Witam wszystkich. Oto coś zupełnie nowego. Zapraszam do czytania.
Rozdział
1
Już
od kilku dobrych godzin przedzierali się przez Starą Puszczę,
unikając wszelkich dróg i ścieżek. Długie peleryny zahaczały o
krzewy i gałęzie zmieniając marsz w katorgę. Liście smagały ich
po twarzach, ukrytych w cieniach kapturów.
Nagle
biegnąca na przedzie drobna postać zatrzymała się gwałtownie i
opadła na kolana przyglądając się ziemi. Niecierpliwym ruchem
odrzuciła kaptur na plecy i uderzyła pięścią o pobliskie drzewo.
-
Coś nie tak?- Savanna oparła się o pień również odsłaniając
twarz.
-
Tu ślad się urywa.- El potrząsnęła głową, aż wielokolorowe
włosy uniosły się lekko do góry. Warkocz zatoczył koło,
uderzając ją w lewy policzek.- Czujecie coś?
Roy
odchylił głowę, mrużąc brązowe oczy. Pociągnął kilka razy
nosem i zdegustowany przysiadł na trawie, targając swoje ciemne
włosy. Kilka listków i gałązek opadło mu na kolana, ale strzepał
je niecierpliwymi ruchami dłoni.
Sava
również potrząsnęła głową , a kilka czerwonych kosmyków
wymknęło się z kucyka i opadło na oczy. Zdmuchnęła je szybko,
delikatnie marszcząc brwi.
-
Skoro nie mamy śladu, równie dobrze możemy rozbić tu obóz.-
zadecydowała.
-
I tak zachodzi słońce.- Chase rozsiadł się przy jej nogach,
obracając w palcach jeden ze swoich sztyletów.- Ten wampir i tak
nam nie ucieknie.
-
Wredna pijawa jest już nasza.- Tami zdjęła plecak, a jej dziecięcą
twarz rozjaśnił uśmiech.- Macie ochotę na rumiankową herbatę?-
zapytała po chwili, wyjmując zioła.
-
Jutro użyję zaklęć tropiących.- obiecał Elias, mrużąc
figlarnie lodowe oczy.- A teraz dobranoc.- wykonał drobny gest, a z
ziemi wyłoniły się korzenie, tworząc dookoła niego kopułę.
-
Co za…?- Strateg rzuciła w jego stronę zimne spojrzenie różowych
oczu. Nagle zmarszczyła brwi i rozejrzała się.- A gdzie Luna i
Halt?
-
Tu jestem.- blondynka wyskoczyła spomiędzy drzew z naręczem
drobnych gałęzi, potykając się o korzenie.- Zbieraliśmy chrust
na ognisko.
Chase
zmrużył podejrzliwie oczy i uśmiechnął się złośliwie.
-
Nie uwierzę, że tylko to robiliście.- oznajmił, opierając się o
nogi Savanny. Ta spojrzała na niego z dezaprobatą i uderzyła
kolanem w tył głowy.- No wiesz co?- jęknął.
-
To nie twoja sprawa, co robili.- pouczyła go i przeniosła wzrok na
Medyczkę.- Gdzie Halt?
Luna
rozejrzała się szybko i, zawstydzona, przeciągnęła ręką po
karku.
-
Był zaraz za mną.- stwierdziła.
-
Tu jestem.- mężczyzna zeskoczył ze starego dębu, lądując tuż
obok El.- Obserwowałem teren.
-
Jak zawsze przezorny.- Strateg skinęła głową z aprobatą.- Nie to
co niektórzy.- dodała, patrząc wymownie na Snajpera.
-
Dlaczego zawsze narzekasz na mnie?- oburzył się, unosząc głowę.
-
Bo zawsze zachowujesz się jak jakiś smarkacz.- warknęła.
-
W sumie chochliki są trochę dziecinne.- Tamara wtrąciła swoje
trzy grosze.- Ale za to elfy stateczne i rozważne.- przyłożyła
palce do brody i zamyśliła się.
-
A tak właściwie, z jakimi rasami ja pracuję?- nagle tuż za
plecami Luny pojawił się Elias. Przerażona Medyczka obróciła się
z piskiem i wymierzyła Czarownikowi siarczysty policzek. Kiedy zdała
sobie z tego sprawę, zaczęła go gorąco przepraszać, ale on tylko
machnął ręką.- A więc?- ponaglił.
Między
Łowcami zapanowała cisza. Sawanna przygryzła wargę, spoglądając
na każdego z osobna. Znała ich akta, więc wiedziała więcej niżby
chciała, ale taki los dowódcy. Teraz jednak milczała, dając im
czas, by podjęli decyzje.
-
Więc…- zaczęła cicho Tamara.- Ja w większości jestem
człowiekiem, ale mam trochę krwi wilkołaka.
-
Pół elf, pół chochlik.- włączył się Chase, błyskając
uśmiechem.- A nasza pani Strateg jest dhampirem.- dodał po chwili,
na co zmiażdżyła go spojrzeniem.
-
Ja za to jestem czystej krwi Dzieckiem Księżyca.- Roy dumnie wypiął
pierś, a potem wskazał na El i dopowiedział lekceważącym tonem:-
A ona jest kundlem.
-
Idź ganiać ogon, psie.- Tropicielka posłała mu złośliwy
uśmieszek.- Ja jestem mieszańcem duchów natury.- wyjaśniła
Eliasowi.
-
A wy?- Czarownik ogarnął wzrokiem Lunę i Halta.
-
Zwykły człowiek.- Łucznik zwinnie wspiął się na drzewo,
znikając pośród konarów.
-
Ludzka kobieta z domieszką krwi czarowników.- Medyczka ukłoniła
się lekko.
-
Jednym słowem: mamy tu niezła mieszankę rasową.- skwitowała
Sava.- A teraz chodźmy spać.- Jutro o świcie wyruszamy dalej.-
dodała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Zespół,
bez zastrzeżeń, zastosował się do polecenia.
Słońce
stało w najwyższym punkcie, kiedy Roy i Savanna wyczuli
poszukiwanego. Idąc za nim opuścili Puszczę, trafiając do
królestwa trolli, co źle wpłynęło na Chase'a i El.
Trolle
były wielkie, brzydkie i, w większości, nadzwyczaj głupie. Warto
również dodać, że pałały żądzą mordu do wszelkich stworzeń
leśnych. Stanowiły jednak doskonałych wojowników, bezgranicznie
oddanych przywódcy, więc nikogo nie zdziwiło, że, owładnięty
manią władzy, wampir postanowił ukryć się właśnie u nich. W
ogólnym rozrachunku trolle niewiele różniły się od zwierząt, w
większości przypadków działając pod władzą instynktu. Ich
obecny dowódca był, co prawda, członkiem Rady, ale nie można było
oczekiwać cudów. Na samą myśl o rozmowach dyplomatycznych z nim,
po plecach Savy przybiegły dreszcze. Z głośnym westchnieniem
przekroczyła granice i wkroczyła na główny trakt, a wraz z nią
pozostali.
Chase
kroczył u boku przywódczyni i, z każdym mijanym trollem stawał
się coraz bardziej zdenerwowany. Tylko dłoń oparta na kaburze
dawała delikatne poczucie bezpieczeństwa. Kiedy ktoś oparł mu
rękę na ramieniu, cudem powstrzymał się od wbicia noża w serce,
jak się po chwili okazało, El.
-
Przepraszam.- burknął zawstydzony, chowając broń.
-
Też się denerwuje.- pocieszyła go, wznawiając marsz.- Widzę, jak
oni na nas patrzą. Zupełnie jakbyśmy byli gorszym gatunkiem.
-
Nic dziwnego.- wtrącił się Elias.- W końcu niemal każde
wydarzenie historyczne ma jakiś związek z zatargami między
istotami lasu a trollami.
-
Daruj sobie.- do rozmowy dołączył się Roy, spoglądając na,
rozglądającą się nerwowo, dwójkę.- Nie zaatakują was przecież.
To wbrew Przymierzu.
-
Trolle, mimo wszelkich wad, szanują, ustanowione Reguły.- dodała
Strateg, stając przed drewnianą bramą.- A teraz skupcie się
łaskawie. Idziemy na spotkanie z ich królem.
Sala
tronowa bardziej przypominała izbę w wiejskiej chacie niż
pomieszczenie pałacowe, ale przynajmniej była czysta. Na drewnianym
krześle, okrytym futrem niedźwiedzia, siedział Arrkadur, obecny
pan tychże ziem.. Zgodnie z panującymi zasadami etykiety, podniósł
się, kiedy strażnicy wprowadzili gości. Dworskim gestem ukłonił
się, całując dłonie Łowczyń. Mężczyzn powitał uściskiem
rąk. Rozkazał służbie przynieść krzesła dla oddziału i,
dopiero gdy polecenie zostało wykonane, ponownie zasiadł na swym
„tronie”.
-
Czego potrzebujecie od trolli, Łowcy?- zapytał dudniącym basem, a
po długich, ostrych kłach spłynęła ślina.- Trolle nie łamią
Reguł. Trolle są dobre.
-
Oczywiście, mój panie.- przemówiła Savanna.- Nie przybyliśmy do
twego królestwa, aby niepokoić twój lud.
-
Więc po co?- zapytał z wrodzoną nieufnością.
-
Ścigamy pewnego wampira, mości królu.- wyjaśniła Strateg,
neutralnym głosem.- Ukrył się on na twych włościach, więc,
zgodnie z Kodeksem Łowców, chcemy prosić cię o pozwolenie na
kontynuowanie naszych łowów. Oczywiście, obiecujemy powstrzymać
się od walki z twym ludem.
-
Jeśli Łowcy nie będą atakować trolli, Arrkadur zgadza się na
gonienie złego wampira. Ale, kiedy Łowca zabije trolla, Arrkadur
ogłosi wojnę.- ostrzegł ich, wyciągając pazurzastą łapę w
kierunku Stratega.- Uściśnijmy sobie ręce, Strategu.
Mimo
chwilowych oporów, Sava wystawiła dłoń, która zniknęła w
silnym uścisku władcy, a umowa została zawarta. Chase odetchnął
z ulgą, kiedy przywódczyni podniosła się z miejsca i wykonała
dworski ukłon. Szybko opuścili sale tronową, ponownie wyruszając
na łowy.
Jako
że wampiry rzadko zapuszczały się na Słoneczną Równinę,
zamieszkałą przez trolle, odnalezienie poszukiwanego stało się
dziecinną igraszką. Biegnąc na przedzie, Roy, niemal wbrew sobie,
czuł pewną ekscytacje. Dzieci Nocy i wilkołaki od zarania dziejów
toczyły wojny. Przymierze, co prawda, zakazało zorganizowanych
wystąpień zbrojnych, ale nie drobnych potyczek, nieprzerwanie
toczonych przez te dwa ludy. Tak więc zabijanie parszywych
krwiopijców miał we krwi. Chociaż fakt, iż jest pod rozkazami
jednego z nich, nie wzbudzał w nim euforii, Sava wielokrotnie
udowodniła, że zasługuje na swój tytuł i jego szacunek.
-
Zatrzymajmy się na chwile.- rozkazała, dokładnie okryta płaszczem
Savanna.- Pora opracować plan.
-
Nie rozumiem, dlaczego uważasz to za tak ważne.- Roy lekceważąco
machnął ręką.
-
Jestem dowódcą i nie pozwolę, by któreś z was zginęło przez
mój błąd.- oznajmiła hardo, wprawiając go w zakłopotanie.-
Prędzej sama oddam swoje życie.
Elias
spojrzał na dhampirzyce, zaskoczony pewnością w jej głosie. Nie
łączył ich żadne więzi rasowe, a ona i tak zamierzała ich
chronić. Wśród czarowników takie zachowanie byłoby potraktowane
jak próba oszustwa. Ich społeczeństwo było zdominowane prze
bogactwo i, mimo zakazów Wielkiego Maga, wciąż zdarzały się
przypadki handlu niebezpiecznymi zaklęciami. Ostatnio nawet częściej
niż zazwyczaj. Każdy czarownik czuł, że zbliża się coś
strasznego. Gdzieś budziło się wielkie zło, ale nikt nie potrafił
dokładnie określić co i gdzie. Wiadomo było tylko, że stanie się
coś, co wstrząśnie obecnym światem i, być może, zburzy
dotychczasowy porządek.
-
Hej, Elias.- Tami szturchnęła go w bok.- Może wrócił byś na
ziemie i wysłuchał, co Sava ma do powiedzenia?
Wyrwany
ze swoich niepokojących rozmyślań, Czarownik kiwnął głową i
skupił się na słowach Stratega. Na wszystko przecież przyjdzie
czas.