# Godzinę
później #
* Star *
Rhodey:
Ale jak to zamieniła się w dziecko?!
James
wytrzeszczył oczy, tuż po tym jak Tony skończył tłumaczyć jemu
i Pepper sytuacje. Podczas całej dyskusji siedziałam na podłodze,
próbując przyzwać cokolwiek. Moja główna zdolność, która do
tej pory nie sprawiała mi żadnych trudności, teraz wymagała kilku
minut i maksimum skupienia. Co oznacza, że w walce jestem
bezużyteczna. Wyciągnęłam ręce i spróbowałam poruszyć klucz
francuski leżący na blacie roboczym. Nawet nie drgnął. Burcząc
przekleństwa, podniosłam się na nogi, podreptałam do stolika,
chwyciłam narzędzie i cisnęłam nim w James'a. Uchylił się,
farciarz.
Rhodey:
Dlaczego próbujesz mnie zabić, cholero?!
Star: Bo
jestem dzieckiem. Nie chce nim być! Nie chce! Nie chce! Nie chcę!
Z każdym
słowem tupałam nogą, jak rozpuszczony bachor, wprawiając mojego
kuzyna w stan śmiechu wariata. Spróbowałam zmiażdżyć go
wzrokiem, ale rozczulony okrzyk Pep utwierdził mnie w przekonaniu,
że nie wyszło.
Pepper:
Ależ jesteś teraz urocza! Słodziutka!.
Kucnęła
naprzeciw mnie i zaczęła szczypać policzki. Ej! Spróbowałam się
wyrwać, ale ona pisnęła i porwała mnie w objęcia. Zaczęła
dusić moją skromną osobę w uścisku, rozwodząc się nad tym jak
uroczo wyglądam. Chciałam zwiać, ale za każdym razem, jak choć
trochę rozluźniłam jej objęcia zaciskała ramiona dwa razy
mocniej. W końcu dałam sobie spokój i obrażona czekałam aż jej
się znudzi. Po jakichś piętnastu minutach przestała miażdżyć
mi żebra i opadła na fotel, sadzając moje drobne ciałko na swoich
kolanach.
Pepper: Co
zamierzacie zrobić?
Tony:
Sensowne pytanie. Star?
Star: A co
możemy zrobić? Zawieź mnie do Instytutu! Potrzebuję pomocy
Profesora.
Piętnaście
minut później siedziałam zapięta w zaimprowizowanym na szybko
foteliku, bo, cholera, byłam za drobna nawet na sześciolatkę.
Irytujące. Przez całą drogę bawiłam się telefon, próbując
wykminić kto i dlaczego sprawił, że tak wyglądam. Bo to na pewno
nie byłam ja. Nie znałam nikogo, kto potrafił kontrolować wiek
innych. Mystique zmieniała co prawda wygląd, ale tylko swój. Może
w Instytucie będą coś wiedzieć. Liczyłam też, że znajdą
sposób, żeby to odkręcić, bo nie uśmiechało mi się zostać w
tej formie do końca życia. Rzuciłam telefon na siedzenie obok i
podciągnęłam pod siebie moje patykowate nogi, obejmując jej
ramionami. Położyłam brodę na kolanach i zamknęłam oczy,
pogrążając się w myślach. Wróciłam do sprawy kradzieży i
zabójstw, szukając jakiegoś wspólnego wątku. Analizowałam
miliony scenariuszy naraz, szukając jakiejś bardziej prawdopodobnej
teorii. Miałam nieodparte, irytujące wrażenie, że coś mi umyka.
Tylko co?
Pepper:
Star?- poczułam szturchnięcie w ramię i gwałtownie poderwałam
głowę, wracając do rzeczywistości.- Dojechaliśmy.- Pepper
uśmiechnęła się lekko i pomogła mi wyplątać się z pasów i
wysiąść z auta.
Tony stał
przed bramą, rozmawiając z kimś przez interkom. Kiedy podeszłyśmy
bliżej rozpoznałam głos Susan. Doskoczyłam bliżej, odepchnęłam
kuzyna i, stając na palcach, wcisnęłam czerwony guziczek.
Star:
Susan?- zawołałam wesoło.- Mówi Star. Starfire Stark. Możesz nas
wpuścić? Mam chyba mały problem!
Brama
otworzyła się, a ja z dumą wmaszerowałam na teren Instytutu.
Niewiele się tu zmieniło od mojej ostatniej wizyty. No, może
przybyło tych pseudo-rzeźb, które w razie potrzeby strzelały
celniej niż nieraz ja. Cały czas śledziłam je uważnie, bo już
kiedyś próbowały mnie pozabijać, kiedy wymknęłam się nocą z
Instytutu i właziłam przez ogrodzenie.
Pchnęłam
ciężkie drewniane drzwi i pierwsza wkroczyłam do holu, gdzie
czekała już Storm. Kobieta na mój widok zrobiła zabawną minę,
coś na kształt zaskoczenia wymieszanego z rozbawieniem i
doprawionego zrezygnowaniem.
Storm: W
coś ty się znowu wpakowała, Star?- zapytała, kręcąc głową,
jakby rozmawiała z wyjątkowo krnąbrnym bachorem. Zaraz jednak
przeniosła uwagę na moich towarzyszy.- Ty musisz być Anthony.-
chwyciła dłoń mojego kuzyna, z tym swoim czarującym uśmiechem.-
Starfire wiele nam o tobie opowiadała. Jestem Susan, ale możesz
nazywać mnie Storm.
Tony: Miło
mi panią poznać.- prychnęłam, kiedy Tony zaczął odgrywać role
idealnego dżentelmena, całując dłoń kobiety.- Jeśli mam być
szczery, Starfire nigdy nie wspominała mi o pani.- czarowałby
pewnie dalej, gdyby nie Pepper, która z pewnością niedelikatnie
nadepnęła mu na stopę.
Star: Dobra
robota, Pep.- pochwaliłam, uśmiechając się do przyjaciółki
szeroko.- Su, poznaj najwspanialszą osobę, jaką spotkałam…
Pepper:
Patricia Angela Pots, ale proszę mówić mi Pepper.- wcięła mi się
w zdanie, zupełnie ignorując moje złowróżbne spojrzenie.
Storm:
Witajcie w Instytucie Charlesa Xaviera.- znów weszła w role
idealnej gospodyni.- Star, Profesor X na pewno będzie chciał z tobą
porozmawiać.- skinęłam tylko głową i miałam ruszyć w kierunku
jego biura, ale drzwi otworzyły się i do holu wjechał wspomniany
mężczyzna.
Profesor X:
Witaj ponownie, Starfire.- skinął mi głową i podjechał do Pepper
i Tony'ego.- Miło mi was poznać, Pepper, Tony. Nazywam się Charles
Xavier i jestem właścicielem tego miejsca. Możecie nazywać mnie
po prostu Profesorem. Susan pokaż im proszę Instytut. Ja chciałbym
porozmawiać z Starfire.
Gestem
pożegnałam się z przyjaciółmi i ruszyłam za mężczyzną do
jego gabinetu. Będąc w środku od razu wdrapałam się na wygodny,
choć z mojej obecnej perspektywy, jakby nieco większy fotel.
Milczałam, pozwalając by Profesor zapoznawał się z tą sprawą
poprzez moje wspomnienia i przemyślenia. Nerwowo bawiłam się
palcami, czekając na werdykt.
Profesor X:
Musisz dać mi trochę czasu, Starfire.- powiedział w końcu, a ja
poderwałam głowę.- Znam kogoś kto powinien być w stanie ci
pomóc. Na razie zostań w Instytucie wraz z przyjaciółmi.
Poinformowałem już Storm, aby przygotowała dla nich pokoje. Twój
stoi nieruszony.- z wdzięcznością skinęłam głową i opuściłam
gabinet. Ruszyłam korytarzami, mając cichą nadzieję, że nie
zgubie się po drodze i znajdę swój stary pokój, ewentualnie
Tony'ego z Pep albo kogoś znajomego. I jak na zawołanie zderzyłam
się z kimś.
Star: Patrz
jak łazisz, klejnocie Ciemnogrodu!- fuknęłam podnosząc głowę i
rozpoznając jednego z moich dobrych znajomych.- Bobby! Dobrze cię
widzieć.- poderwałam się do pionu i przytuliłam do niego, a
właściwie jego nóg. Poczułam jak odsuwa mnie od siebie, chwyta
pod pachami i unosi na wysokość swojej twarzy.
Bobby:
Star?- zapytał z niedowierzaniem, a ja ochoczo skinęłam głową.-
Skurczyłaś się czy jak? Znaczy się, zawsze byłaś kurduplem, ale
teraz to już przesada. Znowu jakiś chory eksperyment czy zalazłaś
za skórę komuś, komu nie powinnaś?- miał za pewne jeszcze wiele
pytań, ale kopnęłam go celnie, a kiedy mnie puścił wylądowałam
w kucki na podłodze.
Star: Nawet
jeśli tak wyglądam, wciąż jestem sobą.- burknęłam.- I nie
zapominaj o tym.
Bobby:
Dobrze, dobrze. Przepraszam.- zaśmiał się i poczochrał mi włosy.-
Gdzie zmierzasz i czy wiesz jak tam trafić?
Star:
Zmierzam do swojego pokoju i nie, nie wiem.- przyznałam, a chłopak
tylko roześmiał się i chwycił mnie za rękę, ruszając
korytarzami.
Bobby: W
takim wypadku zaprowadzę cie, ale żądam rekompensaty w postaci
wyjaśnień.- oznajmił, a ja z lekkim chichotem ruszyłam za nim.
Fajnie wrócić do Instytutu.