V.I.S. będzie pilnował, czy nie oszukujecie. Prawda?
J.A.R.V.I.S.: Wedle życzenia, panno Pots.
Pepper: Skoro wszystko jasne, można zaczynać. Na miejsca! Gotowi! Start!
Wystrzelili w powietrze, jak torpedy, a gigantyczna skrzydła wywołały podmuch, który zmusił mnie do cofnięcia. Kiedy zniknęli, przeczesałam włosy, wyjmując z nich kilka piór i obracając je w dłoniach. Wrócili szybciej niźli się spodziewałam. Wylądowali i odsłonili twarze, a ich oczy niemo pytały werdykt.
Pepper: J.A.R.V.I.S.? Kto wygrał?
J.A.R.V.I.S.: Panna Stark, w kostiumie Dark Angel, i pan Stark, w zbroi Mark 1, wrócili do zbrojowni w tym samym momencie.
Pepper: Czyli idziemy na lody.
Star zamiast pozbyć się stroju, rozwaliła się na podłodze, opatulając się skrzydłami jak kokonem. Kaptur zsunął się jej z głowy, pozwalając, by, przypominające gorzką czekolade włosy, rozsypały się dookoła jej głowy.
Star: Ja mam dość. Jeszcze nigdy tak nie zasuwałam. Idź z Tony'm.
Spojrzałam na przyjaciółke i dostrzegłam w jej oczach ten podstępny błysk. Tony pozbył się zbroi i wyszliśmy.
* Rodey *
Spojrzałem na leżącą na podłodze Star.
Rodey: Wcale nie jesteś zmęczona. Co?
Star: Nie jestem. Ale jak nie wezme spraw w swoje ręcę to będą do końca życia tylko przyjaciółmi. Pepper szaleje za Tony'm.
Rodey: A Tony też lubi ją bardziej niż przyjaciółke. Ale w życiu się do tego nie przyznają.
Star: Właśnie dlatego im pomoge. I przed naszym powrotem z Kaliforni będą już parą.
Rodey: Tylko mnie w to nie mieszaj.
Star: Ej! Troche mi chyba pomożesz?
Zerknąłem na nią i to był błąd. Siedziała na podłodze z miną zbitego psa. Oczy jej błyszczały jakby miała się zaraz  rozpłakać. I jak jej odmówić, jak wlepia w człowieka te fantazyjnie niebieskie gały?
Rodey: Dobra. Ale jak przez to Tony mnie znienawidzi to cie zabije.
Star: Prędzej on mnie zabije, ale tym się będę martwić później. Poza tym jak mój plan się uda to będzie mi jeszcze dziękował. A uda się.
Pokręciłem głową. Żeby się przypadkiem nie przeliczyła. Znów wbiłem spojrzenie w ekran i w tej samej chwili rozległ się alarm. Star poderwała się na nogi.
Star: Kto tym razem?
Rodey: Mandaryn. W końcu Tony ma pierścień.
Star: Ale zbroi to już nie wziął, geniusz od siedmiu boleści. Dobra. Lece.
* Star *
Wsunęłam maske, rozłożyłam skrzydła i ruszyłam na spotkanie z tym dziwakiem. Po co myśmy mieszali się w całą tą sprawe z pierścieniami? I co z tego, że to ja ich w to wciągnęłam? Zawsze można zwalić wine na Tony'ego. Nie obrazi się na mnie. Chyba... Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie wiem, gdzie mam tak właściwie lecieć. Nawiązałam połączenie ze zbrojownią.
Star: Gdzie ja mam lecieć?
Rodey: Myślałem, że nie zapytasz. Wschodnia 71.
Dobra. To Wschodnia 71. Ej, chwila! To kompletnie nie w tą strone. Dlaczego, do jasnej ciasnej, Rodey mnie nie zawrócił? Jak wróce do zbrojowni, to go normalnie powiesze! Po kilku minutach dotarłam na miejsce i, rzeczywiście, kilka metrów nad ziemią wisiał Mandaryn, trzymając szamoczącą się Pepper. Ej! Bez takich! Ty tam na górze mniej go lepiej w opiece! Tony starał się chyba negocjować. Ja tam się w to bawić nie będe.
Obróciłam się w powietrzu i obiema nogami kopnęłam przecienika w plecy. Puścił Pepper i zaczął strzelać do mnie z tych pierścionków. Oczywiście, nie pozostałam mu dłużna i ciskałam wniego sztyletami.
Mandaryn: Nie mam czasu się z tobą bawić. Ja tu wróce!
I odleciał. Pomachałam mu na pożegnanie i poleciałam z powrotem do zbrojowni. Pora rozpocząć operacje ,,Uprzykrzanie życia Rodey'emu''.
* Pepper *
Wracałam do domu obok Tony'ego. Przeklęty Mandaryn! I durna Star. Po co pakowała nas w tą sprawe z pierścieniami?! Jakby nie miała dość problemów. Nawet nie zauważyłam jak dotarliśmy na miejsce.
Tony: To... Widzimy się jutro?
Pepper: Pewnie.
Wspiełam się na palce i lekko pocałowałam go w policzek. Zaraz potem pobiegłam do domu, żeby nie mógł zobaczyć moich rumieńców. Jakie licho kazało mi to zrobić? Zbyt długie przebywanie ze Star mi nie służy. Zaczynam działać jak ona. Czyli szybko i bezsensu. To, że jest genialna, wcale nie oznacza, że czesto myśli. Ona raczej liczy na fart. Wspiełam się po schodach, weszłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko. Wypadałoby odrobić lekcje. O Boże! Jutro mamy dwie fizyki. Nie! Ja tego nie przeżyje! Tony i Star to mają szczęście. Nie muszą słuchać nauczyciela, bo opanowali to wszystko jako dzieci. Na szczęście to ostatni tydzień. Sięgnęłam po zeszyt od angielskiego, kiedy w okno coś uderzyło. Podniosłam się i wyjrzałam na zewnątrz. Na chodniku stała Star z szerokim uśmiechem. Gestem kazałam jej wejść. Chwile później kopnięciem otworzyła sobie drzwi i wparowała do środka. Nie zdążyłam się nawet przywitać.
Star: Oddasz za mnie referat z fizyki jutro?
Pepper: A co? Nie będzie cie?
Star: Właśnie nie. Jade zacząć ogarniać ten domek. Musze zaktualizować komputer, sprawdzić oprogramowanie, zainstalować J.A.R.V.I.S.'a. I jeszcze pare innych dziwnych rzeczy.
Pepper: Zdążysz na zakończenie?
Star: Czy kiedykolwiek się spóźniłam?
Pepper: Tak. Nawet półtorej godziny.
Star: Cicho. Nikt nic nie wie. Nikt nie pamięta. A tak z innej beczki... Jak randka?
Posłałam jej złe spojrzenie. Po co się głupio pyta?
Pepper: Żadna randka. Poza tym pojawił się Mandarynka i zaliczyłam twarde lądowanie.
Star: Wiem. Przepraszam. Liczyłam, że Tony ruszy głową i  cie złapie. Niestety, zapomniałam, że to Tony. To oddasz?
Pepper: Zrób za mnie prace domową a oddam.
Star: Stoi. To co było zadane?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz